Geek stuff, popKULTURA

Książki pod choinkę, czyli prezenty last minute

18/12/2019

Jak tam? Nadal jeste­ście w lesie z pre­zen­ta­mi gwiazd­ko­wy­mi? Uuu sła­bo. Nie chcę was stra­szyć, ale jeśli pla­nu­je­cie zama­wiać coś przez inter­net, to już abso­lut­nie ostat­ni gwiz­dek. Jeśli prze­śpi­cie ten tydzień, radzę potrak­to­wać wasze gifty, jako poten­cjal­ny pre­zent wiel­ka­noc­ny, bo w tym roku już nic z tego nie będzie. Ale, ale, nie przy­sze­dłem tu, żeby was oce­niać, ani umo­ral­niać, tyl­ko podać pomoc­ną dłoń i uchro­nić przed despe­rac­ki rucha­mi typu kup­no skar­pet, obcia­cho­we­go kra­wa­ta lub niko­mu nie­po­trzeb­nej dur­no­stoj­ki. Nie bądz­cie Grin­cza­mi i nie idź­cie tą dro­gą. Zamiast tego postaw­cie na książki. 

Książ­ki to pre­zen­to­wy świę­ty gral. Ład­nie pach­ną, mają kozac­kie okład­ki, cza­sa­mi mają też faj­ną treść, do tego dobrze się pre­zen­tu­ją zawi­nię­te w świą­tecz­ny papier, a jesz­cze lepiej na półecz­ce. I co naj­waż­niej­sze są rela­tyw­nie tanie. Same plu­sy, zero minu­sów. Ok, ale jak wyty­po­wać odpo­wied­nią książ­kę? I tu do gry wcho­dzę ja. Tak się żło­ży­ło, że wydaw­nic­two SQN zapy­ta­ło mnie, czy nie chciał­bym poszpe­rać w ich bilio­te­cze i stwo­rzyć listy tutu­łów, któ­re nada­ją się na pre­zent. Powie­dzia­łem, że spo­ko, ale pod warun­kiem, że dorzu­cą jesz­cze żniż­kę dla PigO­uto­wych czy­tel­ni­ków. Zgo­dzi­li się. To jest wła­śnie ten moment, kie­dy świat daje nam znak, że o to skoń­czy­ły się nasze pro­ble­my pre­zen­to­we. Naj­lep­sze jest to, że to zada­nie nie było dla mnie wiel­kim wyzwa­niem, bo więk­szość tytu­łów mam już odha­czo­ne i mogę z czy­stym sumie­niem pole­cić. A jak już coś sobie wybie­rze­cie z mojej listy, to wcho­dzi­cie na ten link www.idz.do/ksiazki-pod-choinke, doda­je­cie tytuł do koszy­ka i na eta­pie płat­no­ści wpi­su­je­cie kod PigOut10. Boom, macie dodat­ko­we 10% zniż­ki od ceny skle­po­wej. Jedziemy.

