Od pięciu dni jesteśmy w Holandii. Zostały jeszcze dwa i trzeba będzie wracać do domu, więc powoli zaczynamy myśleć o pakowaniu oraz o tym, że trzeba zutylizować ciasteczka z haszem, które kupiliśmy w Amsterdamie. Do Polski ich przecież nie weźmiemy. Specjalnie zwlekałem z ich zjedzeniem do momentu przeniesienia się do Vlissingen, bo mimo iż za bardzo nie wierzę w ich działanie, na wszelki wypadek wolę je skonsumować w kontrolowanych warunkach, bez tłumu gapiów z kamerkami HD dookoła. Ostatnie czego potrzebuję to zostać gwiazdą YouTube’a na haju. Vlissingen jest do tego idealne. Mała portowa miejscowość nad Morzem Północnym, w której nie ma tłumów, w dodatku mamy 2‑piętrowy apartament tylko do swojej dyspozycji, więc w razie co, jest gdzie się zaszyć.
Postanowiliśmy, że dziś jest ten dzień. W końcu zrobiła się dobra pogoda, wyszło słońce, poplażowaliśmy trochę z rana, wysączyliśmy kilka drinków i ogólnie wprowadziliśmy się w dobry klimat na ciasteczka. Na pierwszy ogień poszedł klin tortu bananowego. Sprzedawca ostrzegał, że bezpieczna ilość to po pół na głowę, więc zdając się na opinię specjalisty, z chirurgiczną precyzją przecięliśmy ciacho i zgodnie z instrukcjami każde przyjęło swoją „działkę”. Było pyszne, wróć, było obłędnie pyszne. Smakowało jak z najlepszej cukierni, a nie z kiosku prowadzonego przez wydziaranych kolesi w krótkich szortach, klapkach i z dredami. Nabraliśmy apetytu na więcej. Można powiedzieć, że łakomstwo okazało się silniejsze niż strach przed przedawkowaniem. Zignorowaliśmy ostrzeżenia na opakowaniu o możliwym odczuciu haju dopiero po upływie godziny, uznając, że to tylko taka ściema dla turystów. Przecież coffee shopy muszą brać poprawkę na gimbusów, którzy dla szpanu zjedzą 10 ciastek naraz, po czym prawdopodobnie padliby jak dłudzy przy ladzie, co nie? Komu potrzebny taki skandal? „Na pewno dodają do ciastek tylko jakieś śladowe ilości THC, a reszta to autosugestia i efekt placebo” — pomyśleliśmy. Uspokojeni taką dedukcją zjedliśmy jeszcze po muffinku i przekonani, że totalnie nic nam nie grozi, ruszyliśmy w miasto w poszukiwaniu jakiejś szamki.
Vlissingen słynie z muli. W ogóle jest tu mega prestiżowa knajpa serwująca właśnie mule, do której co chwila przyjeżdżają kucharze w stylu Makłowicza i kręcą odcinki swoich programów. Madzia bardzo chciała spróbować i w sumie ja też byłem ciekawy, więc się do niej udaliśmy. Lokal oporowo elegancki, obrusy, świeczniki, kelnerzy z ręczniczkiem przewieszonym przez rękę, tego typu tematy. Siadamy w ogródku na zewnątrz, zamawiamy mule i winner schnitzel, słońce świeci, ptaszki ćwierkają, morze faluje, ogólnie jest super przyjemnie. Do czasu. Kelner przynosi Heinekeny, a ja w tym momencie czuję, że drętwieją mi dwa palce u ręki, bezwładnie opada warga i nie domyka jedno oko. Oho, już wiem, co jest grane — naprałem się! Mówię Madzi, że chyba muffiny jednak działają i może lepiej będzie wrócić do domu, albo przynajmniej oddalić się od miejsca