Akademia Pana Kleksa

Ocena Pigouta:

Uwaga, post lokuje #spoilery! Tylko dla tych, którzy już byli, albo nie planują iść. Zostaliście ostrzeżeni!

Oryginalna „Akademia Pana Kleksa” była filmem o podejrzanym kolesiu, który prowadzi „szkołę” dla chłopców… najlepiej 11-letnich, do tego takich, których imię zaczyna się wyłącznie na A, bo nie chce mu się chędożyć z całym alfabetem i jakby to nie było wystarczająco kontrowersyjne, to jeszcze tych 11-latków rekrutuje podstępem, bez zgody ich rodziców. True story, Akademia skitrana jest w chaszczach i jak jakiś bombelek przypadkiem tam zbłądzi, to Kleks nie dzwoni po jego starych, tylko przydziela pryczę. Aaa i zapomniałem powiedzieć, że karmi te dzieciory kolorowymi pastylkami o nieznanym składzie

I na tym nadal nie koniec, bo Kleks w tej swojej „Akademii” ma jeszcze tajny pokój z sekretami, do którego może wchodzić tylko on i gadający szpak Mateusz. Ma też pompkę powiększającą (hmm ciekawe po co mu?). IMO już poprzedni paragraf zawierał wystarczającą ilość argumentów, aby zaspawać ten film w metalowej skrzyni i zrzucić do oceanu, ale to nadal nie koniec, bo w tej opowieści jest jeszcze najgorszy złol w historii kinematografii, czyli golarz Filip, który jest tak straszny, że nie ma takiego zwieracza, który przetrwałby jego spojrzenie, a do tego okazuje się, że Filip golarz dorabia jako diler i zaopatruje Kleksa w podejrzane dragi … to znaczy piegi. I spoko, jak Kleks chce zażywać, to jego wybór, ale mógłby mieć w sobie przynajmniej tyle RiGCzu, żeby samemu chodzić po te piegi, albo wysyłać szpaka Mateusza, ale nie, on woli wysłać Adasia Niezgódkę, aby ten w wieku 11-lat zawarł swoją pierwszą transakcję narkotykową, a później nic sobie nie robi z faktu, że Adaś oprócz piegów, przywlókł do „Akademii” jeszcze traumę jak stąd do Katowic. Nie ma co, pedagog na pełnej petardzie.

Ale to nadal nie koniec, bo w historii przewija się jeszcze bananowe dziecko jakichś nowobogackich januszy i to dziecko brzydko potraktowało wilka, za co inne wilki zagroziły, że pewnego dnia w rewanżu go dojadą. Bananowe dziecko powiedziało o tym starym, starzy wyskoczyli z hajsu i wtedy jakiś Azjata osobiście przywiózł z Aliexpress czapeczkę ochronną, dzięki której bananowe dziecko będzie mogło zmienić się w dowolną postać w chwili zagrożenia, albo podczas derbów Łodzi.

I faktycznie pewnego dnia przychodzą po niego te wilki (ta scena jest tak straszna, że jeśli macie już odpieluchowane dziecko, to lepiej nigdy mu jej nie pokazujcie, bo wrócicie do punktu wyjścia) i wtedy bananowe dziecko zakłada tę czapkę, ale zamiast zmienić się w Manuelę z Big Brothera i im wszystkim najebać, zmienia się w szpaka Mateusza, czyli najgorzej…. a później Pan Kleks każe mu podpisać kontrakt, po czym zaprasza do swojego pokoju sekretów, gdzie już czeka Filip Golarz z włączoną kamerką.

Natomiast nowa „Akademia Pana Kleksa” to film, który ma trochę wyjebane na Jana Brzechwę, tylko kombinuje sobie w następujący sposób -> „Ej, kurła, przecież jak to wleci na Netflixa, to zobaczą to bombelki z całego świata i jeśli im siądzie, to będziemy mieli status nowego Harrego Pottera, a Lego zrobi specjalne zestawy klocków, co z kolei oznacza taplanie się w hajsie, jakby juta miało nie być”.

