Ostatnio dużą karierę w internecie robił hasztag #MyFirst7Jobs. Akcja polegała na tym, że mniej i bardziej znani ludzie opowiadali o swoich siedmiu pierwszych pracach, czyli o drodze, którą musieli przejść, aby znaleźć się w aktualnym punkcie kariery. Ja co prawda wciąż nie odniosłem spektakularnego sukcesu, ale nie widzę powodów, dla których nie miałbym podzielić się swoimi siedmioma pierwszymi pracami. Ponoć żadna nie hańbi, a z czegoś żyć trzeba. Jak to napisał kiedyś Julio Cortazar: “”(…) jak się nie ma forsy, wszystko idzie jak kurwie w deszczu”.
Lichwiarz
Pierwszej pracy nie szukałem, sama mnie znalazła. Otóż pewnego dnia, gdzieś na etapie drugiej klasy podstawówki rodzice wrócili z wywiadówki i melodramatycznym głosem oznajmili, że musimy porozmawiać. “Oho, ton na specjalne okazje” pomyślałem, a to oznacza, że kroi się grubsza akcja. Okazało się, że według wychowawczyni jestem lichwiarzem i w przerwach między lekcjami udzielam szybkich pożyczek — bez formalności, ale za to na wysoki procent. Faktycznie, stworzyłem Providenta zanim stało się to modne, ale na swoją obronę mogę powiedzieć, że nie miałem złych intencji. W klasie na porządku dziennym było pożyczanie sobie drobnych kwot rzędu 1–2 złote na towary pierwszej potrzeby ze szkolnego sklepiku, ale z czasem część ziomków przestała wywiązywać się ze zobowiązań. Baaa, wycwanili się tak bardzo, że nie spłacili jeszcze jednego długu, a już próbowali zaciągnąć kolejny. Oczywiście odmawiałem, bo co to za biznes? Zdanie zmieniłem, dopiero kiedy zaczęli przychodzić z propozycją typu: “pożycz złotówkę, oddam złoty pięćdziesiąt”. Deal życia, kto by nie wszedł? Niestety w pewnym momencie wszystko wyrwało się spod kontroli, kumple powpadali w spiralę długów i generalnie wyszła chryja na maksa, czego następstwem była właśnie moja poważna rozmowa z rodzicami. W 2008 roku dokładnie to samo spotkało bank Lehman Brothers, co w konsekwencji doprowadziło do światowego kryzysu finansowego. W drugiej klasie miałem też etap, kiedy przekręcałem swoich dziadków metodą na wnuczka, no i trochę kantowałem mamę przy oddawaniu reszty z zakupów. Przez “trochę” mam na myśli sytuację, kiedy matka patrzyła na torbę z zakupami, później na resztę szmalu, a jeszcze później na mnie, po czym wyskakiwała z pytaniem, gdzie byłem na zakupach? W Multikinie, na Orlenie czy może w strefie bezcłowej na lotnisku? Ewidentnie miałem zadatki na prezesa Amber Gold.
Jack Sparrow
Drugi biznes to nielegalna tłocznia płyt. Miałem fart, bo ojciec jarał się komputerami, dzięki czemu zawsze miałem dostęp do nowych technologii przed innymi. Pierwszy w klasie pecet, pierwszy podłączony do internetu i w końcu pierwsza nagrywarka CD (jeszcze nikt nie słyszał o DVD). Właśnie nagrywarka okazała się urządzeniem, które dało mi zarobić kilka groszy. Królowały wtedy discmany, a wielką karierę zaczęła robić muzyka w mp3 i filmy w diviksie. Zapotrzebowanie rynku było ogromne, a konkurencja praktycznie żadna. Za wypalenie CD kasowałem 10 zeta, z czego 3 zł stanowiło zwrot kosztów pustej płyty, a pozostałe 7 to już czysty zysk. Niestety sam proces nagrywania trwał wieczność, bo około godziny, a komp po 3 sesjach grzał się jak kominek, więc działałem bardziej w detalu niż w hurcie, ale i tak był z tego spoko pieniądz. Wszystko zesrało się pół roku później, kiedy ceny nagrywarek poleciały na łeb na szyję, zabijając przy okazji popyt na moje usługi. Z kariery pirata pamiętam jeszcze, że największą popularnością cieszyła się Encyklopedia Przyrody. Każdy chciał mieć własną kopię. Oczywiście tytuł był ściemą, a prawdziwą zawartość stanowiły fikołki. Normalna rzecz, w końcu klientami była młodzież dojrzewająca, a RedTube miał powstać dopiero za 15 lat.
