Jednym z głównych powodów, dla których warto wybrać się do Azji niewątpliwie jest jedzenie. Gdyby miał opisać je w 4 słowach, powiedziałbym: dużo, tanio, ostro i różnorodnie.
Ilość miejsc, gdzie można zjeść poraża. Od ulicznych garkuchni przez małe knajpki aż po ogromne gastro bazarki i wykwintne restauracje. Taki wybór gwarantuje, że każdy znajdzie coś dla siebie. To samo tyczy się oferowanych smaków. Wiadomo, że największym powodzeniem cieszy się kuchnia azjatycka, ale dla wybrednych znajdzie się też coś z innych zakątków świata, w tym klasyka: pizza, kebab i hot dogi. Jeśli ktoś podobnie jak ja, ma fetysz ostrego żarcia to Azja/Tajlandia jest jego rajem obiecanym. Można ostro przepalić rurkę. Kiedy tu przyjechałem miałem zapchaną dziurkę w nosie, a teraz wszystkie drożne (if you know what I mean).
W pierwszym tygodniu pobytu na Phuket jadaliśmy głównie w małych knajpkach usytuowanych na drodze hotel — plaża — hotel. Opisy w menu za dużo nam nie mówiły, a obsługa nie bardzo ogarniała po angielsku, więc często zamówienia były strzałami w ciemno, jednak za każdym razem trafionym. Jeśli na siłę miałbym do czegoś się przyczepić to niech to będzie nadmiar trawy cytrynowej w serwowanych posiłkach. Nie jestem jej fanem i był moment, kiedy ten specyficzny posmak zaczął mnie drażnić, ale szybko o nim zapomniałem, o czym niżej.
W drugim tygodniu przenieśliśmy się do hotelu na drugim końcu miasteczka i wtedy zaczął się prawdziwy PigOut. Okazało się, że pod nosem mamy gastro bazarek, a na nim każdego wieczora schodziła gruba orgia smaków. Ryby, owoce morza, mięsa, desery, egzotyczne owoce, szejki i co tylko sobie wymyślisz, a wszystko za śmieszne pieniądze (w porównaniu z polskimi lokalami). Zresztą zobaczcie sami. Jeśli kogoś interesują ceny, 10 bat = 1 zł.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Owady, robaki i inne paskudztwa
Przed wylotem nasłuchałem się wielu legend o umiłowaniu Azjatów do jedzenia wszelkiej maści owadów. Prawda jest taka, że faktycznie nie brakuje stoisk z grillowanymi robaczkami i różnymi żyjątkami: szarańcza, karaluchy, skorpiony, itd., do wyboru, do koloru, jednak lokalni tego nie jedzą. Przynajmniej ja nie odnotowałem. To atrakcja turystyczna, którą obowiązkowo trzeba zaliczyć żeby mieć, co opowiadać kolegom. Tak też zrobiliśmy.
Pad Thai
Pad thai to jedno z najsmaczniejszych i zarazem najprostszych azjatyckich dań. Dla tajów to taka sama klasyka, jak dla nas schabowy kebab, do kupienia na każdym rogu. Nie licząc grillowanych krewetek i owocowych szejków, pad thai jest smakiem, za którym najbardziej tęsknie. Na szczęście okazałem się na tyle genialny, żeby nagrać proces jego przygotowania. Madzia już kilka razy odtwarzała w domu i wychodziło bardzo dobrze. Dzięki poniższemu tutorialowi, Ty też możesz spróbować. Kucharz z ulicznej garkuchni przyrządza Pad Thai w niecałe 3 minuty, Tobie zejdzie góra 10. Będziesz potrzebował: oleju, kurczaka lub owoców morza, makaronu ryżowowego, sosu sojowego, jajka (my dajemy 2), kiełkiów fasoli mung, szczypiorku, cebulki dymki, cukkru, tofu (to pomijamy), rozdrobnionych orzechów nerkowca, suszonego chili i sosu rybnego (bez niego też nam wyszło). Reszta w poniższym filmie. Good luck.
Brak komentarzy