Początek roku to czas kłamstw. Ludzie wkręcają sobie filmy, że to idealny moment na metamorfozę. Zapisują się na siłownie, kursy językowe, czytają książki o rozwoju, lajkują profil Chodakowskiej, piją tylko w weekendy, w dodatku 1⁄4 tego, co zazwyczaj, odstawiają czerwone mięso i idą na wojnę z glutenem. Jest pięknie. Kilogramy lecą, umysł się rozjaśnia, motywacja rośnie. Tak mniej więcej wygląda styczeń. Niestety po styczniu przychodzi luty, a wraz z nim, niewinna z pozoru popijawa. “A co mi tam? W końcu za te wszystkie poświęcenia, jakaś nagroda się należy” myślą miliony. Nie biorą jednak pod uwagę, że miesiąc abstynencji robi swoje i ostatecznie impreza kończy się womitem na tylnej kanapie taksówki, albo w jakimś podejrzanym zaułku. Kac wymaga ofiar, więc kolejny dzień z automatu spisany jest na straty. Z powodu niedysponowania odpada siłka i kurs językowy, a na stół zamiast “pysznego” jarmużu, wjeżdzają “okropne” burgery z Maka, czyli jedyna strawa akceptowana przez żołądek w stanie ekstremalnego odwodnienia. Jest nawet takie stare góralskie przysłowie: “Z żarciem na kacu jak z przeszczepem, może się nie przyjąć”. Ten dzień jest też symbolicznym końcem “nowego ja” i powrotem do starych “niezdrowych” (ale jakże cudownych) nawyków, chociaż niektórzy się jeszcze łudzą, że to tylko “niewinny” incydent. Niestety dalej mamy tłusty czwartek, walentynki i chiński nowy rok, czyli kolejne okazje, żeby niczym samochód służbowy, zatankować pod korek i przekąsić w stylu Grycanek. Z tej ścieżki nie ma już powrotu. Zgodnie z powyższym schematem, przez cały styczeń żyłem jak mnich z zakonu shaolin. Zero alko, zero fastfoodów, ale kiedy tylko ruszyłem w lutowe “tango”, niczym domino, zaczęły padać kolejne postanowienia noworoczne. Musiałem odchorować swoje, więc odpuściłem wszystkie zajęcia, z basenem i angielskim na czele, co z kolei wpędziło mnie w taką depresję, że smutki próbowałem zajeść podwójnym kebabem. RIP nowy, lepszy ja [*]. Jest jednak ostatni bastion w moich postanowieniach, którego trzymam się kurczowo, jak dziewczyny swojego “ex”, zanim znajdą nowego faceta. Tym postanowieniem jest ukończenie wyzwania czytelniczego, “52 książki w rok”. Skąd taka liczba? Mniej więcej tyle wypada tygodni w ciągu roku i ktoś wymyślił, że czytanie jednej sztuki na tydzień to całkiem sympatyczna statystyka. Oczywiście liczby tak naprawdę nie mają większego znaczenia. Przeczytać 52 książki autorstwa Beaty Pawlikowskiej to kwestia 4 godzin i kilku chemioterapii, z kolei “Droga Królów” Brendona Sandersona to taka cegła, że i miesiąc może nie wystarczyć. Chodzi o to, żeby czytać i mieć z tego fun. Osobiście w akcji biorę udział już od dobrych kilku lat, z czego w większości nieświadomie. Po prostu odkąd czytam na Kundlu, mam szybki podgląd na statystyki. Mój dotychczasowy rekord to 37 pozycji w ciągu 12 miesięcy. Nie wiem czy w tym roku uda się go pobić, ale spróbuje. Idea tego wpisu jest prosta. Będę tutaj wpisywał to, co już przeczytałem i dodawał kilka słów komentarza, warto/nie warto, z co miesięczną aktualizacją listy. Tyle w kwestii masakrycznie długiego wstępu.