publicznego. Madzia na to, że bitch plizz!, że coś sobie ubzdurałem, bo jej nic nie jest, a zjadła tyle samo i w dodatku jest mniejsza. Stwierdziłem, że chyba faktycznie wkręcam sobie film i tak naprawdę nic się nie dzieje, nie ma co panikować. Postanawiamy zostać. No i siedzimy, a ja czuję, że mój stan się jeszcze pogłębia, ale przed Madzią poker face i udaję, że jest ok. Jestem mega świadomy, ale ciało nie chce współpracować. Co chwilę drętwieje mi ręka albo noga. Pół twarzy sparaliżowane, więc gadać też nie za bardzo mogę, w dodatku siedzimy przy stolikach opartych na jednej nodze, które nie do końca są stabilne, więc zaczynam wpadać w paranoję, że kiedy będę próbował kroić sznycla, na bank stracę równowagę i polecę ze wszystkim na glebę. Ogarnia mnie panika, pot zalewa plecy, w głowie przeprowadzam różne analizy i ostatecznie postanawiam, że najbezpieczniej będzie wszamać sznycla bez krojenia. I to jest plan! Niestety duma z własnej przebiegłości nie przekłada się na uczucie ulgi, bo już po chwili dopada mnie kolejny lęk. Tym razem myślę sobie, że to nie jest dobry moment na debiut z mulami. Nie wiem jak je otworzyć ani jeść, no i chwilowo koordynacja pozostawia wiele do życzenia, a ostatnią rzeczą, jakiej teraz chcę, to wzbudzenie sensacji. Rozpatruję wszystkie czarne scenariusze, które mogą się wydarzyć podczas jedzenia i nagle zdaję sobie sprawę, że minęło już dobrych kilka minut, kiedy pochłonięty rozkminkami, nie dawałem żadnych znaków życia. Ogarniam się, patrzę co u Madzi i widzę, że u niej też już się zaczęło. Oczy jak 5 złotych, niedowład nogi, trochę uśmiech trochę panika, przy stoliku jest tylko ciałem, a mentalnie przeżywa fazę gdzieś daleko stąd. W tym momencie koszmar stał się faktem. Dwójka zdawałoby się odpowiedzialnych osób, siedzi naprana w najbardziej eleganckim lokalu we Vlissingen, czekając na garnek muli i żodyn nie wie, jak to się potoczy dalej. Kurtyna.
26 komentarzy
To brzmi jak naprawdę ciekawy wstęp jakiejś absurdalnej książki… 😀
Jakbym dorzucił jeszcze kilka przygód, uzbierałby się rozdział 😉
Smiesznie się patrzy na ten komentarz kiedy wczoraj dokonczyłem książke 😀
Jak to życie potrafi zaskoczyć 😉
ja bym się tak nie cieszył tylko szybko pisał drugą.
To brzmi jak naprawdę ciekawy wstęp jakiejś absurdalnej książki… 😀
Jakbym dorzucił jeszcze kilka przygód, uzbierałby się rozdział 😉
Smiesznie się patrzy na ten komentarz kiedy wczoraj dokonczyłem książke 😀
Jak to życie potrafi zaskoczyć 😉
ja bym się tak nie cieszył tylko szybko pisał drugą.
Jak to już koniec?! A co było dalej?? Borze, zdechłam ze śmiechu. 😀
Przypomniało mi się, jak kiedyś zapaliłam nie wiem co, na pewno nie zwykłe zielone, bo po 1 (jednym) buchu wracałam z Tarchomina na Wolę w stanie głębokiej paranoi, że facet, który razem ze mną wsiadał do autobusu chce mnie zabić, a ten, co się dosiadł później jest z nim w zmowie. ;D Później zaś uznałam, że sama sobie w swojej głowie wyświetlę film “Lost in translation”, by się czymś zająć.