Dla fanów fut­bo­lu z naj­wyż­szej pół­ki i okład­ko­wych estetów

Ja, fut­bol” — Zla­tan Ibrahimovic

Zaczy­na­my od moje­go abso­lut­ne­go fawo­ry­ta, czy­li albu­mu Ja, Fut­bol” Zla­ta­na Ibra­hi­mo­wi­ca. Tak, dobrze prze­czy­ta­li­ście -> ALBUMU. Nie jest to tra­dy­cyj­na bio­gra­fia z chro­no­lo­gicz­nie spi­sa­ny­mi wyda­rze­nia­mi, tyl­ko album pod­su­mo­wu­ją­cy klu­czo­we momen­ty w życiu i karie­rze Ibry, a tych aku­rat nie bra­ko­wa­ło. Wystar­czy wspo­mnieć, że gość grał w naj­więk­szych ligach i w naj­lep­szych dru­ży­nach świa­ta, a gdzie się nie poja­wił, tam strze­lał worek przed­niej uro­dy bra­mek, zdo­by­wał kil­ka puchar­ków i tra­fiał na pierw­sze stro­ny gazet, bo stan­dar­do­wo komuś nawrzu­cał pod­czas kon­fe­ren­cji pra­so­wej. Cza­sa­mi tra­cił też kon­takt ze stat­kiem mat­ką i pod­czas tre­nin­gu potra­fił ni stąd, ni zowąd, zasa­dzić kopa ziom­ko­wi z dru­ży­ny. Geniusz i sza­le­niec w jed­nym. W albu­mie znaj­dzie­cie aneg­dot­ki, cyta­ty zna­nych i lubia­nych ze świa­ta fut­bol, mnó­stwo wyso­kiej jako­ści zdjęć, wycin­ki z gazet, sta­ty­sty­ki oraz info­gra­fi­ki. Szcze­rze? (Nie Pig, okłam nas!) Jest to naj­ślicz­niej­sza książ­ka, jaką kie­dy­kol­wiek trzy­ma­łem w rękach. Baaa nawet Madzia się zachwy­ca­ła. Dopra­co­wa­ne jest tu wszyst­ko -> okład­ka, lay­out roz­dzia­łów, fon­ty, gra­fi­ki, a do tego for­mat jest nie­mal dwa razy więk­szy niż w tra­dy­cyj­nych wydaw­nic­twach. Pole­cam wszyst­ki­mi koń­czy­na­mi. Gdy­bym nie miał, to wła­śnie ten tytuł chciał­bym dostać najbardziej.

Tu widać róż­ni­ce w for­ma­cie bio­gra­fii Zla­ta­na z 2014 roku, a tego­rocz­ne­go albu­mu. Widać też róż­ni­ce pomię­dzy uśmie­chem, a byciem zbla­zo­wa­nym 😉 BTW bio­gra­fię też pole­cam. Dużo mięcha.

 

Dla taty, wuj­ka, fanów pol­skiej rep­ki i Wald­ka Kiepskiego

Seba­stian Mila. Auto­bio­gra­fia” — Seba­stian Mila, Leszek Milewski
To teraz coś dla star­sze­go poko­le­nia kibi­ców, któ­re lubi sobie pona­rze­kać, że: „Kie­dyś to się gra­ło w pił­kę, nie to, co teraz, byle dotknię­cie i pił­ka­rze zwi­ja­ją się z bólu, jak­by nadep­nę­li na minę prze­ciw­pie­chot­ną”. Cofa­my się do mrocz­nych cza­sów, kie­dy mogli­śmy tyl­ko poma­rzyć o pol­skich zawod­ni­kach w Bay­er­nie i Juven­tu­sie, do cza­sów, kie­dy nasza kadra zbie­ra­ła baty od byle ogó­rów pokro­ju Azer­bej­dża­nu i tyl­ko od cza­su do cza­su poja­wiał się jakiś pozy­tyw­ny pro­my­czek nadziei dla kibi­ców. Takim pro­mycz­kiem był wła­śnie brat bliź­niak Wald­ka Kiep­skie­go, czy­li Sebek Mila, któ­ry z ubo­gim Gro­kli­nem Dys­ko­bo­lią, w pięk­nym sty­lu ogo­lił w euro­pej­skich pucha­rach milio­ne­rów z Man­che­ste­ru City oraz strze­lił kil­ka pamięt­nych bra­mek w rep­ce. W tym tę naj­waż­niej­szą w histo­rii Pol­ski, czy­li zasa­dzo­ną Niem­com. Histo­ria Mili to zupeł­nie inna baj­ka niż w przy­pad­ku Zla­ta­na. Dla Ibry naj­więk­szym życio­wym dra­ma­tem był moment, kie­dy grał w Bar­ce­lo­nie i klub kazał mu przy­jeż­dżać na tre­nin­gi wypa­sio­nym Audi od spon­so­ra, na co Zla­tan stwier­dził, że nie będzie się kom­pro­mi­to­wał w aucie dla pleb­su i przy­jeż­dżał Fer­ra­ri, przez co miał kosę z Pepem Guar­dio­lą. Tym­cza­sem Sebek pół życia spę­dził w zagrzy­bio­nych szat­niach, gra­jąc dla zespo­łów, dla któ­rych kil­ku­mie­sięcz­ne zale­ga­nie z pen­sją było chle­bem powsze­dnim. Bie­da taka, że jak kie­dyś Frank Lam­pard chciał się z nim wymie­nić koszul­ka­mi po meczu, to Mila ponoć odpo­wie­dział: „Sor­ka, ale to moja jedy­na”. Na szczę­ście w pew­nym momen­cie i u Seb­ka poja­wi­ły się cał­kiem spo­re pie­nią­dze, ale o tym wasi ojco­wie i wuj­ko­wie muszą prze­czy­tać już sami. Wie­cie, co z tym zrobić.