Robimy. Hmm żeby to się udało na pewno musimy wziąć Akademię, która będzie Hogwartem i dzieci, ale dzieci weźmiemy z różnych zakątków świata, żeby międzynarodowe bombelki mogły się lepiej identyfikować. Nie poświęcimy im czasu antenowego, więc równie dobrze mogłoby ich nie być, ale będą, więc hejterzy dupa cicho.

Weźmiemy Fronczewskiego, żeby stał się łącznikiem pomiędzy dwiema wersjami i zalegitymizował nowe otwarcie, po czym obsadzimy go w roli Morfeusza, który zapoda do Ady Niezgódki -> „Hej panno, masz dwie opcje do wyboru. Albo zostajesz w Nowym Yorku (jup, Ada jest z NYC) i dalej żyjesz z mugolami, albo dorosły, koleś, który nie trzyma dwójeczki i uważa się za ptaka (żart o kupie był 5 razy w pierwszym kwadransie) zabierze cię do Akademii takiego jednego pana i zobaczysz, czym jest dobry trip narkotykowy”.

Ada, jak każdy samodzielnie myślący homo sapiens, decyduje się na bramkę nr 2 i przenosi się do Akademii, w której panują takie nudy, że oddałbym nerkę za tę elektroniczną gierkę, w której wilki zbiera jajka, co by trochę uatrakcyjnić tę agonię… na szczęście dwa dni później na teren placówki wbija Danuta Stenka przebrana za wilka + wataha innych osób przebranych za wilki i mówią, że nikomu nic się nie stanie, ot przyszli tylko wypatroszyć tego kolesia, co myśli, że jest ptakiem i jak tylko to zrobią, zaraz sobie idą, więc noł offence.

W tym momencie okazuje się, że Pan Kleks jest waflem i nie ma żadnej mocy, ani charakteru. Ot Danuta Stenka zamyka go w klatce i tyle było z niego pożytku. Sprawy w swoje ręce musi wziąć Ada Niezgódka, ale zamiast wyjść na solo w klatce z Dantuą i napierniczać się na Expectum Patronum, zaczyna brać na litość tych przydupasów Danuty.

Cały czas szepcze im do ucha -> „Ej, wy tak naprawdę nie jesteście źli, macie dobre serduszka, czuję to. No, ej, weźcie nie słuchajcie Stenki, ona źle wam radzi, zresztą już kiedyś Ojca Mateusza tak przekręciła”. I guess what? Oni naprawdę łapią się na te smutne gadki i odpuszczają chłopowi z ptasimi urojeniami, po czym przepędzają Danutę i wszyscy żyją długo i szczęśliwie… dopóki w drugiej części nie zjawi się Janusz Filip Chabior Golarz.

No ładny był to film wizualnie, nie zaprzeczam, dodatkowo szczujący męskim graniem w soundtracku, ale co z tego, skoro był niemiłosiernie nudny, bez scenariusza i brutalnie poszatkowany na montażu. Na pewno zrobi sukces frekwencyjny + topkę na Netflixie, ale Legosków raczej z tego nie będzie. A najbardziej żal Kleksa, który w tym nowym wydaniu jest na maksa bezużyteczny i nijaki. Nie ma tej aury tajemniczości, magii i mądrości, a przecież to jest oś dla całej reszty.

Nowy Kleks jest jak brukselka otoczona w czekoladzie. Z wierzchu udaje Ferrero Roche, ale środek nie dowozi. Jest to film zrobiony z Tik Tokową manierą, podzielony na segmenty, które służą do demonstracji naprawdę fajnych efektów wizualnych i ugrania kilku minut teledyskowym obrazkiem (muzyczka + szybki montaż + kolorki), ale jako całość nie spina się to w płynną, łapiącą za mordkę historię. Best I can do is 5/10.