Włóczykijing, Żarcie & Napitki

PigOut po azjatycku

22/02/2014

Jed­nym z głów­nych powo­dów, dla któ­rych war­to wybrać się do Azji nie­wąt­pli­wie jest jedze­nie. Gdy­by miał opi­sać je w 4 sło­wach, powie­dział­bym: dużo, tanio, ostro i różnorodnie.

Ilość miejsc, gdzie moż­na zjeść pora­ża. Od ulicz­nych gar­kuch­ni przez małe knajp­ki aż po ogrom­ne gastro bazar­ki i wykwint­ne restau­ra­cje. Taki wybór gwa­ran­tu­je, że każ­dy znaj­dzie coś dla sie­bie. To samo tyczy się ofe­ro­wa­nych sma­ków. Wia­do­mo, że naj­więk­szym powo­dze­niem cie­szy się kuch­nia azja­tyc­ka, ale dla wybred­nych znaj­dzie się też coś z innych zakąt­ków świa­ta, w tym kla­sy­ka: piz­za, kebab i hot dogi. Jeśli ktoś podob­nie jak ja, ma fetysz ostre­go żar­cia to Azja/Tajlandia jest jego rajem obie­ca­nym. Moż­na ostro prze­pa­lić rur­kę. Kie­dy tu przy­je­cha­łem mia­łem zapcha­ną dziur­kę w nosie, a teraz wszyst­kie droż­ne (if you know what I mean).

W pierw­szym tygo­dniu poby­tu na Phu­ket jada­li­śmy głów­nie w małych knajp­kach usy­tu­owa­nych na dro­dze hotel — pla­ża — hotel. Opi­sy w menu za dużo nam nie mówi­ły, a obsłu­ga nie bar­dzo ogar­nia­ła po angiel­sku, więc czę­sto zamó­wie­nia były strza­ła­mi w ciem­no, jed­nak za każ­dym razem tra­fio­nym. Jeśli na siłę miał­bym do cze­goś się przy­cze­pić to niech to będzie nad­miar tra­wy cytry­no­wej w ser­wo­wa­nych posił­kach. Nie jestem jej fanem i był moment, kie­dy ten spe­cy­ficz­ny posmak zaczął mnie draż­nić, ale szyb­ko o nim zapo­mnia­łem, o czym niżej.

W dru­gim tygo­dniu prze­nie­śli­śmy się do hote­lu na dru­gim koń­cu mia­stecz­ka i wte­dy zaczął się praw­dzi­wy PigO­ut. Oka­za­ło się, że pod nosem mamy gastro baza­rek, a na nim każ­de­go wie­czo­ra scho­dzi­ła gru­ba orgia sma­ków. Ryby, owo­ce morza, mię­sa, dese­ry, egzo­tycz­ne owo­ce, szej­ki i co tyl­ko sobie wymy­ślisz, a wszyst­ko za śmiesz­ne pie­nią­dze (w porów­na­niu z pol­ski­mi loka­la­mi). Zresz­tą zobacz­cie sami. Jeśli kogoś inte­re­su­ją ceny, 10 bat = 1 zł. 





kokosy











 

Owa­dy, roba­ki i inne paskudztwa

Przed wylo­tem nasłu­cha­łem się wie­lu legend o umi­ło­wa­niu Azja­tów do jedze­nia wszel­kiej maści owa­dów. Praw­da jest taka, że fak­tycz­nie nie bra­ku­je sto­isk z gril­lo­wa­ny­mi robacz­ka­mi i róż­ny­mi żyjąt­ka­mi: sza­rań­cza, kara­lu­chy, skor­pio­ny, itd., do wybo­ru, do kolo­ru, jed­nak lokal­ni tego nie jedzą. Przy­naj­mniej ja nie odno­to­wa­łem. To atrak­cja tury­stycz­na, któ­rą obo­wiąz­ko­wo trze­ba zali­czyć żeby mieć, co opo­wia­dać kole­gom. Tak też zrobiliśmy. 

Pad Thai

Pad thai to jed­no z naj­smacz­niej­szych i zara­zem naj­prost­szych azja­tyc­kich dań. Dla tajów to taka sama kla­sy­ka, jak dla nas scha­bo­wy kebab, do kupie­nia na każ­dym rogu. Nie licząc gril­lo­wa­nych kre­we­tek i owo­co­wych szej­ków, pad thai jest sma­kiem, za któ­rym naj­bar­dziej tęsk­nie. Na szczę­ście oka­za­łem się na tyle genial­ny, żeby nagrać pro­ces jego przy­go­to­wa­nia. Madzia już kil­ka razy odtwa­rza­ła w domu i wycho­dzi­ło bar­dzo dobrze. Dzię­ki poniż­sze­mu tuto­ria­lo­wi, Ty też możesz spró­bo­wać. Kucharz z ulicz­nej gar­kuch­ni przy­rzą­dza Pad Thai w nie­ca­łe 3 minu­ty, Tobie zej­dzie góra 10. Będziesz potrze­bo­wał: ole­ju, kur­cza­ka lub owo­ców morza, maka­ro­nu ryżo­wo­we­go, sosu sojo­we­go, jaj­ka (my daje­my 2), kieł­kiów faso­li mung, szczy­pior­ku, cebul­ki dym­ki, cuk­kru, tofu (to pomi­ja­my), roz­drob­nio­nych orze­chów ner­kow­ca, suszo­ne­go chi­li i sosu ryb­ne­go (bez nie­go też nam wyszło). Resz­ta w poniż­szym fil­mie. Good luck. 

A to widziałeś?

Brak komentarzy

Leave a Reply