Opowieści z meekhańskiego pogranicza
Ostatnimi czasy na PigOucie królowały recenzje samych ultra paździerzowych książek, z coachingowym poradnikiem Jakuba Czarodzieja oraz drugim tomem porno dla grażynek („Ten dzień”) od Blanki Lipińskiej, na czele. Negatywne recki zawsze na propsie, wiadomo, jednak nie ma co przesadzać. Dla odmiany oraz w trosce o zdrowie psychiczne (moje i wasze), raz na jakiś czas wypada wziąć na warsztat coś dobrego. Idealnie się składa, bo dziś wyciągam z rękawa prawdziwą audiobookową perełkę, w dodatku z gatunku, jakiego jeszcze tutaj nie gościłem, czyli fantasy. Najwyższy czas nadrobić to niedopatrzenie.
W ogóle okazuje się, że w zakładce „fantastyka” na Storytel można znaleźć kilka kultowych tytułów, m.in. opowiadania o Wiedźminie, „Kłamcę” Jakuba Ćwieka, popularną serię „Expanse”, autorstwa Jamesa S.A. Coreya (to będzie następne za co się zabieram. Ponoć serial wymiata), space operę „Hyperion” Dana Simmonsa (sztosik), czy choćby największe hiciory Neila Gaimana. Sporo klasyki, ja jednak postawiłem na rodzime „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” Roberta M. Wagnera #TerazPolska
Kilka osób od dawna polecało mi ten tytuł, twierdząc, że to najlepsza rzecz, jaka powstała nad Wisłą od czasu „Wiedźmina” (<3) i „Pana Lodowego Ogrodu” (<3), czyli bardzo mocna rekomendacja. Nie, żebym im nie wierzył, ale mimo wszystko dość długo zwlekałem z odsłuchem, bo jednak 17 godzin nagrań to nie w kij dmuchał sprawa. Trochę się bałem, że na takim dystansie nie będę umiał utrzymać skupienia i stracę wątek. Całkowicie niepotrzebnie. Okazało się, że nie tylko swobodnie nadążałem za akcją, ale dostałem powieść w tak rześkiej interpretacji, że wkręciłem się jak nogawka w łańcuch rowerowy i po zaparkowaniu fury pod domem, potrafiłem siedzieć w aucie jeszcze przez dwadzieścia minut, żeby tylko wysłuchać rozdziału do końca. Duży szacun dla lektora, Filipa Kosiora, który zmieniając głosy przy każdej postaci i intonując kwestie zgodnie z rytmem narzuconym przez autora, bardzo się postarał, aby oddać klimat książki. Wyszło mu na tyle dobrze, że był moment, kiedy zwątpiłem, czy audiobook, aby na pewno jest czytany tylko przez jednego kolesia, czy raczej przez pięciu? Wujek googiel potwierdził, że Kosior jechał solo. Lepszego dowodu, że zrobił to dobrze, nie znajdę.
Z kolei o jakości pióra Roberta M. Wegnera niech świadczy fakt, że jest on pięciokrotnym laureatem nagrody im. Janusza A. Zajdla. Jeśli komuś nic to nie mówi, to dodam tylko, że to maksymalny prestiż, jaki można zdobyć na polskim podwórku. Ważniejszej nagrody po prostu nie ma.
No dobra Pig, bo gadasz i gadasz, a ja nadal nie wiem, o czym są te „Opowieści” i dlaczego warto po nie sięgnąć?
„Opowieści z meekhańskiego pogranicza” to cykl, składający się z pięciu tomów. Premierowy ma podtytuł „Północ-Południe” i zgodnie z nim, książka dzieli się na dwie części. Pierwsza to cztery opowiadania, w których śledzimy losy Szóstej Kompanii Szóstego Pułku Górskiej Straży, stacjonującej w północnej części Meekhanu (fejkowa kraina wymyślona przez autora). Na jej czele stoi porucznik Kenneth, który jest rudy niczym Ed Sheeran, ale przy okazji zadziorny jak Jose Murinho, a i w ryj też dać, może dać.
Głównym zadaniem Straży Górskiej jest utrzymywanie porządku na obszarze meekhańskiego imperium, czyli niby nic specjalnego, ale w rzeczywistości, aby tego dokonać, Szósta Kompania niejednokrotnie musi przedzierać się przez skute lodem góry i zasypane śniegiem doliny, stawać do nierównych walki ze zbójeckimi armiami, które w swoich szeregach mają magów, potrafiących robić różdżkami lepsze czary-mary niż Harry Potter, a jakby tego było mało, to jeszcze są uzależnieni od idiotycznych decyzji, wydawanych przez skorumpowanych polityków (tysiąclecia mijają, a niektóre rzeczy pozostają bez zmian). No lekko zdecydowanie nie mają, na szczęście są twardzi jak chleb z Biedronki i wszystkie niedogodności biorą na klatę.
