Wszystko, co powinniście wiedzieć o Dziennikach Hejterskich

Udało się. Po kilkutygodniowym ślęczeniu nad Wordem, dłubaniu przy sklepie internetowym oraz przedzieraniu przez zawiłości RODO, w końcu urodziłem. Oto dziś, w drugą rocznicę premiery „Świnia ryje w sieci”, debiutuje moje nowe dziecko – „Dzienniki hejterskie” -> HOP DO SKLEPU. W związku z premierą, zadaliście mi na Instagramie kilka kluczowych pytań, na które teraz odpowiem. Jedziemy.

1. Czy będzie wersja papierowa?

Nope. Tym razem postawiłem na selfpublishing, bo z wydawnictwem to jest taki biznes, że już lepiej stanąć na parkingu pod Tesco i prosić randomowych przechodniów o możliwość odprowadzenia ich wózka na zakupy. A nuż w środku jest złotówka. Wiecie, ile książek trzeba opchnąć, żeby tyle ugrać na dilu z wydawnictwem? W pip albo i więcej. Nie żebym był pazerny, ot mam dziecko, które potrafi zjeść tyle, co zastęp wojska i to bez podsypywania mu apetizera. Zresztą Churchill też tak ma. Kurła nawet Madzia lubi jeść. Ja tak średnio, ale sam o suchym pysku siedzieć nie zamierzam.
Teoretycznie mógłbym samemu zlecić wydruk, ale ostatecznie wolałbym, żeby po chacie nie walały mi się kartony pełne niesprzedanych egzemplarzy. Ebook jest złotym środkiem. Nie pociągnie mnie na dno, a przy okazji nie zrobi kuku matce naturze. Poza tym celem tej książki nie jest zdobycie Paszportu Polityki, tylko dostarczenie Ci, Drogi Czytelniku, chwili chilloutu podczas posiadówek na tronie, przejażdżek komunikacją miejską i smażingu na plaży. Dzięki cyfrowemu wydaniu będziesz mógł ją mieć zawsze przy sobie, co w krytycznych momentach uratuje Cię od studiowania monotonnych etykiet Domestosa. A jeśli mimo to dadzą mi ten Paszport Polityki, to już trudno, przyjmę.
BTW. „Dzienniki” nigdy nie trafią do druku, aby osoby, które dzisiaj kupią ebooka, w przyszłości nie poczuły się oszukane, bo nagle wyskoczę z papierem. Nie będzie ich również w Legimi (podobne przyczyny jak przy wydawnictwie). Jedynym miejscem, gdzie da się je nabyć jest mój sklep internetowy.

2. Czy będzie format na Kundla, czy tylko PDF?

Dostaniesz pliki w trzech formatach -> PDF, mobi oraz epub, czyli zadziała na wszystkim. Jest jeszcze taki smaczek, że do wyboru są dwie wersje okładkowe – różowa i czarna (dzieło Pawła Jaskólskiego, prospuję).

 

3. Czym właściwie są „Dzienniki Hejterskie”? To powieść, opowiadania, czy ki diabeł?

„Dzienniki Hejterskie” to zbiór felietonów. Konkretnie jest ich 56. Zaczynają się tam, gdzie kończyła się debiutacka „Świnia ryje w sieci”, czyli w połowie 2017 roku i obejmują wydarzenia do chwili obecnej. Tak jak w poprzedniej książce, felietony rozbiłem tematycznie. Cześć I „Z internetu” stanowią teksty dotyczące celebryckich dram oraz sebixowych przypałów. Często są to rekonstrukcje zdarzeń, które zbudowałem na podstawie absurdalnych nagłówków. Cześć II „Z życia” to historie o mojej umiarkowanie przyjaznej karmie oraz niezręcznościach, jakie mnie spotykają. Część III „Z porodówki”, czyli parenting na miętko, który dedykuję szczególnie maDką i insta mamusią.

4. Ile stron mają „Dzienniki”?

Liczenie objętości książek, a zwłaszcza ebooków w stronach jest bardzo nieprecyzyjne. Jeśli ktoś jest kreatywny, to z 10 wersów zrobi encyklopedię Brittanicę. Posłużmy się miarą znaków bez spacji, a tych jest 317 tysięcy. Dla porównania, „Świnia ryje w sieci” miała ich 240 tysięcy, czyli jakby nie patrzeć „Dzienniki” są obszerniejsze.

5. Czy są to tylko stare teksty, czy nowe też?

Są i nowe i stare, a raczej klasyczne. Dlaczego tak? Po pierwsze, bo jak sondowałem temat na grupie fejsbukowej i Instagramie, to większość głosów była taka, żebym koniecznie wstawił hity typu Inby Sebixów na stacjach benzynowych, czy choćby felieton o Darknecie. Po drugie, bo niektóre stare teksty były perełkami (nieskormnie mówiąc), ale żyły tylko kilka godzin, podczas których widział je niewielki procent lajkowiczów fanpejdża. Po trzecie, bo od 2017 fanpejdż rozrósł się prawie 4-krotnie. Po czwarte, bo te teksty są już niedostępne nigdzie indziej. Po piąte, bo ludzka pamięć jest tymczasowa. Przykładowo przez dwa lata nie tykałem „Świni”, bo czułem się zażenowany (już tak mam). Teraz tworząc „Dzienniki”, sięgnałem do niej, żeby podejrzeć jak rozwiązałem pewne kwestie i jakoś tak wyszło, że sieknąłem ciągiem kilkanaście tekstów, a każdy czytałem jakbym pierwszy raz widział go na oczy, a przecież sam je pisałem. I najlepsze, że np. czytając tekst „Hajtnąłbym się, ale szkoda mi soboty”, w myślach sam sobie gratulowałem zajebistej puenty, która tak na marginesie, nadal jest aktualna. Podsumowując, to ma sens.

