Dopiero co odliczaliśmy do Sylwestra Marzeń a tu już koniec stycznia. Nowy ład, nowe postanowienia, piąta fala COVIDa, wichury nad Polską. Nic tylko się pociąć. Ale, ale poniżej przegląd tego co dobrego wydarzyło się w ciągu ostatnich 30 dni. Perełki wydawnicze, seriale godne polecenia i 10 nowych powodów żeby nie przejść na wycinkę.
Seriale:
Cobra Kai nadal jest wspaniałe. Czwarty sezon łyknięty w jeden dzień i teraz wielki ból, że znowu rok czekania na kolejny.
Na czym polega fenomen tego serialu? — zapytacie — skoro tak na dobrą sprawę jest to ultra low budżetowy tytuł, z drewnianym aktorstwem i z bardziej fejkowym karate niż boobsy… albo dobra, odpuśćmy sobie body szejming.
Cóż, powodów jest kilka.
- Primo nostalgia -> wehikuł czasu -> kto za młodu nie jarał się Karate Kidem? Słyszysz intro i boom, znowu jesteś w beztroskich latach ’90 (przynajmniej ja oglądałem w 90′) #najlepiej
- Drugie primo -> odwrócenie schematu -> oto dostajemy historię typa, którego nie cierpieliśmy w dzieciństwie i trzymaliśmy kciuki, żeby Daniel LaRusso spuścił mu łomot, wtem 30 lat później okazuje się, że nieogarnięty Johnny Lawrence jest nam znacznie bliższy niż ą ę Daniel LaPipa
- I tu zahaczyliśmy o powód nr trzy -> czyli LaPipa i inne zawadiackie dissy, które schodzą w serialu
- Cztery -> melodramatyczny storytelling. Twórcy kręcą nami jak finger spinnerem i tak stawiają akcenty, że co jakiś czas dostajemy jebla i stwierdzamy, że postać której kibicowaliśmy to jednak szuja jest i od teraz kibicujemy komuś innemu. Raz dostajemy konflikt dobra ze złem, po chwili bogole kontra biedoki, następnie pełne rodziny vs sieroty, a na końcu skromność i rozwaga vs lans i porywczość. I łykamy to jak pelikany.
- Pięć -> bo to urocze, że po kilku lekcjach wszystkie dzieciory w mieście umiejo w karate i jak dochodzi do bójek, to one nie zmieniają się w chaotyczne szarpaniny, tylko wszyscy legitnie trzymają pozycje i wyprowadzją ciosy zgodnie z naukami senseia… i żodyn nie pali papierosków za szkołą
- Sześć -> Imperium kontratakuje -> Cobra Kai z senseiem Johnem Kreesem jest tak samo kozackie jak imperium z Darthem Vaderem. Mają zajebiaszcze logo, extra czarne kimona ze złotymi akcentami i są tak źli, że życzysz im nadepnięcia na klocek Lego… czyli to rezonuje. I o to chodzi.
- Siedem -> wywracanie planszy do góry nogami -> wrogowie zawiązują sojusze, przyjaciele idą na wojnę i tak w kółko. I łykamy to jak pelikany.
- Osiem -> króliki z kapelusza -> kiedy wydaje nam się, że zbliżamy się do końca tej opowieści, następuje boom i pojawi się postać ze starego KK and here we go again
- Dziewięć – Kamil Glik całkiem fajnie wypada w roli Johnnego Lawrenca, aczkolwiek przyczepiłbym bym się, że o obcego dzieciaka dba bardziej niż o swojego
- Dziesięć -> serialowy dzieciak Kamila Glika ma tak najntisową mordkę, że ja nawet nie. Normalnie ile razy go widzę, tyle razy przed oczami staje mi dzieciak Davida Hasselhoffa w Baywatchu. W tamtych czasach wszyscy serialowi nastolatkowie tak wyglądali.
Tak że sami widzicie, że Cobra Kai na propsie. Uwielbiam. I nawet to, że dorośli zachowują się jak umysłowe ameby niczego tutaj nie zmienia. Do obejrzenia na Netflixie.

A tego lepiej nie oglądać “Farma” na Polsacie:
Swego czasu narzekałem na masowość i płytkość programów typu Hotel Paradise, które wyglądają, jakby producenci wyposażeni w siatki na motyle wbili na randomową siłownię i urządzili łapankę trenerów personalnych, których chomiki nie zdążyły wejść na kołowrotki i wygenerować informacji pt. „Ej ziomuś, to jest ten moment, kiedy powinieneś brać nogi za pas”.
