Żarcie & Napitki

Wszystko, co zjadłem na Nocnym Markecie

17/08/2018

Mamy z Madzią taką zasa­dę, że życie jest za krót­kie, żeby dublo­wać urlo­po­we desty­na­cje, więc jeśli w grę wcho­dzi wypad 5 dni+, sta­ra­my się jechać tam, gdzie nas jesz­cze nie było. Na tej zasa­dzie obsko­czy­li­śmy kawa­łek Euro­py, po czym prze­rzu­ci­li­śmy się na Azję. Naj­pierw odwie­dzi­li­śmy Tajan­dię (Phu­ket), a w kolej­nym sezo­nie Fili­pi­ny (Bora­cay). Oba wypa­dy na wyso­kim prop­sie, a jed­nak trze­cie­go roku, zamiast poszu­kać kolej­nej miej­sców­ki, zła­ma­li­smy regu­łę i wró­ci­li­śmy do Taj­lan­dii (Koh Samui). Dla­cze­go? Bo mają faj­ne pla­że, super kli­mat i przy­jem­ne ceny? To też, ale naja­brdziej stę­sk­ni­li­śmy się za tam­tej­szym żar­ciem! OMG, sut­ki tward­nie­ją mi na samą myśl o tam­tych pad tajach, saj­gon­kach, owo­co­wych szej­kach, woło­wi­nie z jajem sadzo­nym, ośmior­nicz­kach i kre­we­tach, wiel­kich, jak nasze kur­cza­ki pędzo­ne na GMONigdzie nie ma tak kozac­kiej sza­my, jak w Taj­lan­dii. Nigdzie!

nocny market w warszawie

Jak pew­nie wie­cie, w Taj­lan­dii nikt o zdro­wych zmy­słach nie cha­dza do restau­ra­cji z obru­sa­mi. Nope, naj­lep­sze papu ser­wu­ją na uli­cy. Ale, ale, moż­na zali­czyć jesz­cze wyż­szy level i wybrać się na noc­ny mar­ket, czy­li sku­pi­sko stra­ga­nów, gdzie zjesz wszyst­ko, co tajo­wie mają naj­lep­sze­go + dania impor­to­wa­ne, np. sushi, hot dogi, piz­ze, fawor­ki. A to co zjesz, pod­le­jesz piwem, albo dri­nem, sprze­da­wa­nym z samo­cho­du prze­ro­bio­ne­go na bar. Mówię wam, taj­ski noc­ny mar­ket, to naj­lep­sza rzecz, jaką moż­na spo­tkać na naszej pla­ne­cie. Nie­ste­ty życie nie jest baj­ką i nie da się co roku jeż­dzić do Taj­lan­dii, zresz­tą raz na rok, to też mało, bo mimo szcze­rych chę­ci, jesz­cze nie uda­ło mi się nawpier­ni­czać na zapas. Nie­ste­ty. I tu do gry wcho­dzi jakiś łeb­ski czło­wiek, któ­ry wymy­ślił, żeby zro­bić noc­ny mar­ket w War­sza­wie. Zaga­dał z kim trze­ba i uzy­skał zgo­dę na umiej­sco­wie­nie go na tere­nie nie­czyn­ne­go dwor­ca kole­jo­we­go, więc faj­ny kli­ma­cik jest. Pyta­nie jed­nak brzmi, czy taka ini­cja­ty­wa ma sens? Bez zbęd­ne­go prze­dłu­ża­nia — ma! Byli­śmy już kil­ka razy i prze­te­sto­wa­li­śmy więk­szość stra­ga­nów. Zali­czy­łem dwie wto­py, ale resz­ta… po pro­stu obczaj­my sobie co i jak. Wyglą­da to tak:

nocny market w warszawienocny market w warszawienocny market w warszawienocny market w warszawienocny market w warszawienocny market w warszawienocny market w warszawie

nocny market w warszawie

No super PigO­ut, ale do brze­gu — co jadłeś?
Ok, przejdź­my do szamy. 