6. PigOut, biorąc pod uwagę twoją odpowiedź na poprzednie pytanie, zapytam inaczej. Czy jeśli mam zalajkowany twój blogasek od 2017 roku i przeczytałem wszystkie teksty, które publikowałeś, to czy w „Dziennikach” znajdę coś nowego?

Oczywiście. W ebooku są również teksty premierowe. Ponadto z tymi starymi to też nie jest tak, że robiłem kopiuj-wklej. Każdy tekst był readagowany od zera. Niektóre rozwijałem o nowe spostrzeżenia, z innych brałem tylko myśl przewodnią, po czym szedłem w innym kierunku.

7. Ile to kosztuje i dlaczego tak drogo?

„Dzienniki” będą kosztowały 34,90 zł. Drogo? Według mnie jest to najtańszy antydepresant na rynku. To tyle, co burger z frytami (a często bez) na mieście, więc bez szału. Jak tak spojrzałem, na ile się wyceniają inni blogerzy działający w selfpublishingu, jest to wręcz taniocha. Tym bardziej, że pierwsze kilkaset sztuk (o ile Bozia da) idzie na pokrycie kosztów sklepu, prawnika, grafika i magika od konwersji.
Jeśli ktoś nie lubi ebooków, ale chciałby potraktować zakup „Dzienników” jako wsparcie mojej przeszłej, obecnej i przyszłej działalności fejsbukowo-blogowej, to propsuję pomysł na maksa. Mam takie ciche marzenie, żeby żyć z publicystyki i totalnie uniezależnić się od reklam. To jest takie uwłaczające.
BTW. W sklepie mam podpięte szybkie płatności „Przelewy24”, więc nie ma znaczenia, czy klikacie teraz z Suwałk, czy z Lizbony. Uda się.

 

Z innych pytań:

8. Czy jest śmiesznie?

Mam nadzieję, że choć trochę jest, wszak taki przyświecał mi cel, żeby było lekko i relaksująco. Sam nie odważę się ocenić, ale pani, która przerabiała ebooka na cyfrowe formaty, napisała tak:

9. Kogo obsmarowałeś? (pyta Niewyparzona Pudernica)

Oesu, szybciej będzie powiedzieć, kogo nie obsmarowałem. Można powiedziec, że lista osób, które załapały się szpilkę jest całkiem pokaźna. Nawet Artur Szpilka załapał się na szpilkę.

10. Jak niby planujesz mi się podpisać na ebooku?

Nie widzę problemu, żeby strzelić autograf na ekranie Kindla. A tak serio, jeśli bardzo zależy Ci na odręcznnym podpisie, w sklepie dostępna jest również papierowa „Świnia”, na której bardzo chętnie dokonam personalizowanej dedykacji. Jest nawet takie pole, gdzie wpisujesz życzenia odnośnie inskrypcji, albo piszesz „improwizuj”, ale wtedy musisz zostawić mi kilka słów o sobie, żebym miał punkt zaczepienia (np. jestem fanboyem Sarsy i też noszę koki na głowie). Ewentualnie można mnie wyciągnąć na burgerka/piwo i machnę się, gdzie kto chce (no chyba, że będzie chodziło o podżyrowanie kredytu). Kilka osób już testowało tę opcję i jak dotąd się to sprawdza.

11. Czy książka powstała przy współpracy z „Pudelkiem”?

Powiedzmy, że Pudelek jest moim informatorem oraz dupokryjką przy potencjalnym pozwie (Wysoki sądzie, ja tylko odnoszę się do artykułu z Pudla).

12. Dlaczego tytuł to „Dzienniki Hejterskie”? Według mnie nigdy nie przekroczyłeś progu hejtu.

Bo ludzie odbierają krytykę i heheszki, jako hejt i mowę nienawiści. Staram się trzymać w granicach dobrego smaku, ale łatkę już dostałem. Dla mnie spoko, jest potencjał marketingowy.

13. Czy planujesz trzecią książkę?

W tym momencie zaczyna się zbieranie materiału do kolejnej części „Dzienników”, ale one raczej będą wychodziły w trybie  minimum 12-miesięcznym. Poza tym mam w planach ultra paździerzową powieść erotyczną, która wyzwoli seksualność Polaków. Ale nie takie bagno, jakie popełniła Blanka Lipińska, bo osadzić akcję w świecie multimilionerów, to jak zabrać dziecku lizaka. U mnie ma być życiowo, czyli koleś mimo iż ma chore biodro, to przez pół dnia popyla w gumiakach po polu, z kolei babeczka w tym czasie skubie kury na rosół, a i pojęcie cellulit, nie jest jej obce. Ponadto mieszkają pod jednym dachem z teściami, zalegają ze spłatą chwilówki w „Providencie”, ich najstarszy syn ma kuratora, a mimo wszystko udaje im się cieszyć seksem, tak jak ja się cieszę, kiedy Madzia robi mielone na obiad.
Do tego dochodzą trzy tajne projekty, o których nie mogę jeszcze mówić, bo ktoś mi ukradnie pomysł.

No i to tyle. Polecam bardzo, bo czytać te teksty ciągiem, to całkiem przyjmne doznanie. Remek Mróz też by polecił, gdyby nie to, że mam mocno ograniczony budżet na marketing. W zasadzie całość wydałem na Kim Kardashian. No to Hop do sklepu!