Jak to już koniec?! A co było dalej?? Borze, zdechłam ze śmiechu. 😀
Przypomniało mi się, jak kiedyś zapaliłam nie wiem co, na pewno nie zwykłe zielone, bo po 1 (jednym) buchu wracałam z Tarchomina na Wolę w stanie głębokiej paranoi, że facet, który razem ze mną wsiadał do autobusu chce mnie zabić, a ten, co się dosiadł później jest z nim w zmowie. ;D Później zaś uznałam, że sama sobie w swojej głowie wyświetlę film “Lost in translation”, by się czymś zająć.
Buehehe!! A ja myślałam że moja “Terrorystka” to niezła akcja..You won! 😀
ps.A gdzie cd? 😉
Buehehe!! A ja myślałam że moja “Terrorystka” to niezła akcja..You won! 😀
ps.A gdzie cd? 😉
hahahahaahahaha, bo ćpać to trzeba umić :D::D:D:D
pamiętam jak kiedyś poszliśmy na spacer po czerwonej dzielnicy (tekst mojego starego — “ze mną się nie na.….palisz” — przekonał mnie)
i wszystko, naprawdę wszystko byłoby dobrze, gdybyśmy na owym spacerze nie byli z moją 6 letnią wówczas córką
i nagle moja przyjaciółka — mieszkanka NL od 15 lat — krzyczy — yyyyy, Ewka, “TO” już się zaczęło
patrzę w prawo — a tam laska wyginająca się na “wystawie” — i do dziś zadaję sobie pytanie — jak na to wpadłam — mówię do mojej córki:
— Kochanie, nie patrz na boki
— A czemu? pyta moje niewinne dziecko
‑Yyyyyyy, bo tam leży zdechły piesek
Serce matki , no po prostu serce matki
#opiekaspoleczna
Okrutne i boskie jednocześnie, ale relax, co się dzieje w Amsterdamie zostaje w Amsterdamie 😉
hahahahaahahaha, bo ćpać to trzeba umić :D::D:D:D
pamiętam jak kiedyś poszliśmy na spacer po czerwonej dzielnicy (tekst mojego starego — “ze mną się nie na.….palisz” — przekonał mnie)
i wszystko, naprawdę wszystko byłoby dobrze, gdybyśmy na owym spacerze nie byli z moją 6 letnią wówczas córką
i nagle moja przyjaciółka — mieszkanka NL od 15 lat — krzyczy — yyyyy, Ewka, “TO” już się zaczęło
patrzę w prawo — a tam laska wyginająca się na “wystawie” — i do dziś zadaję sobie pytanie — jak na to wpadłam — mówię do mojej córki:
- Kochanie, nie patrz na boki
- A czemu? pyta moje niewinne dziecko
-Yyyyyyy, bo tam leży zdechły piesek
Serce matki , no po prostu serce matki
#opiekaspoleczna
Okrutne i boskie jednocześnie, ale relax, co się dzieje w Amsterdamie zostaje w Amsterdamie 😉
:D:D
:D:D
Mam nadzieje, że to jest cz.1 i niebawem będzie cz.2 🙂
Nadal dojrzewam do opowiedzenia ciągu dalszego. Po wyjściu z knajpy skończyły się heheszki i zaczęło Las Vegas Porano 😉
Mam nadzieje, że to jest cz.1 i niebawem będzie cz.2 🙂
Nadal dojrzewam do opowiedzenia ciągu dalszego. Po wyjściu z knajpy skończyły się heheszki i zaczęło Las Vegas Porano 😉
Pamiętasz jak nazywa się ta knajpa w Vlissingen? Akurat kilka dni temu przyjechałem tu do pracy i mieskam w samym centrum Vlissingen chętnie odwiedził bym ten lokal pozdrawiam z promu
Wydaje mi się, że to była “Restaurant De Vissershaven”. Blisko portu, po sąsiedzku jakieś kawiarni i puby są. Jak staniesz przed tym ciągiem kanjp to będziesz wiedział, która, bo wygląda na drogą i chwlą się na banerka, że robią owoce morza.