Styczeń
1⁄52 “Dziewczyna z pociągu”, Paula Hawkins
Absolutny bestseller 2015, który zaorał nawet, niesionego na hollywoodzkim hajpie, “Marsjanina”. Po książkę sięgnąłem, po pierwsze dlatego, że lubię wiedzieć, co jest aktualnie na topie (to podstawa w pracy hejtera), no i dwa, polecał ją Stephen King w swoim TOP10 2015. Cóż, wygląda na to, że King się sprzedał, bo jakoś nie mieści mi się w głowie, żeby faktycznie mógł się zachwycić, czymś tak.….. przeciętnym. Lekturę mogę polecić, jako prezent dla babć, które godzinami sterczą w oknach, robiąc za osiedlowy system monitoringu oraz kobietom uzależnionym od “Klanu”, którym już jakiś czas temu serialowa fikcja zatarła się z rzeczywistością i żyją w przekonaniu, że doktor Lubicz to prawdziwy lekarz. “Dziewczyna z pociągu” zdecydowanie im podejdzie, w głównej bohaterce znajdą coś z siebie. Książka opowiada o 40-letniej alkoholiczce z nadwagą, której po rozwodzie posypało się życie. Mieszka kątem u przyjaciółki, jest spłukana i bezrobotna, ale ze wstydu przed rodziną i znajomymi, udaje, że wszystko ma pod kontrolą. W celu zachowania pozorów, codziennie rano wychodzi z domu i wsiada w pociąg do Londynu, gdzie zamiast szukać pracy, szlaja się po ulicach i pielgrzymuje od baru do baru. Poza chlaniem, jej ulubioną aktywnością w ciągu dnia jest lampienie się przez okno pociągu i podglądanie ludzi, szczególnie upodobała sobie młodą parę, mieszkającą niedaleko jej starego domu. Nasza bohaterka ma już tak zaawansowanego pierdolca, że obserwowanej parze nadaje fejkowe imiona i wymyśla różne scenariusze z ich udziałem. I tak mija pół książki. Przełom następuje dopiero w dniu, kiedy bez śladu znika mieszkanka podglądanego domu. Rozpoczyna się śledztwo, w które oczywiście wtrąca się nasza pociągowa baba, twierdząc, że ma informacje, które mogą pomóc w rozwikłaniu zagadki. Jedynym pozytywem książki jest styl autorki. Czytanie nie boli, ale cała reszta ssie. Intryga dupy nie urywa, główna bohaterka irytuje, a fabuła ciągnie się w nieskończoność.
2⁄52 “Ty”, Caroline Kepnes
Kolejna książka wyłowiona z rekomendacji Stephena Kinga, tyle że tym razem całkiem niezła. Polecam wszystkim fankom “50 twarzy Greya”. Tematyka podobna, ale historia jakby bardziej realna. Wyobraź sobie, że jesteś dziewczyną i kupujesz książkę w Empiku. Wpadasz w oko sprzedawcy, flirtujecie przy kasie i ogólnie wychodzisz z myślą “fajny kolo”. Jakiś czas później, przypadkowo spotykacie się ponownie. Jest sobotnia noc, a Ty jesteś pijana w 4 D, więc gość proponuje, że odprowadzi Cię do domu. Oczywiście dla bezpieczeństwa. Jest szarmancki i zawadiacki, nie próbuje niczego, czego byś nie chciała, czym zyskuje Twoje zaufanie. Na do widzenia wymieniacie się telefonami i od tego momentu często czatujecie. Z każdym dniem koleś podoba Ci się coraz bardziej. Imponuje Ci błyskotliwością i inteligencją, poza tym jesteś pod wrażeniem, że macie podobne zainteresowania i poczucie humoru. Jakby tego było mało, Twój były-niedoszły totalnie Cię zlewa, więc czujesz się trochę samotna. Koniec końców, Ty i sprzedawca zostajecie parą i gzicie się jak chomiki. Cool story, co nie? Nie wiesz jednak, że podczas pierwszego spotkania w księgarni, koleś spisał Twoje nazwisko z karty kredytowej, po czym wyśledził Cię na fejsie. Nie dbałaś o ustawienia prywatności, więc bardzo szybko odnalazł Twój adres domowy i dowiedział się, gdzie spędzisz sobotni wieczór. Tyle w kwestii “przypadkowego” spotkania. Dalej poszło już z górki. Gość znając Twój rozkład dnia, wykorzystał moment, kiedy byłaś na uczelni i włamał Ci się na chatę, gdzie najpierw sfapował się na Twoim łóżku, mając na głowie Twoje stringi, a następnie przeczochrał komputer, gdzie znalazł hasła, dzięki którym na bieżąco przegląda Twoje maile i smsy. To nie jest też tak, że macie takie same zainteresowania, on się Ciebie “nauczył” i gra pod publiczkę. W kolejnym kroku musiał pozbyć się ostatniej przeszkody stojącej na drodze do waszego “szczęścia” — Twojego byłego-niedoszłego. Więcej nie powiem. No dobra dorzucę jeszcze, że koleś nie jest może tak dziany jak Grey, wręcz biedny jak mysz kościelna, ale też ma swój pokój gier i zabaw. Książka jest całkiem całkiem, trochę perwersyjna, ale bardzo interesująca. Pozwala wejść w głowę psychopaty i z tej perspektywy śledzić rozwój sytuacji.