Dla fanów epic­kich dun­ków, poni­ża­ją­cych czap i czy­ściut­kich tró­jek, wpa­da­ją­cych rów­no z syreną

Men­tal­ność Mam­by” — Kobe Bryant
Nie samą pił­ką noż­ną ludzie żyją, więc dorzuć­my do zesta­wie­nia jesz­cze koszy­ków­kę. I to nie byle jaką, bo spod zna­ku NBA i w wyko­na­niu nie byle kogo, tyl­ko iko­ny — Kobe Bry­an­ta. „Men­tal­ność Mam­by” to ten sam przy­pa­dek, co „Ja, fut­bol” Zla­ta­na, czy­li mamy tu do czy­nie­nia z albu­mem zawie­ra­ją­cym cyta­ty, foty, aneg­dot­ki oraz nagłów­ki z gazet, pod­su­mo­wu­ją­ce karie­rę Bry­an­ta. Jest rów­nie sek­si pod wzglę­dem opra­wy i zawar­to­ści, a jeśli weź­mie­my pod uwa­gę, że Kobe tro­chę w nim koł­czu­je i co kil­ka stron opo­wia­da o ety­ce pra­cy, rygo­rze tre­nin­go­wym oraz jak waż­ne jest mówić „NIE”, kie­dy ziom­ki dzień przed meczem chcą iść na piwo i piz­zę, wyj­dzie nam, że jest to tytuł, któ­ry powi­nien tra­fić w ręce każ­de­go, komu marzy się pro­fe­sjo­nal­na karie­ra spor­to­wa (bez zna­cze­nia jaka dys­cy­plin). Nie­ste­ty za moich cza­sów nie mia­łem takich pod­po­wie­dzi, przez co zawsze na pro­po­zy­cję piz­zy, odpo­wia­da­łem „Jasne, chodź­my!” i teraz zamiast być legen­dą Los Ange­les Lakers, kle­pię blo­ger­ską bie­dę. Nie popeł­niaj­cie moje­go błędu.

 