W następnej fazie producenci przenoszą się na Instagram, gdzie wyszukują 10 identycznych babeczek i mamią ich tekstem: „Ej chcesz zostać gwiazdą? Możemy zapewnić ci tak dojebaną karierę, że za pół roku będziesz miała 100 tysięcy obserwujących na insta i staniesz się taaaaak rozpoznawalna, że pewnego dnia zgłosi się do ciebie poważna firma i zaproponuje… tydzień diety pudełkowej za darmo + personalizowany kodzik dla followersów. Nieźle co? Wystarczy, że przez te pół roku będziesz chodziła w bikini i zachowywała się tak, że twoja matka ze wstydu zacznie jeździć do Biedry w sąsiednim województwie, a marzenia staną się rzeczywistością”.
A jak już mają skompletowaną ekipę, to wywożą tych trenerów personalnych i insta modelki wannabe do wypasionego hotelu na rajskiej wyspie i mówią: „Plan jest prosty i nawet wy go ogarniecie hehe. Śpicie do południa, następnie fancy śniadanko na patio, później rozdzielacie się na mniejsze grupki i idziecie na leżaki, gdzie narzekacie jak wam w życiu ciężko oraz obrabiacie dupy innym grupom, później obiad, a po obiedzie aktywność na basenie, podczas której nawiązujecie pierwsze sercowe relacje… po czym wieczorem przylizujecie się po pijaku z kimś przypadkowym i tłumaczycie tym od pierwszej relacji, że „TO NIE JEST TAK JAK MYŚLISZ”. I tak przez pół roku. Jakieś pytania? Nope, no to lecicie z tym kokosem.
_______________________________________________________
I ja w sumie nie wiem, co mi nie pasowało w tym formacie. Proste, zrozumiałe zasady, można oglądać raz na dwa miesiące, a i tak jest się w temacie, a do tego gwarancja inby w każdym odcinku.
Tymczasem dzisiaj trafiłem na jakiś nowy bieda program Polsatu pt. „Farma” i powiem wam, że jestem zbyt stary i zmęczony, żeby to ogarnąć. Przez godzinę patrzyłem, jak dziwni ludzie, którzy zdecydowanie nie są trenerami personalnymi i insta modelkami, snuli się po podwórku i olabogowali, że trzeba rąbać drewno, zamieść sień i wydoić krowy, albo im wymiona odpadną. Następnie przyszły dwie dziunie prowadzące i zaczęły wymyślać skomplikowane procedury w stylu, że uczestnicy muszą wybrać farmera tygodnia oraz zastępcę farmera tygodnia, później farmer tygodnia wybierze osobę, która zostanie nominowana, natomiast zastępca farmera tygodnia wskaże kolejną nominacje, po czym nominowane osoby stoczą ze sobą pojedynek… ale czy to będzie to pojedynek na śmierć i życie, jak w “Gladiatorze”, dowiemy się dopiero w kolejnym odcinku.
Już na tym etapie zmęczyłem się bardziej niż Robert Karaś na swoich ultra maratonach, ale to nie był jeszcze koniec. Nope, w pewnym momencie taki jeden Rafał miał za zadanie rozpalić ognisko krzesiwem, na co zareagował pytaniem: Kurła, czym?”.
A jakby tego było mało, to nikt się z nikim nie przelizał, a jak wybierali farmera tygodnia, to zapomnieli o krowach i te już pierwszego dnia dostały zapalenia wymion.
No pojebany program i serio nie wiem, jak udało się namówić tych ludzi na udział, bo tu totalnie nie ma potencjału na darmową dietę pudełkową przez tydzień #Najgorzej
Team #HotelParadajs.
Filmy:
“Jak pokochałam gangstera” (Netflix)
Poświęciłem wczoraj 3 godziny życia na obejrzenie “Jak pokochałam gangstera” i moja opinia jest tak, że Maciej Kawulski to farbowany lis, a nie reżyser, a jego filmy to wyrób czekoladopodobny.
Chłop tak bardzo chce być Guyem Ritchie, że to robi się męczące. Kopiuje 1 do 1 kadry i sekwencje, z tym że zapomina o fabule. Ten film to zlepek pojedynczych scen, nagranych w stylu teledysków, gdzie Kawul szpanuje -> “Patrzcie umiem w sloł mołszyn… a teraz zabawię się światłem i dorzucę do tego subtelny cover “Big in Japan”, który będzie udawał “Bang Bang” z Kill Billa, żebyście zobaczyli jaki mam dobry gust muzyczny, a nie jakieś plebejskie Sound n’ Grace.
