The Bear (3 sezon)

Ocena Pigouta:

Zanim obejrzałem 3 sezon The Bear, przypadkowo trafiłem zagraniczne recki i przebijała z nich opinia, że trzeci sezon to już pogrzeb tego serialu. Szczególnie spodobało mi się zdanie, że fabularnie jest to “stojąca woda” i w sumie bez sensu tracić czas na oglądanie, bo nie przesuwamy się ani o milimetr w historii.

Staram się tak nie robić, ale jednak te opinie weszły mi pod skórę i muszę przyznać, że odpalając trzeci sezon byłem już bardzo defensywnie nastawiony.

I co? I sytuacja wygląda tak, że trochę się zgadzam a trochę nie. Całościowo jestem bardziej na tak, ale nie przechodzi mi przez usta zdanie -> “Trzeci sezon jest równie zajebisty, jak poprzednie”. Problem polega na tym, że w tym sezonie były odcinki, które oceniam skrajnie. Przynajmniej dwa siadły mi jak złe, były odcinki ok, ale były też z dupy (np. poród).

Potrafię zrozumieć osoby, które stwierdziły, że dla nich to już koniec przygody z The Bear, bo nudy, etc. Jakby nie patrzeć trzeci sezon zgubił liniowość. W pierwszym mieliśmy misję “postawić upadającą knajpę na nogi”. W drugim “robimy fancy restaurację”. Jest droga do przejścia i dotarcie do celu. W trzecim teoretycznie metą jest zrobienie “gwiazdki Michelin”, czyli fajnie, bo będzie na maksa o gotowaniu i obsłudze bogatych, roszczeniowych gości, tymczasem nope i dostajemy wiwisekcję traum kolejnych postaci. Richie jest samotny, Marcus w żałobie, Tina rozpamiętuje, że dostała kopa w poprzedniej robocie, Carmen walczy z presją bycia perfekcjonistą, co sprawia, że staje się jeszcze bardziej toksyczny, etc. Jest smutno i jeszcze smutniej, fabularnie sprawy nie posuwają się do przodu, wstawki humorystyczne zostały zredukowane do minimum. Jakby nie patrzeć zmieniły się zasady gry i fani poprzednich sezonów mieli prawo rzucić ręcznikiem… tymczasem ja się w tej celebracji traum koniec końców całkiem nieźle odnalazłem i mimo iż wyjściowo miałem, co do tego sezonu totalnie inne oczekiwania, teraz sobie myślę, że może taka zagrywka nie była wcale taka głupia.

Nic się nie dzieje, a jednak dosadnie zostało pokazane, że każdy potrzebuje, aby fancy knajpa odpaliła z innych powodów, bo jeśli to jebnie, równocześnie zmiecie ich z planszy na stopie prywatnej. Jest o presji, o hajsie, o cienkiej granicy między ambicją a psychozą i ten slogan “Every seconds counts”, który wychodzi daleko poza kuchnię. To dotyczy generalnie żyćka i ja to czuję to. Nie mówiąc już o tym, że trzeci sezon nadal zaspokaja moją potrzebę oglądania symetrycznych kadrów i grania różnych stanów emocjonalnych mimiką.

Ale na końcu ja też ma problem ze “stojącą wodą”, aczkolwiek chyba trochę inaczej niż inni. Mi nie przeszkadza, że zobaczyliśmy to co zobaczyliśmy. Mi przeszkadza, że dostaliśmy połowę sezonu, który udaje cały. Dodał głębi postaciom, ale jeśli chodzi o postęp fabularny, ostatni odcinek był pierwszym ruchem pionka. Wiedząc to co wiem teraz, wstrzymałbym się z oglądaniem do etapu premiery czwartego i zbingował hurtem.