„Mrok” Katarzyna Wolwowicz

Ocena Pigouta:

Wydawało mi się, że scenę polskiego kryminału mam już w miarę zriserczowaną i wiem kogo warto śledzić, a kogo niekoniecznie, wtem w ciągu miesiąca wpadły mi dwa kolejne nazwiska do wora „warto”. Żodyn nie przewidział.

Te nazwiska już trochę na rynku funkcjonują, ale osobiście nie znałem i podejrzewam, że takich osób, jak ja, może być więcej, więc podrzucam dalej.

Pierwszym jest Michał Śmielak, który podobił moje serduszko kryminałem „Osada”.Takie good szit, że śmiało możecie brać w ciemno. No chyba, że na słowo nie wierzycie, to odsyłam do 7. odcinka podcastu „PigOut i Chmielarz gadają o książkach”, gdzie rozkładałem tytuł na częsci”.

Dzisiaj natomiast na warsztacie mam „Mrok” Katarzyna Wolwowicz pisarka hasztag kolejne odkrycie.

Ogólna informacja jest taka, że „Mrok” to już piąty tom cyklu z Komisarz Olgą Balicką, ale nie lękajcie się, bo bez problemu da się zacząć od tej części. Wiem, bo dokładnie tak zrobiłem i na luzie połapałem się w sytuacji, bohaterach i ich relacjach. Czyli test pt. „Jeśli autor szanuje hajs, pozwoli wskoczyć w serię w dowolnym momencie”, mamy zaliczony.

Fabularnie dzieje się tu dużo. Nawet bardzo. Już na wstępnie trafaiamy do Albanii, gdzie jesteśmy świadkami uprowadzania pewnego polskiego małżeństwa, co jest początkiem grubszej intrygi.

Równocześnie po Jeleniej Górze grasuje seryjniak, ktory nie tylko morduje ludzi w wyuzdany sposób, ale też pogrywa sobie z bagietami, zostawiając miejsca zbrodni w takim stanie, aby nie było wątpliwości, kto za tym stoi. Niemniej w tej grze zawsze jest krok do przodu, co oczywiście śledczych frustruje na maxa i sprawia, że dochodzenie staje się sprawą personalną.

Jest jeszcze pewne zawirowanie wokół komisarz Balickiej i jej męża, ale to już nie będę spoilerował.

Generalnie inby evryłer, więc fajnie, fajniusio brzmi to… w opisie na tylnej na okładce. Pytanie, czy rozgrywące się tysiące kilometrów od siebie sprawy, da się sensownie i satysfakcjonująco powiązać, aby czytanie było przyjemne i angażujące, a nie maratonem „łotde-fakowania”?

I tu jest cały myk pogrzebany, bo jeszcze na etapie wstępnego czytania, obstawiałem, że nie ma szans. Za duży dystans i rozstrzał tematyczny, żeby złapać to w jedną logiczną klamrę.

A jenak się udało. No nie powiem, pozytywna niespodzianka, ale przy okazji też demonstracja skilla pisarskiego. Wybrnięcie z tarczą z takiej sytuacji wyjściowej i zbudowanie akcji ze skalą, nie bójmy się tego słowa, międzynarodową, zostaje w pamięci. A do tego to fajnie rośnie z każdym rozdziałem, co sprawia, że zainwestowany czas dostaje status „przyjemnie spożytkowanego”. Pani Wolwowicz wygrała moją uwagę i będę śledził kolejne jej ruchy wydawnicze. Jak jeszcze nie znacie, śmiało weźcie pod uwagę.