No i super, umie w ładny obrazek, ale fabularnie to się nie klei. Nope, dostaliśmy film gangsterski, w którym nie ma gangsterki i całość opiera się na naszym wyobrażeniu tego, co niedopowiedziane. Ot głos Krystyny Jandy mówi z offu, że Nikoś był najsprytniejszym chłopakiem z miasta, na co wchodzi scena z Nikosiem-bombelkiem, który przychodzi z banknotem do oszusta Eryka Lubosa i mówi: “Wymień mi walutę, ale bez kantów, bo znam wasze numery”, co ma nam uzmysłowić, że mamy do czynienia dzieciakiem z dużym potencjałem do robienia wałków, po czym boom i w następnej scenie Nikoś jest już królem kanciarzy… a my wierzymy, że to faktycznie było takie proste, bo powiedział nam to głos z offu.
Nikoś postanawia, że zacznie kraść samochody w Reichu, boom w następnej scenie ma już pełen garaż lewych fur i warszawka przyjeżdża do niego na zakupy.
Podpadł mu Eryk Lubos, bo na meczu Lechii nie wpuścił go na trybunę honorową, więc Nikoś postanawia, że w akcie zemsty zrobi z Lechii potęgę piłkarską. Boom w następnej scenie daje piłkarzom po banknocie i tyle wystarcza, żeby piłkarze stali się galacticos, którzy biją Juventus. A my przyjmujemy, że to się stało tak oo, bo gość był sprytniejszy niż inni.
Okazuje się również, że można zostać królem gangsterki będąc jednocześnie Matką Teresą. Zero przemocy, knucia i krzywych akcji. Każdemu poda rękę, wspomoże radą i poratuje w potrzebie. W zasadzie jego jedyną wadą była słabość do kobiet, ale spoko, to też pokażemy tak, żeby grało na jego korzyść, a nie jakaś patola. Generalnie jest tak pozytywny, że niemiecki policjant, który go ściga latami, ostatecznie się w nim zakochuje i chce zamknąć w więzieniu tylko po to, żeby uchronić Nikosia przed potencjalnym zamachem gangusów z konkurencji. #NoRejczel
Jeśli Kawul ma większego idola niż Guy Ritchie, to zdecydowanie jest nim Patryk Vega. Oddał mu hołd sceną, w której Antek Królikowski zdwójkował się w pokoju prostytutki i kiedy ta pyta go: “Co tak śmierdzi?”, odpowiada: “To sprawka twojego psa”, na co prostytutka: “Ten pies jest pluszowy” -> ekranizacja 20-letnich żartów z internetu zawsze na propsie.
Nie możemy tutaj zapomnieć o Julii Wieniawie, która wcieliła się w bardzo oryginalną postać -> tępą dzidę, która klnie jak szewc, chędoży się z kim popadnie, interesuje ją tylko hajs, a szluga odkłada tylko po to, żeby wciągnąć krechę -> tego w polskim kinie jeszcze nie było.
Mam ochotę przypierniczyć się jeszcze do Fabijańskiego, który szarżuje, jakby grał najbardziej pokręconego przeciwnika Bonda ever oraz Dawida Ogrodnika, któremu nałożyli czepek pływacki na łeb, okulary na nos, dokleili fryzurę a’la Michał Pol, po czym stwierdzili -> Kurła, Pershing jak malowany.
Podsumowując -> jestem bardzo umiarkowanym entuzjastą tego dzieła.

Książki:
Najlepsze książki 2021- wrzuciłem całą listę na blogaska O TU, żeby nie trzeba było skakać pomiędzy FB, IG i IGS. Nie dziękujcie 🙂
Recenzowałem też:
- “Dwudziesta Trzecia” Beaty i Eugeniusza Dębskich. Gorąca polecajka z mojej strony. Całość do przeczytania na Facebooku
- “Zaułek Koszmarów” William Lindsay Gresham. Recka dostępna na Facebooku TU
Wyjazdowo:
W styczniu udało nam się wyskoczyć na “adults only” wyjazd to Wrocławia. Takiej ilości knajp, barów, zjedzonych tatarków i wypitych drinków niekt się nie spodziewał. Jak zwykle noworoczna wycinka rozpoczęła się z lekkim opóźnieniem. No kto by się spodziewał?
Listę przetestowanych knajp znajdziecie na IG w tym poście:
I jeszcze na Fejsbuczku kilka dodatkowych słów o knajpie Rusty Rat. Customer Experiance level master: CZYTAJ TU

Brak komentarzy