 #Kore­an­ka

Na sto­isku Kore­an­ka wsza­ma­łem kanap­kę bul­go­gi, czy­li bagie­tę z gril­lo­wa­ną woło­wi­ną w mary­na­cie, któ­rej skład zna­ją tyl­ko kore­ań­czy­cy, z warzy­wa­mi i kim­chi. Oesu, była dosko­na­ła. Aż mi łez­ka pocie­kła. Pole­cam wszyst­ki­mi kończynami.
nocny market w warszawie

#Dogi­dog

Sto­isko, któ­re udo­wod­ni­ło mi, że hot dogi nie muszą wyglą­dać tak, jak na Orle­nie. Żad­nych Ber­li­nek -> kieł­ba woło­wa, ogó­rek pokro­jo­ny w drob­ną kostecz­kę, jak na tata­ra + pra­żo­na cebul­ka. Do tego ket­chup, muszar­da i majo­nez (bo cze­mu nie?). I tyle wystar­cza do szczę­ścia. Kolej­ny uda­ny strzał. Zde­cy­do­wa­nie wrócę. 

nocny market w warszawie#Zdro­wa Konkurencja

Na tym sto­isku wzią­łem szar­pa­ną woło­wi­nę z orze­cha­mi, a Madzia skrzy­deł­ka kur­cza­ka w kore­ań­skim sosie. Woło­wi­na kozac­ka, cho­ciaż w kanap­ce była­by lep­sza, bo jedak w mia­rę sza­ma­nia, zaczy­na bra­ko­wać jakie­goś kon­tra­stu. Nie­spo­dzie­wa­łem się za to zbyt wie­le po skrzy­deł­kach z kur­cza­ka, bo w koń­cu to kur­czak, czy­li emo­cje na pozio­mie “meeeh”, tym­cza­sem weszły mi jak zło­to. Soczy­ste, mię­si­ste, a nie, że sama kość i jesz­cze ten sos. Zde­cy­do­wa­nie zro­bił robo­tę. Daję okej­kę! Chy­ba naj­więk­sze zasko­cze­nie na “+” spo­śród wszyst­kich stra­ga­nów, któ­re odwiedziłem. 

nocny market w warszawienocny market w warszawie
#Night Bur­ger

Jest to sto­isko bur­ge­row­ni, któ­ra otwo­rzy­ła się sto­sun­ko­wo nie­daw­no na war­szaw­skim Gro­cho­wie, a jed­nak zdą­ży­ła już sobie zjed­nać wie­le pod­nie­bień (przy­naj­mniej z opi­nii w inter­ne­cie tak wyni­ka). Na noc­nym ser­wu­ją trzy bur­ger­ki do wybo­ru. Ja na warsz­tat wzią­łem kla­sycz­ne­go sin­gle che­es­bur­ge­ra, któ­ry od kano­nu róż­nił się tyl­ko dodat­kiem majo­ne­zu (bo cze­mu nie? I nie, że sobie ten majo­znez zaży­czy­łem dodat­ko­wo. Nope, dają go z urzę­du). Nie był to naj­lep­szy bur­ge­rek jakie­go w życiu jadłem, nie był nawet naj­lep­szy pośród bur­ge­rów, któ­re jadłem w War­sza­wie, ale gene­ral­nie bar­dzo spo­czko. Mię­cho dopra­wio­ne, buł­ka mię­ciut­ka, ser wyczu­wal­ny, sos bbq okej. No nie ma do cze­go się przy­cze­pić… a jed­nak hot dog i kanap­ka bul­bo­gi bar­dziej zapa­dły mi w pamięć. Śmia­ło moż­na iść, ale nie­ko­niecz­nie trak­to­wać jako priorytet.

