„Książka o narkotykach” Boguś Janiszewski

Ocena Pigouta:

Hera, koka, hasz, LSD, ta zabawa po nocach się śni.

Kilka dni temu dostałem w darach losu książkę. Konkretnie „Książkę o narkotykach”. Wiecie, taką napisaną młodzieżowym językiem i heheszkowymi ilustracjami w stylu, że dwie dziewczyny rzucają slangiem -> Przepchałam franka… No, widać, że poszła biała dama w nosek… Tak? To niedobrze, bo starsza chyba czai, że coś szuram.

Na pierwszy rzut oka uznałem, że to jedna z tych książek, które kupuje się komuś jako zawadiacki prezent, albo pokazuje jako ciekawostkę na instagramie i w sumie tyle, więcej się z niej nie wyciśnie. Tymczasem dzisiaj sobie ją dokładnie przestudiowałem i okazuje się, że to genialna książka, która jest koniem trojańskim dla młodzieży… i uznałem, że się tym z wami podzielę.

Dlaczego koń trojański? Ano dlatego, że ona prowokuje, aby kupiły ją osoby, które z dragami bardzo się lubią i chciałby ją mieć, żeby jeszcze bardziej się doszkolić (zakup przewrotny). Dostajemy na tacy wszystko o narkotykach -> rodzaje, klasyfikacje, sposoby pozyskiwania, opisy działania oraz detale jazdy, jaka nas czeka po zażyciu konkretnych. Do tego ceny, statystyki, ciekawostki. Generalnie wszystko.

Na ten przykład moje doświadczenia z dragami, nie licząc incydentu, jak to w Holandii kupiłem kilka klinów tortu z haszem, a że był to bardzo dobry wybór cukierniczy, przy którym Sowa się chowa oraz będąc przekonanym, że ten hasz to tylko takie marketingowe pierdololo dla turystów, zeżarłem wszystkie na jedno podejście, a godzinę później siedzę w prestiżowym lokalu, jem sznycla, wtem nagle robi mi się jakoś błogo i mam wrażenie, jakbym siedział w studni, bo słyszę głosy, tak jakby z daleka i pogłosem. A później chciałem sobie tego sznycla ukroić, wtem okazuje się, że mam niedowład ręki, na co stwierdzam, że oj oj tam oj, mam jeszcze drugą rękę. Gorzej by było, jakbym miał niedowład nogi – pomyślałem… boom, samo spełniające się życzenie. Noga wysiadła i wracałem do bazy na jednej. Nie licząc tego incydentu, to raz tylko napiłem się kapkę za dużo syropu na kaszel i zmiotło mnie z planszy.

Czyli moja wiedza o dragach jeszcze dwie godziny temu była zerowa i nie miałem pojęcia czym się różni mefa od mety, tymczasem teraz wiem, ile potrzeba suszu, żeby wyprodukować kilogram czystej kokainy (350 kg) oraz dlaczego z ceny 400 dolarów, bo tyle kosztuje tona suszu u kolumbijskiego rolnika, robi się 20 tysięcy dolców za kilogram u dystrybutora-hurtownika oraz 140 tys. dolców u dilera detalisty.

Wiem też, że w Krakowie najpopularniejsze jest MDMA (podczas badania ścieków to wyłapali), aczkolwiek Polska na skali europejskiej wypada blado i u nas nadal rządzi wódka, jeśli chodzi o używki. W ogóle co kraj to inne preferencje. Francuzi jarają na potęgę blanty, Brytole i Hiszpanie walą koks, Estonia, Łotwa i Czechy preferują fentanyl, z kolei w Finlandii kulturka na pełnej i halogrzybki wjeżdżają.

Mam też wiedzę, którą nie pogardzi żaden introwertyk wstydzący się zagaić do dilera, czyli jak się naprać bazując na towarze dostępnym w aptece. Okazuje się, że najlepsze loty są po Tatum Rosie, czyli preparacie do płukania wadżajny.

A wracając do tego konia trojańskiego -> książka na tym etapie w ogóle nie szkaluje dragów, a do tego dorzuca luzackie ilustracje z żarcikami, więc można pomyśleć, że to wręcz poradnik… wtem w pewnym momencie zaczynają się rozdziały o skutkach ubocznych, niebezpieczeństwach brania towaru niewiadomego podchodzenia, konsekwencjach prawnych, żeby płynnie przejść do opisów przypałów szkolno-policyjnych i drogi, jaką trzeba przejść podczas d-toksu w różnych ośrodkach.

I narracyjnie to jest cały czas kierowane do młodzieży na zasadzie -> policja będzie was pytała o źródło pochodzenia dragów… będziecie musieli podpisać to i tamto… rodzice, jeśli w ogóle się nie orientują w temacie, zareagują tak… bycie w terapii nie oznacza, że jesteś teraz świrem, etc.. A jeszcze później są kluczowe numery telefonów z pomocą.

Ta książka podpuszcza na zasadzie -> masz całą wiedzę, zero ściemy w temacie, enjoy. A kiedy już bombelki się jarają „wow, ale super”, dostają przekaz podprogowy, który psuje zabawę, czyli rodzi rozkminę -> „Kurde aż tak może być? A to chyba jednak passuje”.

I ja bardzo czuję posłowie autora, w którym tłumaczy, dlaczego zdecydował się napisać tę książkę. Zacytuję kilka zdań:

„Zakazywanie oczywiście jest fajne, tyle że kompletnie nie działa. Twoje dziecko nie tylko jest w naturalny sposób ciekawe świata, a w szczególności tego, co nielegalne albo niedostępne. Ono podlega również niezwykle silnym wpływom swojego stada. Czy ci się to podoba, czy nie, ten głos w fazie adolescencji jest zawsze ważniejszy od twojego”

„Nastolatek żyje dziś głównie w sieci – to jego naturalne środowisko. A w sieci o narkotykach jest wszystko, do tego wrzucone przypadkowo, przy ograniczonej weryfikacji i kontroli. Nie wierzysz? Poszukaj w internecie hasła „Hyperreal”

„Przyjmij zatem założenie, że twój potomek prędzej czy później rozpocznie eksperymenty z bardziej lub mniej legalnymi substancjami psychoaktywnymi. Pewnie raczej prędzej niż później – wizyty dwunastolatków na oddziałach toksykologicznych przestały już dziwić”

„Nie liczyłbym za bardzo na rozwiązania systemowe…. obecna polityka sprowadza się przede wszystkim do zastraszania i karania. Dzieciaki przyłapane z jednym skrętem są przepuszczane przez maszynę policyjno-prokuratorsko-sądowo-kuratorską. Wychodzą z tego strasznie poturbowane. Wracają do szkoły z etykiet narkomanki/narkomana”.

Itp., itd. Dorzućmy do tego refren z Maty: „Mój ziomo w pierwszej LO zjarał Amsterdam pierwszego września… i do matury mówił jej, że to alergia”.

Może się komuś przyda, ja w każdym razie szanuję to podejście z psychologią odwróconą. Niegłupia rzecz.