Mielenie gąbki
Trzecia praca była najbardziej wyniszczającym zajęciem jakie kiedykolwiek miałem. Zatrudniliśmy się z bratem w zakładzie produkującym pościele, do którego trzeba było dymać z buta aż do sąsiedniej wsi. Zaczynaliśmy o 7 rano, więc o 6 musieliśmy być już w drodze. Dramat. Szedłem ze sklejonym okiem i rozwiązanymi butami, bo o tej porze nie miałem jeszcze czucia w rękach, a po dotarciu na miejsce byłem skrajnie wyorany i mógłbym w zasadzie iść już spać, tymczasem przede mną było jeszcze 10 godzin pracy. Podział obowiązków wyglądał tak, że brata rzucili na sekcję cięcia materiału, gdzie słuchał sobie radyjka, kawkował i gawędził ze starszymi paniami. Ja niestety miałem mniej szczęścia i przypadło mi zajęcie mielenia gąbki, potrzebnej do wypełnienia poduszek. Pracowałem w małym, zamkniętym pomieszczeniu 2 na 2m, do którego wnosiłem kurewsko ciężkie wory z gąbką, następnie tę gąbkę wrzucałem do wielkiego bąka, uzbrojonego w zabójcze ostrza, a to co z niego wypadało po zmieleniu, zbierałem do nowego wora i taszczyłem pod szwalnię. Praca masakra. W pomieszczeniu ciemno jak w dupie, gorąco jak w piekle, bąk notorycznie się zapychał i trzeba było uważać, żeby nie stracić łap podczas próby przepychania, do tego zajebisty hałas i kłęby pyłu od mielenia. Ściemniać się nie dało, bo miałem określone minimum worów do przemielenia. Mimo wszystko w pracy wytrwałem do końca kontraktu, z czego byłem bardzo dumny. Zarobiony kesz mieliśmy przeznaczyć na PlayStation 2, ale wcześniej pojechaliśmy na weekend nad morze, gdzie nie wytrzymałem psychicznie i podebrałem z puli 10 zł, za które kupiłem naleśniki. Kiedy brat się o tym dowiedział, najpierw nieziemsko się wkurwił, po czym przeszedł załamanie nerwowe i stwierdził, że bez tych 10 zeta marzenie o PS2 pękło jak bańka mydlana i w zasadzie możemy rozwalić resztę szmalu, bo i tak cały plan poszedł się walić. Tak też zrobiliśmy.
Długopisowy StartUp
Jesteśmy na etapie, kiedy przeniosłem się już na studia do Warszawy. Studiowałem dziennie, więc interesowała mnie praca dorywcza. Oczywiście pierwszym moim krokiem było zapytanie googla jak zarobić i się nie narobić? W odpowiedzi dostałem sugestię, żeby zacząć skręcać długopisy. Kliknąłem w link i przysięgam, że opis czytałem z wypiekami na twarzy. Wydawało mi się, że złapałem Pana Boga za nogi — “przyślemy Ci części, z których skręcisz długopisy, później ktoś po nie przyjdzie i da Ci za to kupę szmalu”. Pomyślałem, że muszę szybko kliknąć, bo zaraz inni się dowiedzą i będzie po zawodach. Na szczęście następnego dnia wytrzeźwiałem i jeszcze raz zgooglowałem temat. Tym razem trafiłem na forum, z którego dowiedziałem się, że najpierw trzeba zapłacić jakieś chore pieniądze za przesłanie części, dalej jest etap skręcania, a później samemu trzeba wyjść w miasto i spróbować komuś te długopisy wcisnąć. Generalnie kupa, ale bez szmalu. I tyle było z mojego pierwszego starupu. Mission fail.
Topiarz Fryty
Po niewypale z długopisami stwierdziłem, że przez internet raczej nie zarobię, więc trzeba będzie znaleźć prawdziwą pracę. Uznałem, że najlepszym kierunkiem będzie fastfood ze względu na elastyczne godziny pracy. Wszedłem na pracuj.pl i już po chwili znalazłem ofertę na stanowisko topiarz fryty. Pomyślałem, że trochę przeszarżowali z nazwą, ale jakoś sobie wytłumaczyłem, że pewnie mam do czynienia z hipsterską knajpą, poza tym nie wymagali książeczki sanepidu, co było dla mnie kluczowe, bo nie miałem ochoty jechać przez pół miasta z dwójeczką w próbówce. Umówiłem się na spotkanie, ale po dotarciu na miejsce złapałem lekką konsternację, bo zamiast do fancy knajpy trafiłem do firmy produkującej ceramikę. Ostatecznie okazało się, że topiarz fryty wcale nie ogarnia frytownicy w Maku tylko napierdala przy piecach służących do wytapiania jakiegoś grantulatu (fryty) niezbędnego do produkcji szkliw ceramicznych. Mission fail.