nocny market w warszawie

#Tha­isty

Sto­isko mojej ulu­bio­nej restau­ra­cji w War­sza­wie. Ich Pad Ka Prao, czy­li sie­ka­na woło­wi­na na ostro z ryżem i jajem sadzo­nym, to abo­slut­ne mistrzo­stwo świa­ta. Iden­tycz­ny smak jak w Taj­lan­dii. Z kolei na noc­nym, ser­wo­wa­li ryż z cze­row­nym cur­ry. I wszyst­ko jak zwy­kle super, z tym, że nie doczy­ta­łem, że to pozy­cja vege, co nie­ste­ty zde­wa­sto­wa­ło mnie psy­chicz­nie. No bo co mi po genial­nym sosi­ku, sko­ro nic w nim nie pły­wa (nie licząć warzyw)? No smu­te­czek. Jak ktoś jest vege, niech wali jak w dym. Z kolei mię­so­żer­ców odsy­łam do ich loka­lu na Pla­cu Ban­ko­wym. Pad Ka Prao rulez. 

nocny market w warszawie

#Inja­chi

Stra­gan z sza­mą indyj­ską. Jeste­śmy z Madzią psy­cho­fa­na­mi Tik­ki Masa­li, więc nie mogli­śmy jej nie spró­bo­wać na noc­nym mar­ke­cie. Skoń­czy­ło się podob­nie jak w Tha­isty, czy­li sos rewe­la­cja, ale zabra­kło mię­cha, z tym, że w Inja­chi nie była to wer­sja vege. Nope, po pro­stu są oszczęd­ni i dają tyl­ko dwa kawał­ki kury. Mogło być super, ale przez żyło­wa­nie mię­cha, jest tyl­ko ehhh.

nocny market w warszawie#Shrimp House

W Shrip House, jak suge­ru­je nazwa, testo­wa­li­śmy kre­we­ty. Nie­ste­ty były mar­ne. Małe, strze­la­ją­ce wodą i w sma­ku też woda, czy­li świe­żo roz­mra­ża­ne. W porów­na­niu z kre­we­ta­mi, któ­re zna­my z noc­ne­go w Taj­lan­dii, żal przez duże Ż. Jak dla mnie, total­nie nie war­to zawra­cać sobie nimi gło­wy. Być może w ich loka­lu na mie­ście, wypa­da to lepiej, tu nie­ste­ty poraż­ka.  Kciuk w dół.

nocny market w warszawie

#Peł­ną Parą

Poraż­ka Shrimp House, to pikuś, przy tra­ge­dy­ji, któ­rą zaser­wo­wa­ła buda Peł­ną Parą. Ich spe­cjal­no­ścią są chiń­skie bułecz­ki Bao, nadzie­wa­ne wie­przo­wi­ną oraz pie­roż­ki w róż­nych kolo­rach i nadzie­niach. Pie­roż­ki jesz­cze jako tako dały radę, ale roz­miar sza­łu nie robi. Za to bułecz­ki Bao to kata­stro­fa. Ani to nie wyglą­da, ani nie sma­ku­je. Po pro­stu prze­haj­po­wa­na pać­ka. Zresz­tą spójrz­cie na to zdję­cie i ogar­nij­cie, że zapła­ci­łem za to 31 zł. Chy­ba mam moral­ne pra­wo hej­to­wać, co nie? Omijać.

nocny market w warszawie
#Grin­go

To teraz dla odmia­ny coś dobre­go. Grin­go to mek­sy­kań­ski food­truck, z któ­re­go zamó­wi­łem bur­ri­to bur­ge­ra, czy­li burg­sa zawi­nię­te­go w tor­til­lę. W środ­ku były jesz­cze fry­ty i warzy­wa. Wzią­łem go na wynos, bo po tym co zja­dłem wcze­śniej, pęka­łem już w szwach. Mimo prze­wie­zie­na do domu i odgrze­wa­nia, była to abso­lut­nie naj­lep­sza rzecz z noc­ne­go mar­ke­tu. Petard­ka i zde­cy­do­wa­ny prio­ry­tet, jeśli cho­dzi o kolej­ność skła­da­nia zamó­wień. Nie miał­bym nic prze­ciw­ko, żeby ten food­truck na sta­łe par­ko­wał pod moją klat­ką. Zdję­cie pod­pro­wa­dzo­ne z insta, bo tak ład­nie, nie uda­ło się przyciąć.
gringo

