Nie mówie, że piwa kraftowe są złe. Wręcz przeciwnie, lubię raz na jakiś czas wejść do monopolowego o bunczucznej nazwie “Ostatni łyk” i zapodać do sprzedawcy: “Mam fazę na jakieś dobre piwo, co mi pan poleci?”, po czym wracam do domu lżejszy o 30 złotych, ale za to z jakimś hiper ultra wymiataczem pod pachą, uwarzonym przez Tybetańskich Mnichów wewnątrz wulkanu, podczas zaćmienia księżyca, które zdarza się raz na 100 lat. Ogłuszony tym marketingowym spazmem, rozsiadam się wygodnie na sofie, odpalam “Trudne Sprawy”, po czym uroczyście odkapslowuje butelkę, biorę łyka i … pluję dalej niż widzę, bo smakuje jak płyn do mycia naczyń z domieszką lubrykanta na lepszy poślizg od Durexapiwosz,
Tak jak mówię, piwo kraftowe raz na jakiś czas spoko . Gorzej z kolegami, którzy kiedyś zapijali się Harnasiem, a teraz nie możesz się z nimi umówić na szybki kufel jasnego pełnego, bo są już na poziomie, na którym nie przełkną niczego, co nie ma w sobie wyraźnej nuty pieczonego biszkoptu, wędzonego boczku, gorzkiej czekolady Laphroiga i delikatnego aromatu nowozelandzkiego torfu. Oczywiście musi być ze środkowej fermentacji, palone w otwartej ekstrakcji w niedomkniętej kadzi, w smaku gorzkie jak zaległe rachunki i intensywne niczym bieg rzeźnika. A już najgorzej jak przez przypadek podasz takiemu klasyczne piwo koncernowe, a on niczego nieświadomy, wypije jednym haustem i pochwali, po czym zobaczy pustą butelkę i zreflektuje, co się właśnie wydarzyło. Murowany friendship over. I pomyśleć, że jeszcze kilka lat temu wszyscy wychodziliśmy z założenia, że każde piwo, które jest w lodówce po zamknięciu sklepów, to dobre piwo.
Zmierzam do tego, że miałem nadzieję, że w kwestii browarów osiągneliśmy już szczyt hipsterstwa i bardziej skomplikować wyjścia z ziomami do baru już się nie da… wtem na piwną scenę wbija (cały na biało) browar o nazwie Order The Juni i mówi: “Co wy pijecie? Krafty? Gówno pijecie! Jeśli masz rozum i godność człowieka, to będziesz pił tylko nasze piwo waginalne. Tak, dobrze słyszycie — waginalne. Pobraliśmy wymaz z broszek Pauliny i Moniki, po czym poczekaliśmy aż się zakawsi i voila, stworzyliśmy najlepszego Imperiala Sour Biere de Champagne ever. Nic tylko lecieć do Żabki i brać. Jedyne 10 ojro za butelkę“
Oczywiście w pierwszym odruchu pomyślałem: “Dzizas, jak bardzo trzeba mieć chory czerep, żeby wpaść na pomysł pobierania bakterii mlekowych z młodej psiochy i do tego jeszcze wlewać je do kadzi? Przecież to się nie sprzeda! Baaa sanepid “wyniucha temat” i zamknie taki pierdolnik w 3 sekundy, a właściciela skieruje na leczenie”, po czym przypomnieli mi się moi koledzy smakosze, a jeszcze później najdroższa kawa na świecie, którą najpierw musi wszamać luwak (taka azjatycka nutria), następnie pójść na posiadówę, a jak już skończy, do gry wchodzi jakiś Bogu winny Azjata i wyławia z ich guana przetrawione ziarna, pakuje do wora, wrzuca na statek do Europy, a tam cyk 2000zł za kilogram.
Czyli na bank się sprzeda. Pytanie tylko, czy oberwę rykoszetem? Ostatnio ziom zabrał mnie do knajpy z wszystkimi piwami świata (poza koncernowymi), gdzie powiedziałem barmanowi, że aktualnie mam fazę na pszeniczniaki i jakby coś w tym stylu zarzucił, byłoby git. “Spoko, mam pszeniczniaczka kraftowego z lekką nutką grejpfruta”. Nuta była tak lekka, że niemal dostałem streeta w oczach, jak mi wykręciło ryja. Uswiadomiło mi to, że z moim plebejskim podniebieniem już nic się nie da zrobić — Kormoran to max, który jestem w stanie docenić. Teraz zapewne będzie podobnie, i kiedy kumpel w końcu wyciągnie mnie na piwo z muszelek Pauliny i Moniki (człowieku najlepszy browar ever, inne nie mają startu), moja reakcja będzie, jak w tym żarcie, gdzie bosman zdradza majtkowi przepis na idealną fajkę (spoiler: do tytoniu musisz dosypać parę włosów łonowych młodej niewiasty). Następnego dnia majtek daje bosmanowi swoją faję do spróbowania (zrobiłem tak jak bosman radził), na co bosman majestatycznie wypuszcza dym z nosa i tako rzecze: Za blisko dupy rwiecie!
I dlatego preferuję wódkę!