Dla fanów fan­ta­sty­ki, zaba­wy kon­wen­cją i lek­kie­go pióra

Stró­że” — Jakub Ćwiek
Kie­dyś z nudów zaczą­łem zli­czać, co prze­czy­ta­łem z rodzi­mej lite­ra­tu­ry i nie­spo­dzie­wa­nie wyszło mi, że jeśli cho­dzi o pol­skich auto­rów, naj­czę­ściej się­gam po tytu­ły Jaku­ba Ćwie­ka. I to, że kil­ka lat temu jara­łem z nim szlu­ga na pew­nym even­cie, nie ma tu nic do rze­czy. Kolo, po pro­stu jest przed­nim gawę­dzia­rzem i ma takie flow, że nie­waż­ne, za jaki gatu­nek się weź­mie, to te histo­rie pły­ną i chce się wie­dzieć, co będzie dalej. Z aktu­al­nej twór­czo­ści Ćwie­ka pole­cam serię „Stró­że”. Wła­śnie wyszedł dru­gi tom, ale dla chro­no­lo­gii lepiej zacząć od pierwszego.
Pokrót­ce histo­ria wyglą­da tak, że każ­dy wie­rzą­cy czło­wiek ma przy­pi­sa­ne­go Anio­ła Stró­ża, któ­ry go pil­nu­je. Nie­ste­ty pra­ca Anio­łów to cięż­ka orka i nie zawsze da się ją ogar­nąć dobry­mi chę­cia­mi. Nope, cza­sa­mi wyma­ga „zgrze­sze­nia”, a tak się skła­da, że to jest abso­lut­nie zaka­za­ne przez „Naj­wyż­sze­go”. Aby obejść sys­tem, Anio­ło­wie zaczę­li „deli­kat­nie” nagi­nać zasa­dy, a w hard­co­ro­wych przy­pad­kach, korzy­stać z usług Lokie­go — patro­na oszu­stów i zdraj­ców, któ­ry, jak trze­ba to wymu­si okup, ścią­gnie haracz, wyje­dzie komuś z dyń­ki, a nawet prze­strze­li kola­na jakie­muś poga­ni­no­wi. Przez takich gości jak Loki, w nie­bie powsta­ła W.I.N.A., czy­li Wydział Inter­wen­cyj­ne­go Nad­zo­ru Aniel­skie­go, w któ­rym pra­cu­ją tytu­ło­wi Stró­że i wyła­pu­ją aniel­skich rene­ga­tów. Opis może i jest zawi­ły dla kogoś, kto sły­szy o tej serii po raz pierw­szy, ale daję sło­wo, że to jest lek­kie, roz­ryw­ko­we, naszpi­ko­wa­ne smacz­ka­mi i spra­wia, że nie wia­do­mo, kie­dy minę­ła godzi­na spę­dzo­na w auto­bu­sie pod­czas dojaz­du do pra­cy. Jeśli szu­ka­cie książ­ki dla fana fan­ta­sty­ki, to wła­śnie ją znaleźliście.

 

Dla gra­czy, geeków, ner­dów i nołlajfów

Woj­ny kon­so­lo­we” — Bla­ke J. Harris
Nie­sa­mo­wi­ta histo­ria o woj­nie tech­no­lo­gicz­no-mar­ke­tin­go­wej, sto­czo­nej pomię­dzy japoń­skim gigan­tem z bran­ży gier video, czy­li Nin­tendo, a dopie­ro aspi­ru­ją­cą do bycia “naj”, ame­ry­kań­ską Segą. Sza­lone lata ’90 (’80 zresz­tą też), poje­dy­nek hydrau­li­ka Mario z nad­po­bu­dli­wym Jeżem Soni­cem, wzlo­ty, upad­ki, wro­gie prze­ję­cia oraz mnó­stwo, ale to mnó­stwo mię­cha i smacz­ków, a całość napi­sana, niczym naj­lep­szy thril­ler. Nie spo­sób się ode­rwać, Har­lan Coben dał­by laj­ka. Do tego bar­dzo wyj­ścio­we wyda­nie. Gwa­ran­to­wa­ne +50 do sty­lówy półecz­ki. Obo­wiąz­ko­wa pozy­cja dla każ­de­go sza­nu­ją­ce­go się gracza.

 

Dla fanów popkul­tu­ry, Aven­ger­sów i spandexu

Stan Lee. Czło­wiek Marvel” — Bob Batchelor

Moż­na wyro­snąć z wia­ry w Świę­te­go Miko­ła­ja, z ulu­bio­ne­go swe­ter­ka, ze złu­dzeń, że cał­ki przy­da­dzą ci się w doro­słym życiu, ale nie ze Spaj­der­Me­na i fil­mów Marve­la. Histo­ria czło­wie­ka, któ­ry dał nam dzie­siąt­ki kul­to­wych posta­ci i set­ki epic­kich histo­rii. Czło­wie­ka, któ­ry był bóstwem dla fanów komik­sów i popkul­tu­ry, ale w bran­ży dał się poznać, jako despo­ta ze skłon­no­ścia­mi do pod­kra­da­nia cudzych pomy­słów. Czło­wie­ka, któ­ry przez pół życia bez­sku­tecz­nie pró­bo­wał prze­nieść komik­so­wych boha­te­rów na wiel­ki ekran, a kie­dy w koń­cu mu się to uda­ło, roz­bił box offi­ce w drob­ny mak i stwo­rzył legen­dar­ne cameo. Czło­wie­ka, przy któ­rym Hans Chri­stian Ander­sen to leszcz z ubo­gą wyobraź­nią. Must Have dla wszyst­kich popkul­tu­ro­wych freaków.