#Melo­dy

Nie mogło zabrak­nać deser­ku. Madzia zamó­wi­ła sobie na sto­isku Melo­dy gofer­ka z lodzio­ra­mi i borów­ką, po czym popeł­ni­ła naj­więk­szy błąd w swo­im życiu, czy­li popro­si­ła, żebym przez chwi­lę jej go potrzy­mał. XD Nie­bo. Węgle z gofra ide­al­nie kom­po­nu­ją się z węgla­mi z lodów, do tego węgle z borów­ki i węgle z pole­wy. Po takiej ilo­ści węgli, śmia­ło mogę nazwać się gór­ni­kiem i wstą­pić do związ­ków zawo­do­wych. I do tego wyglą­da jak milion dola­rów #por­n­fo­od. Jak już się wyła­my­wać z die­ty, to sty­lo­wo, czy­li w Melo­dy.

nocny market w warszawie

I w sumie to tyle. Mia­łem jesz­cze w pla­nach wsza­mać kanap­kę z pastra­mi, ale były już wyprze­da­ne i stej­ki, ale zabra­kło miej­sca w brzu­siu. Pod­su­mo­wu­jąc — Noc­ny Mar­ket, jak naj­bar­dziej ma sens. Moż­na na nim tra­fić napraw­dę faj­ne rze­czy, któ­rych nie ser­wu­ją na każ­dym rogu, cho­ciaż war­to wcze­śniej zro­bić rund­kę zapo­znaw­czą wzdłuż stra­ga­nów i oce­nić sza­mę wzro­ko­wo, bo nie­któ­re dania mogą oka­zać się prze­ro­stem for­my nad tre­ścią. Faj­ne jest też to, że budy rotu­ją i w zasa­dzie nigdy nie ma takie­go same­go ukła­du. Co week­end ktoś wypa­da, a na jego miej­sce wcho­dzi ktoś inny. Roz­strzał sma­ko­wy jest tak duży, że nie ma opcji, żeby spró­bo­wać wszyst­kie­go za jed­nym razem. Ze wzglę­du na Bren­don­ka, musie­li­śmy wybrać się póź­nym popo­łu­dniem, jesz­cze w świe­tle dnia, ale praw­dzi­wy kli­ma­cik, zaczna się po zmierz­chu. Wte­dy wszyst­kie knaj­py dzia­ła­ją już peł­ną parą, dri­necz­ki leją sie stru­mie­ni­mi, a dj zapier­ni­cza na dec­kach. Nic tyl­ko usta­wiać się ze zna­jo­my­mi i degu­sto­wać. Z minu­sów, zde­cy­do­wa­nie ceny. Jeśli ktoś roz­pa­tru­je Noc­ny, pod kątem zje­dze­nia tanio i pod korek, to sor­ry, nie ten adres. 50–100 zł pój­dzie lek­ko. Hip­ster­stwo #moc­no, ale bur­ri­to bur­ge­ry, hot dogi, kana­pecz­ki z woło­wi­ną i gofry są tak pysz­niut­kie, że jak­by trze­ba było, to wbił­bym się dla nich nawet w rur­ki, zapu­ścił bro­dę i przy­je­chał na skła­da­ku. Pro­po­su­ję ten event. P.S. Noc­ny dzia­ła przy uli­cy Towa­ro­wej 3, od czwart­ku do nie­dzie­li, od 17 do momen­tu, póki ostat­ni klient nie zga­si światła. 

nocny market w warszawie

A to widziałeś?

Brak komentarzy

Leave a Reply