Z tą częścią jest jak z filmami Quentina Tarantino, czyli największą robotę robią wyśmienite, łapiące za mordkę dialogi, do których dochodzą jeszcze rewelacyjne sceny bitewne. Nie brakuje też potworów, spisków, zdrad oraz zemsty podanej na zimno, czyli wszystko to, co tygrysy lubią najbardziej. Osobiście dostrzegam tutaj mix Straży Nocnej z „Gry o Tron” (niewdzięczna robota, której nikt inny nie chce się podjąć), „300” (starcia ze znacznie liczniejszym wrogiem) oraz „Władcy Pierścieni” (czarodzieje i epickie bitwy). Nie jest to jednak jakaś chamska zrzynka. Nope, ma to swój styl i urok. Daję okejkę.
Druga część książki również składa się z czterech opowiadań, ale tym raz przenosimy się w gorące, pustynne klimaty na południu imperium, a bohater jest tylko jeden – Yatech. Yatech pochodzi z plemienia Issaram, czyli ludu, który żyje zgodnie z rygorystycznym kodeksem honorowym, jest na maksa zdyscyplinowany i zawsze wszystko robi na 100%, a nie, że dzisiaj poniedziałek, to wykładam lachę i do południa scrolluję tylko fejsa. Ponadto kolesie z Issramu zawsze chodzą z zasłoniętą twarzą, a jeśli ktoś będzie miał pecha i trafi na nich w momencie, kiedy akurat zdjęli chustę, powinien szybko spisać testament, bo może być pewien, że żywy z tego nie wyjdzie. Podobna sytuacja, jak z dziewczynami przyciętymi bez makijażu #ShitHappens
Ta część jest zdecydowanie bardziej tajemnicza i alegoryczna #PauloColehoLubiTo, zahaczająca o tradycje i kulturę plemion żyjących tysiące lat temu. Yatecha poznajemy w momencie, kiedy wynajmuje swoje miecze bogatemu kupcowi i jest gotów dla niego mordować. Na początku wiemy tylko, że jest doskonałym wojownikiem, który potrafi wpaść w zabójczy trans (coś jak z dziewczynami i PMSem) i dopiero w miarę rozwoju opowiadań, dowiadujemy się o jego traumatycznej historii i motywacjach. Te opowieści to też pisarski high level, ale jeśli miałbym wybierać pomiędzy północą a południem, to bez zastanawiania się wybieram #TeamStrażGórska. Mroczne klimaty są spoko, jednak nie ma jak to knucie intryg i klasyczna młócka na miecze w samo południe.
Nagrody oraz opinie, że Robert M. Wegner jest zbawcą polskiego fantasy, nie wzięły się z kapelusza. Udało mu się wykreować ciekawe uniwersum, oryginalną historię oraz bohaterów, których los obchodzi. Przynajmniej mnie. Potrafi również wprowadzać w opowiadania niezłe zakręty fabularne. Słuchasz i myślisz sobie, acha w ten sposób, to już chyba wiem, dokąd ta opowieść zmierza, wtem wpada autor… cały na biało i na pełnej petardzie zapodaje kopa w szachownicę, na co pionki się wywracają i znowu nie wiadomo, co z tego wyjdzie. Dla mnie 8/10 i zdecydowanie brnę w kolejne tomy.
A dlaczego bardziej polecam audiobooka niż wersję papierową? Po pierwsze ze względu na lektora, który robi niesamowity klimat, o czym zresztą pisałem już wcześniej. Po drugie, bo w takiej wersji opowiadania są znacznie przystępniejsze. Autor wymyślił dużo skomplikowanych imion i nazw geograficznych, na których można sobie połamać język, tymczasem Filip Kosior czyta je bez zająknięcia (ponoć osobiście konsultował poprawność wymowy z Wegnerem). Po trzecie, bo dostajecie ode mnie kod na 30-darmowy dostęp do biblioteki Storytel, więc „Opowieści” wysłuchacie za darmoszke, a papieru za friko nikt wam nie da (czasy takie, że teraz to nawet w ryj nie chcą dawać za darmo). Podsumowując, audiobook 3:0 klasyczna książka. Kwestia czasu, kiedy ktoś zrobi z tego serial.