3⁄52 “Druga połowa”, Roy Keane & Roddy Doyle
Obecność tej książki na liście to przypadek. Winę ponosi moją skłonność do kompulsywnych zakupów. Poszedłem do Empiku odebrać zamówienie i oczywiście korzystając z okazji, postanowiłem przeczochrać trochę regały. W oko wpadła mi właśnie przeceniona biografia Roya. Pamiętam gościa jeszcze z czasów gry w Manchesterze United (dżizas, ale jestem stary), więc myślę sobie: “przewachlować można!”. Otwieram losowy fragment, a tam historia jak Keane pobił się na zgrupowaniu z Peterem Schmeichelem. Nieźle. Otwieram drugi, a tam wspomnienie z czasów Celticu i to moment, w którym Maciej Żurawski strzela bramkę w derbach Glasgow. Grubo! Zapowiada się interesująco, więc biere! Niestety okazało się, że to było już wszystko, co książka miała do zaoferowania. Gdybym tak w totka trafiał! Na okładce opis: “najbardziej skandalizująca autobiografia”, a w rzeczywistości nudy i męczenie buły problemami egzystencjonalnymi. Całość sprowadza się do: “byłem dobry, chciałem dobrze, ale świat mnie nie rozumie bla bla bla”. Do tej pory uważałem Roya za twardziela i irlandzkiego motherfuckera, ale okazuje się, że w rzeczywistości jest mięciutki jak kaczuszka i wrażliwy, jak Edward ze “Zmierzchu”. Lekturę polecam wszystkim, którzy jarają się mało istotnymi meczami na poziomie drugiej ligi angielskiej i anonimowymi piłkarzami. O Machesterze jest ledwie kilka zdań, 95 % książki to Roy w roli trenera i wyliczanki kto strzelił bramkę w jakimś gównianym meczu o pietruchę, kogo Roy kupił w okienku transferowym, z kim przegrał i jak bardzo niesprawiedliwe było wypieprzenie go na zbity pysk z kolejnych klubów. Męczarnia. Unikać.
4⁄52 “Ślepnąc od świateł”, Jakub Żulczyk
Na wstępie muszę powiedzieć, że książka totalnie rozłożyła mnie na łopatki. Z miejsca wskoczyła na listę moich ukochanych lektur, a Żulczyk dołączył do honorowej grupy osób, z którymi chciałbym napić się wódki. Jest absolutnie genialna pod każdym względem. Mistrzowski styl — dzieci się tak klockami Lego nie bawią, jak Żulczyk słowem. Zazdro milion za te rześkie porównania i soczyste metafory. Dalej mamy ciekawą i wciągającą historię. Chyba pierwszy raz w życiu cieszyłem się z korków na mieście, bo dzięki nim mogłem czytać dalej. Postacie rozpisane z pazurem, tak, że faktycznie trzyma się za nie kciuki, albo modli, aby powinęła im się noga. Najlepsze jednak ukryte jest w tle. Z drugiego planu Żulczyk rysuje nam obraz współczesnego społeczeństwa i .…nocnej Warszawy. Taaaaak bardzo trafnie. Nie jestem w stanie streścić tej książki w sposób na jaki zasługuje, więc zaufajcie na kredyt. Obiecuję, że to będzie uczta. Bez spoilerowania, mogę tylko powiedzieć, że głównym bohaterem jest Jacek, całkowicie wyprany z emocji, warszawski diler narkotyków. Jacka poznajemy na kilka dni przed jego wyjazdem do Argentyny, kiedy musi “pobiegać” trochę po mieście i pozamykać wszystkie tematy przed planowanym urlopem. Na co dzień Jacek jest pedantem i ma wszystko ułożone, niczym żona Kiszczaka teczki w szafie, ale pech chciał, że akurat w kluczowym tygodniu, sprawy ostro się pieprzą. Zostaje wciągnięty w szemrany interes, przez co zadziera z niewłaściwymi ludźmi, a każde jego działanie nastawione na rozwiązanie problemu, rodzi tylko kolejne komplikacje. Ciągi przyczynowo-skutkowe, które doprowadzą do finału, wymiatają. Ogólnie rozpierdol na wszystkich frontach. Książka jest brudna i wulgarna, a co gorsze, sprawiła, że przez moment zamarzyła mi się kariera dilera, chociaż o narkotykach wiem tyle, że marihuanen wszczykuje się pomiędzy palce od stóp. Polecam. Najlepsza lektura, jaką przeczytałem od bardzo dawna.