 

Dla jesie­niar, fanów seria­li, kawy ser­wo­wa­nej w wiel­gach­nych kub­kach oraz fry­zu­ry na Rejczel

Przy­ja­cie­le. Ten o naj­lep­szym seria­lu na świe­cie” — Kel­sey Miller
W tym roku strze­li­ło 25 lat od pre­mie­ry i 15 od zakoń­cze­nia „Przy­ja­ciół”, a mimo to serial nadal jest jed­nym z naj­po­pu­lar­niej­szych sit­co­mów ever. Jeśli jeste­ście cie­ka­wi jak to w sumie wyszło, że histo­ria o grup­ce 20-lat­ków z Man­hat­ta­nu sta­ła się abso­lut­nym feno­me­nem tele­wi­zyj­nym? Jakim cudem akto­rzy, któ­rym gro­zi­ła bez­dom­ność, bo wszyst­kie ich wcze­śniej­sze pro­jek­ty były kaso­wa­ne po pilo­to­wym odcin­ku, dosta­li jesz­cze jed­ną szan­sę i w cią­gu kil­ku­na­stu mie­się­cy sta­li się mega gwiaz­da­mi oraz naj­le­piej opła­ca­ną seria­lo­wą obsa­dą ever? Jak powsta­ło kul­to­we intro? Skąd się wziął iko­nicz­ny gest Ros­sa? Dla­cze­go osta­tecz­nie Joey nie został usu­nię­ty w dru­gim sezo­nie, tak jak począt­ko­wo pla­no­wa­no? Kto wpadł na pomysł z kana­pą w Cen­tral Per­ku? Dla­cze­go poło­wa ame­ry­ka­nek chcia­ła mieć fry­zu­rę na Rachel? Jak zamach na Word Tra­de Cen­ter wpły­nął na pro­duk­cję seria­lu oraz co się zmie­ni­ło przez te lata od pre­mie­ry, że z dzi­siej­szej per­spek­ty­wy serial odbie­ra­ny jest jako obraź­li­wy, ranią­cy i homo­fo­bicz­ny, to ta książ­ka jest dla was. Poda­ruj­cie komuś, a po chwi­li powiedz­cie: “Ej, mogę poży­czyć?”.  Jesz­cze do nie­daw­na myśla­łem, że znam wszyst­kie zaku­li­so­we aneg­dot­ki… a póź­niej prze­czy­ta­łem tę książ­kę i oka­za­ło się, że jestem jak John Snow i wiem „Nothing”. Nie­ste­ty lek­tu­ra ma też efek­ty ubocz­ne -> z̶m̶a̶l̶e̶j̶ą̶ ̶w̶a̶m̶ ̶b̶o̶c̶z̶k̶i̶  obej­rzy­cie serial po raz pięć­dzie­sią­ty… a miał być tyl­ko jeden odci­nek. Ten, w któ­rym Moni­ca uma­wia się z Van Dammem.

 

Dla fanów repor­ta­żu oraz czu­ją­cych nie­do­syt po seria­lu “Czar­no­byl”