Praca na taśmie
Mówi się, że do trzech razy sztuka i faktycznie za trzecim razem udało mi się znaleźć prawdziwą pracę. Zatrudniłem sie w drukarni produkującej korespondencję wysokonakładową. Drukowaliśmy rachunki, umowy, reklamy, oferty, widykacje, tego typu tematy. Postawili mnie na taśmie, gdzie moim zadaniem było zbieranie zakopertowanych listów, wyplutych przez wielką maszynę i wkładanie ich do plastikowych skrzynek. Po zapełnieniu całej palety skrzyniami, musiałem ją zafoliować i odstawić na magazyn, skąd zabierał ją transport pocztowy. Generalnie byłem w tym oporowo chujowy, co rusz zacinałem się papierem, brocząc krwią na koperty i totalnie nie wyrabiałem się ze zbieraniem towaru z taśmy. Po nocach śniło mi się, że maszyna pluje listami jak szalona, a ja próbuję je wszystkie zebrać, ale nie daję rady i w końcu cała hala w nich tonie. Mimo wszystko pracę uwielbiałem, bo była dobra ekipa i niekończący się maraton śmiechu. To się jakiegoś śpiocha wrzucało na foliarkę, to innemu ziomowi wrzuciliśmy rower na dach zakładu, a ten szantażował, że zadzwoni na policje, jeśli nie zdejmiemy, to mi chłopaki tak starli Kuboty, że podeszwa miała 1 milimetr grubości. Po prostu na nocnej zmianie jeden gość zdzierał je jeżdzać przez 5 godzin podczepiony do wózka widłowego. Pamiętam też akcję, kiedy na rozmowę o pracę przyszedł czarnoskóry emigrant. Miał dwie ręce i mówił perfekcyjnie po polsku, więc robotę dostał. Miał zacząć następnego dnia. No i zaczął, tyle że przez noc ewidentnie zapomniał języka polskiego. Koleś, który go przyuczał za cholerę nie mógł sie dogadać, więc w końcu nie wytrzymał psychicznie i poszedł na skargę do kierowniczki. Ta przeprowadziła śledztwo, po którym okazało się, że gość z rozmowy i typ z pracy to dwaj zupełnie inni kolesie. Tym sposobem wykryliśmy wielki przekręt, gdzie jeden murzyn afroamerykanin ogarniał pracę po całej Warszawie innym afroaerykanom bez znajomości języka. Wadą drukarni był wielki hałas. Ogłuchem w tej robocie. Czasami ludzie coś do mnie mówili, a mi głupio było po raz dziesiąty powtarzać “co? / słucham?”, więc po prostu przytakiwałem. Pewnego razu wparowała rozgorączkowana kierowniczka i zaczęła gadać “bla bla bla bla bla przynieś mi za 5 minut do biura”. Powiedziałem, że jasne, chociaż ni cholery nie dosłyszałem o co biega. Po jej wyjściu pytam ziomka, czego chciała, na co on, że nie dosłyszał, ale chyba dziurkacz.
- Taaa dziurkacz? Przecież wzięłaby od razu!
- Jak wiesz lepiej, to po co pytasz? Chciała dziurkacz, ten wielki 3 kilowy do przedziurawiania pliku dokumentów.
Nie do końca przekonany, ale z braku lepszych pomysłów zaniosłem jej ten kobylasty dziurkacz. Nigdy nie zapomnę jej spojrzenia pt. “WTF?”.