Ciąg dalszy nastąpi.…
49 komentarzy
Chyba jestem monotematyczna, bo znowu czytając Twój wpis bardzo się śmiałam. Kolega ze Sri Lanki widząc mój ubaw na przerwie powiedział swój największy suchar ‘smoking outside, Anna’ #pokerface
Sprawdzę Pana Żulczyka, może się zaprzejaźnimy.
Chyba coś mi nie poszło, bo ten wpis dla odmiany miał być na poważnie 😉 Cieszę się, że sama z siebie decydujesz się na Żulczyka. Mam taką misje, żeby namówić do niego jak najwięcej osób. Jak będzie trzeba to i pod przymusem 😉
Chyba jestem monotematyczna, bo znowu czytając Twój wpis bardzo się śmiałam. Kolega ze Sri Lanki widząc mój ubaw na przerwie powiedział swój największy suchar ‘smoking outside, Anna’ #pokerface
Sprawdzę Pana Żulczyka, może się zaprzejaźnimy.
Chyba coś mi nie poszło, bo ten wpis dla odmiany miał być na poważnie 😉 Cieszę się, że sama z siebie decydujesz się na Żulczyka. Mam taką misje, żeby namówić do niego jak najwięcej osób. Jak będzie trzeba to i pod przymusem 😉
wyzwanie wyzwaniem ale może warto nie tracić czasu na książki w stylu 50 fejsów Greja i miec poczucie mózgu zamieniającego się w galaretkę? — raz dwa ani się obejrzysz i będziesz popierdalał do kolejki po tenisówki tego kolesia którego nazwiska nawet nie raczyłam zapamiętać — ale nie wątpię że jest super ważne.
Proponuję na pierwszą linię — Mężczyzna z laserem. Historia szwedzkiej nienawiści — książkę czyta się jak kryminał, ale świadomość że bohaterowie nie są zmyśleni powoduje że zadajesz sobie pytanie — co za szambo mają w głowie niektórzy? i druga dość ciekawa pozycja — Dziś wieczorem nie schodzimy na psy — laska fajnie oddaje klimat afrykańskiej dziczy, rodziców którzy nie mieli równo pod kopułą, matki, która za kołnierz nie wylewała — a to wszystko opisuje tak, że zaciągasz się zapachami Afryki wąchając Kindla. No dobra, to i 3 propozycję Ci dam — Bukareszt. Kurz i krew — czytałam ją akurat w drodze do Bukaresztu — o dziwo sporo rzeczy zostaje w głowie, nawet w mojej, rozwalonej wakacyjnym nicnierobieniem — to nie pierwsza książka i na pewno nie ostatnia po której dochodzisz do wniosku że nasz komunizm to był komunizmunisiek a “Bolek” Wałęsa to Mały Bolcio z I c — jaki komunizm taki agent
+ ja za to zobaczę tego Żulczyka
+ jesteśmy przecież przyjaciółmi od piaskownicy więc Historię.….. i Bukareszt — mogę Ci pożyczyć w mobi
Czasami trzeba się odmóżdżyć. Nie samym “Makbetem” człowiek żyje, ale Twoje rekomendacje biorę sobie do serca. Jedną już nawet udało mi się “pożyczyć”. Tymczasem przedzieram się przez “Nieznośną lekkość bytu”, żeby trochę się odkuć intelektualnie 😉
oj to prawda że trzeba, w ramach odmózgowienia byłam na.…. tak.. tak…tak.… — Planecie singli (bez jaj, zanim napisałam tytuł musiałam zapytać dr Googla na czym byłam — #najnowszakomediazmaciejemstuhrem…) Na usprawiedliwienie mam tylko to, że jeśli facet zagra w filmie o Smoleńsku — i będzie mieć rolę rosyjskiego agenta odpowiedzialnego za rozpylanie mgły — to też pójdę. Ale tak na co dzień to ja tylko czytam Goethego.…w oryginale 😉
Planeta singli? Nie przesadzajmy z tym odmóżdzeniem. Poziom kolejkowiczów koczujących za butami Kanye’go Westa to złooo, ale chodzenie na polskie komedie romantyczne to najszybszy sposób na mentalną metamorfozę w Jolę Rutowicz. Dla pokuty, powiedz jak bardzo Ci się nie podobał film, w skali od 99 do + nieskończoności.