O pół­no­cy w Czar­no­by­lu” — Adam Higginbotham
Chy­ba wszy­scy się zgo­dzi­my, że naj­więk­szym tego­rocz­nym hicio­rem seria­lo­wym był “Czar­no­byl” od HBO, co nie? Oso­bi­ście, co odci­nek zbie­ra­łem szcze­nę z pod­ło­gi, bo nie chcia­ło mi się wie­rzyć, że moż­na być aż tak nie­kom­pe­tent­nym dzba­nem, jak kadra zarzą­dza­ją­ca elek­trow­nią. Naj­pierw jeden kie­ro niczym Homer Simp­son, wci­skał na pałę róż­ne kolo­ro­we guzicz­ki w ste­row­ni, po czym szok, bo reak­tor w*****ło w kosmos. A jak już wybu­chło i nad Czar­no­by­lem uno­sił się gigan­tycz­ny grzyb ato­mo­wy, przy­szli pozo­sta­li decy­zyj­ni, odpa­li­li szlu­gi, wycią­gnę­li flasz­ki i stwier­dzi: “Oj tam, oj tam, to nic poważ­ne­go. Nie takie eks­plo­zje widzie­li­śmy ze szwa­grem”. Cudow­ny był to serial, nie zapo­mnę go nigdy, acz­kol­wiek nie potra­fi­łem stwier­dzić na ile moż­na mu zawie­rzyć histo­rycz­nie… w sen­sie któ­re wąt­ki są praw­dzi­we, a któ­re fabu­lar­nie pod­ra­so­wa­ne. Zaczą­łem roz­glą­dać się za książ­ką, któ­ra pomo­gła­by mi to roz­strzy­gnąć i tak wła­śnie tra­fi­łem na “O pół­no­cy w Czar­no­by­lu”. Autor poświę­cił ponad 10 lat życia na prze­trzą­sa­nie archi­wów i roz­mo­wy ze świad­ka­mi, po czym poskła­dał to w całość i wyszedł mu repor­taż, któ­ry rów­nie dobrze mógł­by być hor­ro­rem spod ręki Ste­phe­na Kin­ga, z tym że jest 100% na fak­tach. Dosko­na­łe dopeł­nie­nie po seria­lu albo jak­by to powie­dział Tomasz Haj­to -> tru­skaw­ka na “czar­no­byl­skim” tor­cie. Brać, nie gadać. Zresz­tą 8,4÷10 na Lubi­my Czy­tać, nie wzię­ło się z kosmosu.

 

Dla Seb­ków, Karyn, wła­ści­cie­li tunin­go­wa­nych Gol­fów III i fanów KSW

Tok­sycz­ni” — Tomasz Duszyński
Hej Pig, wszyst­kie tytu­ły, któ­re do tej pory wska­za­łeś, zapo­wia­da­ją się cał­kiem spo­ko, jed­nak szu­kam cze­goś inne­go. Wiesz, mam kuzy­na kar­ka, któ­ry jara się KSW, Jaso­nem Sta­tha­mem oraz Jagiel­lo­nią Bia­ły­stok i jeśli już czy­ta, to raczej coś z więk­szą adre­na­li­ną. No wiesz, żeby jacyś gang­ste­rzy byli, żeby poli­cja ich ści­ga­ła, żeby ktoś dał komuś po ryju i wysa­dził samo­chód, a ktoś inny zezgo­no­wał w tajem­ni­czych oko­licz­no­ściach. No i żeby faj­ne dziew­czy­ny były… if you know what I mean 😉 A wiesz, co jesz­cze było­by extra? Gdy­by ten głów­ny boha­ter gang­ster oka­zał się tym dobrym, a poli­cjan­ci tymi sko­rum­po­wa­ny­mi. No i niech gra toczy się o wiel­kie pie­nią­dze, a w tle była tajem­ni­ca, któ­rej ujaw­nie­nie wstrzą­śnie świa­tem. A jak­by do tego akcja roz­gry­wa­ła się we Wro­cła­wiu, to już w ogó­le peł­nia szczę­ścia. Znaj­dziesz coś w tym sty­lu? Z góry dzię­ki, Mati.

Hej Mati, książ­ka któ­rej szu­kasz jest autor­stwa Toma­sza Duszyń­skie­go i nosi tytuł “Tok­sycz­ni”. Kuzyn będzie zachwy­co­ny. Nie ma za co, Pig.

