Beetlejuice Beetlejuice

Ocena Pigouta:

Z dwa dni temu donosiłem wam, że robię rewatching „Soku z Żuka”, co by sobie odświeżyć temat przed premierą dwójki.

Ponowne obejrzenie po latach było absolutnie fantastycznym doznaniem, polecam (na Max’ie jest). To nadal działa, ale to co mnie zaskoczyło, to fakt, że tak naprawdę niewiele jest tam Michaela Keatona. Na ekranie widzimy go raptem przez kilka minut, tymczasem w moich wspomnieniach był tam cały czas. Ten sam kejs, co z „Milczeniem Owiec”, gdzie Anthony Hopkins przewija się przez 16 minut, a mimo to zdążył postawić sobie pomnik.

Druga zaskakująca rzecz -> film z roku 1988, tymczasem państwo Deez jedzą na kolacje chińszczyznę zamawianą na dowóz. Wiecie, taką w białych, kwadratowych pudełeczkach i jedzą ją pałeczkami. No kurwa how? Wychodzi na to, że oni już w 1988 roku mieli lepiej rozwinięte Pyszne.pl niż my teraz. Nie ma sprawiedliwości.

Trzecia rzecz -> już za młodu wydawało mi się, że ten film jest nietypowy, ale dopiero teraz, kiedy jestem starym dziadem i wiem mniej więcej jak świat działa, dociera do mnie, że kolo od scenariusza musiał pójść do typów, którzy wykładają kasę na filmy i powiedzieć im coś w stylu -> Ej, mam fajny projekt, może was zainteresuje. To będzie film o takim chłopie co umarł, ale jednak żyje i mieszka w takiej makiecie na strychu, ale jak się trzy razy powie Beetlejuice to wyjdzie poza nią i zacznie odwalać, jak Jim Carrey w „Masce”, którą nakręcą dopiero za 6 lat. No i myk jest taki, że ten nieboszczyk będzie chciał się hajtnąć z nastolatką, a oprócz tego będą też takie drzwi, że jak się przez nie przejdzie, to boom, jesteś na pustyni i wielkie robaki chcą cię zjeść! Co wy na to?

I chwała Wielkiemu Potworowi Spaghetti, że typy z hajsem stwierdziły – O kurła, brzmi zajebiście, robimy!

Obawiam się, że gdybym to ja był decyzyjny, zapytałbym chłopa -> „Mama wie, że ćpiesz?” i tym samym pozbawił kinematografię konkretnego cymesika.

Natomiast co do drugiej części, to powiem wam, że nie jest źle. Bawiłem się całkiem spoczko, aczkolwiek trzeba sobie na głos powiedzieć, że dość topornie się zaczyna i dopiero w drugiej połówce wchodzi na fajne tory.

Long Story Short jest takie, że Winona Ryder jest dorosła i przeorana przez życie. Prowadzi program w tv o kontaktach z duchami, tkwi w jakieś toksycznej relacji z producentem tego programu + ma nastoletnią córkę, z którą łącznią ją raczej oziębłe relacje. Musimy przebrnąć tę męczącą ekspozycję, żeby dojść do momentu, w którym pada info, że ojciec Winony zginął w katastrofie lotniczej i ostatnie pożegnanie odbędzie się w starym domu z pierwszej części.

Tam oczywiście wejdą na strych, żeby ponownie odkryć makietę i Winona będzie wszystkim powtarzała „tylko nie mów 3 x Beetlejuice na głos, bo stanie się coś złego”. To jak powiedzieć „Tylko nie patrz w przepaść”, kiedy akurat jesteś nad przepaścią. Wiadomo, że się spojrzy i tak samo, ktoś 5 sekund po ostrzeżeniu, wypowiada 3 x Beetljuice.

Do tego momentu film jest zwykłym filmem i już zacząłem go skreślać, bo nie po to idziesz na Beetlejuica, żeby dostać zwykły film w którym ludzie po prostu gadają. Na szczęście, kiedy na ekranie pojawia się Michael Keaton i robimy przeskok w zaświaty, zaczyna się granie odklejkami, które tak bardzo lubiliśmy w jedynce. Są sceny zabawne, są dziwne, są też pojebawszy. Trochę chaos i miszmasz, ale w ten przyjemny sposób. Jak oglądaliście w młodości kreskówkowy „Sok z żuka” to to są te klimaty.

Michael Keaton ma taki luz i fun w byciu Beetlejuicem, że to się wylewa z ekranu. Catherine O’Hara też pięknie płynie. Choćby dla nich warto było zrobić dwójkę. Winona jeszcze nigdy nie była tak podobna do Kasi Kowalskiej, jak w tym filmie. Identyko, niczym bracia Mroczek. A jeśli chodzi o Jennę Ortegę to spoko, dowozi, aczkolwiek wyczuwam tu fałszywą nutę i próbę podpięcia się pod popularność „Wednesday”. Dużo stycznych w obu rolach. Natomiast udział Moniki Bellucci jest z odwłoka. Wiadomo, że zawsze miło popatrzeć na Monikę, a z perspektywy twórców, lepiej mieć ją na pokładzie niż nie mieć, ale dla fabuły jest ona totalnie bez znaczenia i gdyby wyleciała na montażu, zmieniłoby się NIC. Ot Tim Burton załatwił fuchę swojej dziewczynie. Kto żyje w Polsce, ten na taki nepotyzm machnie ręką #lajtowy, nie takie rzeczy w Orlenie i Polskim Związku Olimpijskim widzieliśmy.

6/10, bo początek drętwy, ale koniec końców wyszedłem z kina zadowolony. Przyjemny seans, który raczej nie załapie się w grudniu do topki rocznej, ale na tu i teraz okej.