Twój SMS do mnie po wyjściu z Planety singli — “dobre, polskie kino, rewelacyjna gra aktorów, niespodziewane zwroty akcji, dynamika obrazów i przede wszystkim — zaskakujące zakończenie, już nie mogę się doczekać 2 części. Koniecznie musimy iść razem”
no znamy się od dziecka więc pomyślałam — no pójdę, nie mogę mu tego zrobić. I poszłam. I muszę Ci powiedzieć że nie do końca się z Tobą zgadzam. No ale “de gustibus non est disputandum”.
I dałbyś spokój już z tą Jolą, wiem że z Tobą zerwała i bardzo to przeżyłeś — ale spróbuj ułożyć sobie życie bez niej. Chociaż byliście jak dwie połówki pomeli.
Zaorałaś. Nie mam godnej riposty. W TV reklamują już kolejną “polską komedię romantyczną” — “7 rzeczy, których nie wiecie o facetach”, czy cos w tym stylu. Spodziewaj się smsa jak tylko wyjdę z przedpremiery 😉
😀
oddasz swoje buty Kenye’go Westa za bilet na prapraprapremiere
Nie ma opcji. Nie po to człowiek koczuje tydzień pod sklepem, żeby oddać swoją krwawice za bilet, nawet jeśli w grę wchodzi tak kuszący film. Poza tym mam plan. Pójdę do kina i powiem: “Ej, wpuśćcie mnie, jestem blogerem!”
wyzwanie wyzwaniem ale może warto nie tracić czasu na książki w stylu 50 fejsów Greja i miec poczucie mózgu zamieniającego się w galaretkę? — raz dwa ani się obejrzysz i będziesz popierdalał do kolejki po tenisówki tego kolesia którego nazwiska nawet nie raczyłam zapamiętać — ale nie wątpię że jest super ważne.
Proponuję na pierwszą linię — Mężczyzna z laserem. Historia szwedzkiej nienawiści — książkę czyta się jak kryminał, ale świadomość że bohaterowie nie są zmyśleni powoduje że zadajesz sobie pytanie — co za szambo mają w głowie niektórzy? i druga dość ciekawa pozycja — Dziś wieczorem nie schodzimy na psy — laska fajnie oddaje klimat afrykańskiej dziczy, rodziców którzy nie mieli równo pod kopułą, matki, która za kołnierz nie wylewała — a to wszystko opisuje tak, że zaciągasz się zapachami Afryki wąchając Kindla. No dobra, to i 3 propozycję Ci dam — Bukareszt. Kurz i krew — czytałam ją akurat w drodze do Bukaresztu — o dziwo sporo rzeczy zostaje w głowie, nawet w mojej, rozwalonej wakacyjnym nicnierobieniem — to nie pierwsza książka i na pewno nie ostatnia po której dochodzisz do wniosku że nasz komunizm to był komunizmunisiek a “Bolek” Wałęsa to Mały Bolcio z I c — jaki komunizm taki agent
+ ja za to zobaczę tego Żulczyka
+ jesteśmy przecież przyjaciółmi od piaskownicy więc Historię.….. i Bukareszt — mogę Ci pożyczyć w mobi
Czasami trzeba się odmóżdżyć. Nie samym “Makbetem” człowiek żyje, ale Twoje rekomendacje biorę sobie do serca. Jedną już nawet udało mi się “pożyczyć”. Tymczasem przedzieram się przez “Nieznośną lekkość bytu”, żeby trochę się odkuć intelektualnie 😉
oj to prawda że trzeba, w ramach odmózgowienia byłam na.…. tak.. tak…tak.… — Planecie singli (bez jaj, zanim napisałam tytuł musiałam zapytać dr Googla na czym byłam — #najnowszakomediazmaciejemstuhrem…) Na usprawiedliwienie mam tylko to, że jeśli facet zagra w filmie o Smoleńsku — i będzie mieć rolę rosyjskiego agenta odpowiedzialnego za rozpylanie mgły — to też pójdę. Ale tak na co dzień to ja tylko czytam Goethego.…w oryginale 😉
Planeta singli? Nie przesadzajmy z tym odmóżdzeniem. Poziom kolejkowiczów koczujących za butami Kanye’go Westa to złooo, ale chodzenie na polskie komedie romantyczne to najszybszy sposób na mentalną metamorfozę w Jolę Rutowicz. Dla pokuty, powiedz jak bardzo Ci się nie podobał film, w skali od 99 do + nieskończoności.