Dla mamy, cio­ci, sio­stry i czy­tel­ni­ków, któ­rzy lubią się wzruszyć

Hory­zont” — Jakub Małecki
To jesz­cze coś z prze­ciw­ne­go bie­gu­na, czy­li lite­ra­tu­ra skie­ro­wa­na do osób, któ­re nie potrze­bu­ją zawi­łych intryg, wybu­chów i fajer­wer­ków, ale lubią poczy­tać o życio­wych roz­ter­kach zwy­kłych ludzi, pochli­pać nad ich cięż­kim losem i zachwy­cić się słow­ną wir­tu­oze­rią auto­ra. Dokład­nie czymś takim jest “Hory­zont” Jaku­ba Małec­kie­go. Mini­ma­li­stycz­na w for­mie opo­wieść o dwój­ce życio­wych roz­bit­ków, Mań­ku i Zuzie, któ­rzy miesz­ka­ją po sąsiedz­ku na war­szaw­skim Moko­to­wie. On jest 35-let­nim wete­ra­nem wojen­nym, zma­ga­ją­cym się z trau­ma­mi przy­wie­zio­ny­mi z Afga­ni­sta­nu. Ona dwu­dzie­sto­lat­ką, dopie­ro roz­po­czy­na­ją­cą życie na wła­sny rachu­nek i poszu­ku­ją­cą odpo­wie­dzi na pyta­nia: “Kim jeste­śmy i dokąd zmie­rza­my?”. I tak sobie spę­dza­ją wie­czo­ry na roz­mo­wach o wszyst­kim i o niczym, sącząc przy tym dri­ny i słu­cha­jąc buł­gar­skie­go rapu. Niby nic, a jed­nak wasze mat­ki, ciot­ki i sio­stry skoń­czą lek­tu­rę z roz­ma­za­nym mejkapem.

Dla fanów roc­ka, pogo­wa­nia i ostrych papryczek

Flea. Acid for the Chil­dren” — Micha­el Balzary
Jeśli oso­ba, któ­rą chcesz obda­ro­wać nie jest fanem spor­tu, gier, seria­li, fan­ta­sty­ki, gang­ster­ki ani lite­ra­tu­ry przez duże L, meto­dą deduk­cji może­my wywnio­sko­wać, że jest fanem muzy­ki. To, że nosi koszul­ki z nazwa­mi ulu­bio­nych kapel, co chwi­le jeź­dzi na festi­wa­le i udo­stęp­nia na fej­sie swo­je sta­ty­sty­ki ze Spo­ti­fa­ja, rów­nież jest jakąś poszla­ką. Tak czy siak, ide­al­nie się skła­da, bo na ryn­ku wła­śnie uka­za­ła się AUTO­bio­gra­fia legen­dar­ne­go basi­sty Red Hot Chi­li Pep­pers — Micha­ela Bal­za­ry­’eg, zna­ne­go całe­mu świa­tu, jako Flea. Spo­dzie­wa­łem się, że to będzie coś w rodza­ju licy­ta­cji z inny­mi gwiaz­da­mi roc­ka, na zasa­dzie: “Wcią­gnę­łam nosem jesz­cze wię­cej kok­su, uwio­dłem wię­cej mode­lek, a moja kar­to­te­ka poli­cyj­na to już w ogó­le ma wymia­ry książ­ki tele­fo­nicz­nej. Ozzy Osbo­ur­ne to przy mnie mini­strant”. No i fak­tycz­nie takich wyznań nie bra­ku­je, bo Flea nie jed­ną krzy­wą akcję odwa­lił na kwa­sie, ale o dzi­wo oka­za­ło się, że przy oka­zji jest to bar­dzo oczy­ta­ny czło­wiek, któ­ry czę­sto kala się myślą i chęt­nie dzie­li reflek­sja­mi. Książ­ka swo­ją struk­tu­rą przy­po­mi­na tro­chę pamięt­nik, czy­li zawie­ra dużo krót­kich nota­tek poświę­co­nych kon­kret­ne­mu wyda­rze­niu, ale czy­ta się to bar­dzo lek­ko i przy­jem­nie. Fani Red Hotów i ostre­go gra­nia będą zadowoleni.

Dobi­li­śmy do koń­ca. Naro­bi­łem się jak dzi­ki, więc mam nadzie­ję, że komuś się przy­da. A jesli nie, to kupuj­cie dur­no­stoj­kę, bo nic lep­sze­go już nie wymy­ślę. Aaa i przy­po­mi­nam, że na książ­ki, któ­re znaj­dzie­cie pod tym lin­kiem -> Książ­ki­Pod­Cho­in­kę macie 10% zniż­ki z kodem PigOut10.

A to widziałeś?

Brak komentarzy

Leave a Reply