Wieczór Kawalerski
- Autorzy:
- Wydawca:
- Gatunek:
Powiedzieć, że „Wieczór kawalerski” jest filmem złym, to nie powiedzieć nic. „Wieczór kawalerski” to najbardziej pojebawszy projekt filmopodobny od czasu „Yyyreek!!! Kosmiczna nominacja”.
Pamiętacie bajkę Kapitan Planeta? Tam była taka akcja, że kilkoro dzieciaków musiało połączyć swoje pierścienie, żeby wywołać Kapitana Planetę, co nie? No to wyobraźcie sobie, że reżyser „Kac Wawy”, Mariusz Pujszo i Patryk Vega łączą swoje pierścienie… i tak rodzi się Szymon Gonera. Człowiek, który najpierw dał światu „Dziewczynę Influencera”, a teraz postanowił nas dobić „Wieczorem Kawalerskim”.
Naprawdę jestem w szoku, że w otoczeniu Szymona Gonery nie znalazł się nikt, kto by powiedział -> Szymon, oglądałeś serial „Czarnobyl”? Tam była taka scena, w której naukowcy mówili, że reaktor raczej jebnie, na co dyrektor mówił, że może jebnie, może nie jebnie, zobaczymy. No to w przypadku twojego filmu nie ma wątpliwości -> To jebnie.
Bo wiecie, filmy mogą być złe, ale nadal mieć jakąś konstrukcje. Ot konstrukcja opiera się na słabym scenariuszu, słabym montażu, gównianych dialogach, paździerzowym aktorstwie, etc. „Wieczór kawalerski” konstrukcji nie ma. Jest zlepkiem różnych, tak bezsensownych scen, że jak to oglądaliśmy z konkubentką, to miejscami ja patrzyłem na nią, ona na mnie, a nad nami wisiało wielkie WTF?
Fabuła leci tak -> Maks (Mateusz Banasiuk) organizuje swojemu szefowi wieczór kawalerski. Na wieczorze będzie też świadek (Rafał Zawierucha), czyli trzech chłopów, więc Maks stwierdza, że potrzebuje jeszcze trzech striptizerek. Z tym, że bierze dwie profesjonalne… i teraz się skupcie, bo to ciężko wytłumaczyć.
Otóż Maksowi podoba się taka jedna dziewczyna, która pracuje na call center (Joanna Opozda), ale wstydzi się do niej zagadać, więc wpada na pomysł, że zaproponuje jej 20 tysięcy złotych, żeby została striptizerką na wieczorze kawalerskim XD
Joanna każe spadać mu na drzewo, na zasadzie „weź się człowieku, za kogo ty mnie bierzesz?”, ale dokładnie 5 sekund później dostajemy scenę, w której do Joanny Opozdy przychodzi komornik i mówi, że jej stara narobiła długów na 25 koła i jak nie spłaci w ciągu tygodnia, to eksmisja. Cóż za zbieg okoliczności.
No i jadą w szóstkę na ten wieczór kawalerski wielką limuzyną. Pierwszy przystanek to paintabll, na którym spędzają dosłownie 3 minuty, po czym pada hasło „Dość tej aktywności”. Aaa i jeszcze w ciągu tych trzech minut Rafał Zawierucha zrobił striptizerce to co robi się z wieczkiem od Danonka i to był kolejny moment WTF? Dlaczego? Skąd ta scena? O co chodzi? Co autor miał na myśli?
Zostawmy to. Z paintaballa ekipa przemieszcza się do jakiegoś wynajętego domu i zaczynają sobie pląsać przy muzyczce z JBLa… wtem do domu wchodzi Jan Wieczorkowski z dziarą na pysiu, a wraz z nim dwóch przydupasów.
I ot tak sobie siada i się gapi. Znowu mamy WTF? Ale zamiast dostać odpowiedź na pytanie „co tu się właściwie dzieje?”, to pan młody i Rafał Zawierucha stwierdzają, że idą na ryby. I poszli. I później dostajemy scenę, w której siedzą na pomoście z wędkami i zastanawiają się, czy Wieczorkowski już sobie poszedł?
Tymczasem Wieczorkowski nie poszedł tylko gada do striptizerek cytatami z „Pulp Fiction”, „Ojca Chrzestnego” i „Psów”. One coś odpowiadają… wtem nagle Jan Wieczorkowski gwałtownie wstaje i biegnie do toalety. I ta scena nie dostała żadnego kontekstu. Po co? Dlaczego? O co chodzi? Niestety tego już nigdy się nie dowiemy
Zresztą niewiele później jest scena, w której jest las, w lesie stoi DeLorean z „Powrotu do przeszłości”… i w sumie tyle. To nie ma rozwinięcia. Podobnie jak scena, w której wszystkie babeczki są związane, a w następnej biegną przed siebie. Nie wiemy, jak się uwolniły, ani nic, ale na tym etapie już tłumaczeń nie oczekujemy. Nope, już się przyzwyczailiśmy.
Ten film nie ma najmniejszego sensu, nie ma ani jednego zabawnego dialogu, wygląda jak produkcja amatorska -> 7 osób, jedna lokacja, bieda scenografia, kijowy dźwięk. Trwa godzinę 20, więc niby niewiele, ale jak sobie wyobrazicie, że przez godzinę 20 ktoś was przypala papierosem, to jednak długo, co nie?
Gdybym był Rafałem Zawieruchą, to po ostatnim klapsie, kiedy spłynęłaby na mnie refleksja w czym ja właśnie wziąłem udział, podszedłbym do Szymona Gonery udając, że chce mu podziękować i zrobić misia na do widzenia, wtem w ostatniej chwili zasymulował potknięcie, podczas którego tracę równowagę, w wyniku czego z ręki wypada mi kawa i peszek, wylewa się na jego laptopa. Po chwili bym wstał i przepraszał „Ojej Szymon sorka, potknąłem się, mam nadzieję, że laptop cały”, po czym poślizgnąłbym się na skórce od banana i tym razem podczas upadania przypadkowo wypadłaby mi z kieszeni wiertarka i przewierciła dysk twardy, co by mieć pewność, że materiał przepadł na wieki.
Przecież jak Leonardo DiCaprio, Brad Pitt, Margot Robbie i Quentin Tarantino pewnego dnia pomyślą: „Hmmm ciekawe co tam u mojego przyjaciela Rafała? Ciekawe czy zagrał w jakimś nowym filmie? A sprawdzę?” i trafią na „Wieczór Kawalerski” to wyrzucą go ze znajomych na fejsie, bo wstyd na cały Hollywood.
Ale wiecie co jest najlepsze? Że Szymon Gonera jakimś cudem po zmontowaniu tego gówna, uznał, że wyszło zajebiście i ludzie na 100% będą chcieli kontynuację. Serio, on zrobił na koniec scenę, która zapowiada drugą cześć.
Lepiej. Po napisach dostajemy klip z mixem nieudanych scen, które trzeba było dublować. Wiecie, coś jak w filmach z Jackie Chanem, gdzie na końcu pokazują nieudane numery kaskaderskie. I to jest śmieszne, bo u Gonery sceny w filmie są równie nieudane jak te po napisach. Co to jest za typ, to ja nawet nie. Zabierzcie mu kamerę, plizz.