Twój SMS do mnie po wyjściu z Planety singli — “dobre, polskie kino, rewelacyjna gra aktorów, niespodziewane zwroty akcji, dynamika obrazów i przede wszystkim — zaskakujące zakończenie, już nie mogę się doczekać 2 części. Koniecznie musimy iść razem“
no znamy się od dziecka więc pomyślałam — no pójdę, nie mogę mu tego zrobić. I poszłam. I muszę Ci powiedzieć że nie do końca się z Tobą zgadzam. No ale “de gustibus non est disputandum”.
I dałbyś spokój już z tą Jolą, wiem że z Tobą zerwała i bardzo to przeżyłeś — ale spróbuj ułożyć sobie życie bez niej. Chociaż byliście jak dwie połówki pomeli.
Zaorałaś. Nie mam godnej riposty. W TV reklamują już kolejną “polską komedię romantyczną” — “7 rzeczy, których nie wiecie o facetach”, czy cos w tym stylu. Spodziewaj się smsa jak tylko wyjdę z przedpremiery 😉
😀
oddasz swoje buty Kenye’go Westa za bilet na prapraprapremiere
Nie ma opcji. Nie po to człowiek koczuje tydzień pod sklepem, żeby oddać swoją krwawice za bilet, nawet jeśli w grę wchodzi tak kuszący film. Poza tym mam plan. Pójdę do kina i powiem: “Ej, wpuśćcie mnie, jestem blogerem!”
Uuu… Historia z Ty brzmi ciekawie. Co do Dziewczyny z… Wystarczyło sprzedać ją jako dramat obyczajowy (którym jest) a nie kryminał (którym nie jest) i byłoby po krzyku i bez rozczarowań w stylu King polecił a tu d…
Vandrer żeby trzymać się celu 52⁄365 ułożył sobie książkowo-karciany klucz pod to. Jest ciekawiej;)
Pamiętam, że widziałem u Ciebie wpis na ten temat. Rozumiem, że w takim podejściu trzeba z góry sobie ułożyć listę książek? Bo u mnie to troche improwizacja. Nigdy nie wiadomo, co będzie następne.
Vandrer też improwizuje ( nie z tych co mają wszystko zaplanowane). Ale książek do czytania ma tyle że lista z wyzwania pomaga zdecydować co czytać jako pierwsze — konkretne planowanie przychodzi końcem roku (tak listopad) kiedy trzeba się zorientować czego brakuje i nadrobić:)
Na razie będę trzymał się improwizacji, ale dokładam jeden cel -“Przeczytać książkę polecaną przez Vandrera”. Co dla mnie masz? Tylko nie po norwesku pls 😉
Jakieś konkretne gatunki Cię interesują? Vandrer ma sporo takich książek, ale może dla Ciebie… hm… czytałeś Władcę Much?
Czytałem, ale taki klimat bardzo lubię. Ostatnio skaczę od gatunku do gatunku. Trochę improwizuję, trochę jadę na rekomendacjach znajomych, trochę nadrabiam klasyki. Zarzuć coś, co lubisz, albo zrobiło na Tobie wrażenie.