Makler
W CV mam jeszcze epizod gry na giełdzie. Na nocnej zmianie w drukarni przeczytałem książkę Roberta Kiyosakiego “Bogaty ojciec, biedny ojciec”, po której zapragnąłem zmienić swoje życie i zostać milionerem. Z Forbesa dowiedziałem się, że lada moment PZU wchodzi na giełdę, a ich akcje to pewniak. Nic tylko inwestować. Wyciągnąłem wszystkie swoje oszczędności i za całość kupiłem akcje. Starczyło na 3. Faktycznie zwyżkowały, ale po jakimś czasie byłem w potrzebie i musiałem szybko je upłynnić. Zarobiłem 30 zł na sztuce, czyli 90 złotych łącznie. Szału nie było, ale zawsze lepsze to niż nic, zwłaszcza, że wszystko samo się zrobiło. Umiarkowana radość trwała do lutego, kiedy dostałem jakiegoś nietypowego PITa i okazało się, że od zarobionej kasy trzeba jeszcze zapłacić podatek. Na dobicie, w marcu dostałem od ING rachunek na 100 złotych z tytułu prowadzenia konta maklerskiego. W sumie skończyłem z pięcioma dychami pod kreską. Jaki kraj taki Wilk z Wall Street.
12 komentarzy
O rany, mając na karku zaledwie trzy prace zarobkowe w życiu już czuję się większą szczęściarą niż ty- bo wszystkie roboty były w miarę logiczne 😛 Ba, nawet moja praca śni mi się bardzo pozytywnie (pierwszy poziom do bycia pracoholikiem…). Taka robota przy kołdrach bardzo pasuje mi do pozytywistycznej nowelki, różnica tylko taka, że powinieneś umrzeć na suchoty 😀
Zawsze wierzyłem, że zanim dorosnę do pierwszej pracy, w moim życiu wydarzy się coś fajnego i pracę będę mógł traktować hobbistycznie. Niestety wygrana w totka strasznie się opóźnia. Blog to plan B 😉
O rany, mając na karku zaledwie trzy prace zarobkowe w życiu już czuję się większą szczęściarą niż ty- bo wszystkie roboty były w miarę logiczne 😛 Ba, nawet moja praca śni mi się bardzo pozytywnie (pierwszy poziom do bycia pracoholikiem…). Taka robota przy kołdrach bardzo pasuje mi do pozytywistycznej nowelki, różnica tylko taka, że powinieneś umrzeć na suchoty 😀
Zawsze wierzyłem, że zanim dorosnę do pierwszej pracy, w moim życiu wydarzy się coś fajnego i pracę będę mógł traktować hobbistycznie. Niestety wygrana w totka strasznie się opóźnia. Blog to plan B 😉
Bueheheh! Miałam pisać żeś wirtuoz albo wilk z wall street ale ostatni job lekko zmienił postać rzeczy ;).
Z takim życiorysem to Ty już dawno powinieneś odnosić sukcesy w jakimś własnym biznesie imo 🙂
Żeby wejść we własny biznes to jednak trzeba mieć jaja jak arbuzy + konkretny pomysł tudzież fach i trochę luźnej kasy. Za heheszkowanie w necie nie płacą.…chociaż w sumie kilka osób się z tego utrzymuje. Ciebie za to widzę we własnym biznesie. Kawiarnio-siłownia z salonem tatuażu, a wszystko starowane z poziomu bloga 😉
BUehehe! No powiem Ci że idealnie podsumowałeś moje zajawki 😀
Ehym, że niby z heheszkowania nie da się zarabiać? I mówisz to Ty- spec internetów? No helloł 😛 A jaja już masz, także myślę ze to kwestia czasu 🙂
Bueheheh! Miałam pisać żeś wirtuoz albo wilk z wall street ale ostatni job lekko zmienił postać rzeczy ;).
Z takim życiorysem to Ty już dawno powinieneś odnosić sukcesy w jakimś własnym biznesie imo 🙂
Żeby wejść we własny biznes to jednak trzeba mieć jaja jak arbuzy + konkretny pomysł tudzież fach i trochę luźnej kasy. Za heheszkowanie w necie nie płacą.…chociaż w sumie kilka osób się z tego utrzymuje. Ciebie za to widzę we własnym biznesie. Kawiarnio-siłownia z salonem tatuażu, a wszystko starowane z poziomu bloga 😉
BUehehe! No powiem Ci że idealnie podsumowałeś moje zajawki 😀
Ehym, że niby z heheszkowania nie da się zarabiać? I mówisz to Ty- spec internetów? No helloł 😛 A jaja już masz, także myślę ze to kwestia czasu 🙂
Kuźwa 😀 prace życia! Ja miałam tylko 2, więc 7 się nie pochwalę. Najlepszy i tak były gąbki ! 😀
Kuźwa 😀 prace życia! Ja miałam tylko 2, więc 7 się nie pochwalę. Najlepszy i tak były gąbki ! 😀