Bardziej w stronę klasyki: Smuga Cienia — J. Conrada. Bardziej w stronę odkrywania nowego: Córka Dyrektora Cyrku — J. Gaardera . Obu tym historiom trzeba dać się ponieść i wynieść coś dla siebie.
Jeśli lubisz klimaty Władcy Much i wiem że też o.s.Carda to Vandrer pomyśli głębiej nad tym co mogłoby Ci się spodobać.
Dodaje do playlisty. Pomysłów na dokończenie czalendżu raczej mi nie zabraknie 😉
Bo takie klasyki jak A. BURGESSA to znasz? Znaczy nie tylko Mechaniczną Pomarańcze ale i np. Rozpustne Nasienie .
Tego akurat nie znałem. Pamarańczkę tylko filmową. Zapisuje.
Zatem koniecznie Rozpustne Nasienie — powinno Ci się bardzo spodobać. Pomarańcza na papierze lepsza niż film ale weź się najpierw za nasienie:)
W gatunku Władcy Much jest książka Wróg Ch. Higsona. Tak sobie teraz sowa przypomniała. Całkiem całkiem lektura.
Miałem dzisiaj refeksję, że trochę niezręcznie tak podbić do sprzedawcy w Empiku i poprosić o “Rozpustne nasienie”.
Brzmi bosko ;D
W empiku możesz tego nie znaleźć. Wyszukaj lepiej w internetach, gdzieś zawsze jakieś nasienie rozpustne się znajdzie:D
Cofam. Jest tylko w empiku na pierwszy research. I to poniżej 20 zl. No, no.
Pamiętam, że widziałem u Ciebie wpis na ten temat. Rozumiem, że w takim podejściu trzeba z góry sobie ułożyć listę książek? Bo u mnie to troche improwizacja. Nigdy nie wiadomo, co będzie następne.
Vandrer też improwizuje ( nie z tych co mają wszystko zaplanowane). Ale książek do czytania ma tyle że lista z wyzwania pomaga zdecydować co czytać jako pierwsze — konkretne planowanie przychodzi końcem roku (tak listopad) kiedy trzeba się zorientować czego brakuje i nadrobić:)
Na razie będę trzymał się improwizacji, ale dokładam jeden cel -“Przeczytać książkę polecaną przez Vandrera”. Co dla mnie masz? Tylko nie po norwesku pls 😉
Jakieś konkretne gatunki Cię interesują? Vandrer ma sporo takich książek, ale może dla Ciebie… hm… czytałeś Władcę Much?
Czytałem, ale taki klimat bardzo lubię. Ostatnio skaczę od gatunku do gatunku. Trochę improwizuję, trochę jadę na rekomendacjach znajomych, trochę nadrabiam klasyki. Zarzuć coś, co lubisz, albo zrobiło na Tobie wrażenie.
Bardziej w stronę klasyki: Smuga Cienia — J. Conrada. Bardziej w stronę odkrywania nowego: Córka Dyrektora Cyrku — J. Gaardera . Obu tym historiom trzeba dać się ponieść i wynieść coś dla siebie.
Jeśli lubisz klimaty Władcy Much i wiem że też o.s.Carda to Vandrer pomyśli głębiej nad tym co mogłoby Ci się spodobać.
Dodaje do playlisty. Pomysłów na dokończenie czalendżu raczej mi nie zabraknie 😉
Bo takie klasyki jak A. BURGESSA to znasz? Znaczy nie tylko Mechaniczną Pomarańcze ale i np. Rozpustne Nasienie .
Tego akurat nie znałem. Pamarańczkę tylko filmową. Zapisuje.
Zatem koniecznie Rozpustne Nasienie — powinno Ci się bardzo spodobać. Pomarańcza na papierze lepsza niż film ale weź się najpierw za nasienie:)
W gatunku Władcy Much jest książka Wróg Ch. Higsona. Tak sobie teraz sowa przypomniała. Całkiem całkiem lektura.
Miałem dzisiaj refeksję, że trochę niezręcznie tak podbić do sprzedawcy w Empiku i poprosić o “Rozpustne nasienie”.
Brzmi bosko ;D
W empiku możesz tego nie znaleźć. Wyszukaj lepiej w internetach, gdzieś zawsze jakieś nasienie rozpustne się znajdzie:D
Cofam. Jest tylko w empiku na pierwszy research. I to poniżej 20 zl. No, no.