Jak wiecie lub nie, jestem jednym z najbardziej prawilnych konsumentów kultury ever. Książki i blureje kupuje na kilogramy, do tego regularnie płacę za Netflixa, HBO, Spotifaja, PlayStation Plus, Storytel, Legimi, etc, a jakby tego było mało, to jeszcze systematycznie wspieram polskie paździerze, chodząc na nie do kina. Baaa nawet do teatru zdarzyło mi się pójść. No ideał po prostu. A jednak nie zawsze tak było. Jakbyście zobaczyli mnie kilka la temu, pomyślelibyście, że to Jack Sparrow we własnej osobie. True Story, przepaska na oku, papuga na ramieniu i Ahoj Zatoko Piratów. Powiedzieć, że ssałem kontent z torrentów jak Tik Taka, to nie powiedzieć nic. Na Chomiku miałem rangę weteran, a w darknecie to już w ogóle pisali o mnie poematy:
Na górze róże,
na dole ktoś się migdali,
a PigOut znowu pobrał
100 giga nielegali.
Aczkolwiek chyba wszyscy się zgodzimy, że były to mroczne czasy dla fana popkultury. Raz, że mało co było dostępne legalnie, a jeśli nawet było, to kosztowało więcej niż mieszkanie na Wilanowie. Jednak na tym nie koniec moich grzechów. Z czasem zacząłem popełniać pierwsze hejciki w internetach, a że każdy tekst o niebo lepiej się klika z obrazkiem, to zacząłem bezrefleksyjnie „pożyczać” sobie foteczki z googla i stosować jako ilustracje. Hmmm potrzebuję zdjęcia Kuby Wojewódzkiego do wpisu o jego rołscie. Luzik -> google image -> Kuba Powiatowy horizontal HD -> pobierz -> dodaj do posta -> done.
I tak to się kręciło, aż pewnego dnia suprajsik i to ode mnie zaczęto „pożyczać”, z tym że nie foty, a teksty. Jup, różne podejrzane fanpejdże ot tak brały sobie moje wypociny, wklejały do siebie na stronkę i nie dość, że zgarniały za nie więcej lajków niż ja, to jeszcze jak się purtałem, odpisywały -> “Hehe wyluzuj, przecież wrzuciłeś to do neta, więc każdy może sobie wziąć. Poza tym fak off, bo i tak nic mi nie zrobisz”.
I faktycznie niewiele z tym robiłem, bo niby komu miałem się poskarżyć? Z kolei na zabawę z prawnikami nie miałem weny. Niestety z czasem zrobiło się jeszcze gorzej i zaczęło się piracenie moich książek. Tu już nie odpuszczałem, jednak co mnie najbardziej uwiera w tym kejsie, to brak poszanowania dla mojej pracy. To jest tak, że obracam się w pewnej bańce internetowej i przypadkowi ludzie po moje książki nie sięgają, bo nawet nie wiedzą o moim istnieniu. Bazując na tym, stwierdziłem, że skoro piszę w 99% za darmo i często jest to pisanie po bandzie, co nie sprzyja komercjalizowaniu bloga, to ludzie uszanują, jak raz na 2 lata napiszę coś zarobkowo… i kupią w ramach wsparcia i dania okejki za dotyczaszowe teksty, albo nie kupią i spoko, życie toczy się dalej. Ale że swojacy będą mnie skubać, to się nie spodziewałem. No dobra, brałem to pod uwagę, ale liczyłem, że jednak tak nie będzie. A jak już gunowo wpadło wentylator, to pomyślałem “Dżizas, jak tak można? Przecież X pisałeś mi kiedyś w komciu You Made My Day, a teraz wbijasz nóż w plecy? Szok”… po czym przypomniało mi się, że swego czasu też taki byłem. Shame on me.
Smuteczek, ale wróćmy z tej przydługiej anegdotki do sedna. Otóż z tym pożyczaniem zdjęć, to było tak, że proceder chwilę trwał, a później się ogarnąłem i nawet miałem refleksję -> “Wiem, że źle robiłem, ale uff farcik, bo nikt nie zauważył”. No i taaaki wał, bo kilka tygodni temu odezwał się do mnie fotograf Robert Laska, któremu 4 lata temu zajumałem zdjęcie Wojewódzkiego i w ramach odszkodowania zażądał podwójnej opłaty licencyjnej (2 x 400 zł), do tego przeprosin na pierwszej stronie Faktu oraz pielgrzymki na kolanach do Częstochowy z tabliczką “Winny jak ocet”. No dobra świruje, ale przynajmniej 33% roszczeń jest prawdziwa.

fot. Robert Laska
Co zrobiłem? Zareagowałem, tak jak reaguje się podczas napadu, czyli przyjmujesz strzał, po czym padasz na glebę i udajesz, że nie żyjesz, licząc, że napastnik sobie pójdzie. I na tej zasadzie na pierwszego maila nie odpowiedziałem, udając, że Agnieszka już dawno tutaj nie mieszka. Po czasie jednak przyszedł drugi mail z listą paragrafów, nazwiskiem pani mecenas, która mnie dojedzie w sądzie i spisem konsekwencji #dożywocie #gułag. Mimo iż czułem się niewinny, bo przecież “pożyczenie” miało miejsce w czasach, kiedy byłem jeszcze głupcem, poza tym nikt mnie wtedy nie czytał, więc użycie totalnie niekomercyjne, wziąłem konsekwencje na klatę i zapłaciłem (z tym że nadwyżkę z licencji puściłem na SiePomaga, a nie do fotografa).
Po całej akcji, kiedy emocje już opadły, trochę pogadaliśmy z panem Robertem o kradzieżach kontentu, o bolączkach fotografów, etc i okazało się, że bal na Titanicu trwa w najlepsze. Dzień bez ukradzionego zdjęcia to dzień stracony. I nie dotyczy to tylko przeciętnych Kowalskich, którzy “nie ogarniają”, ale też pierwszoligowych influencerów, fanpejdży, portali, gazet i telewizji (-> kultowy podpis: “Źródło internet”). Zresztą patologia ewoluuje i to nie jest już tylko pobierz i wklej, a pobierz, usuń water marka, na jego miejsce dodaj własnego i wklej. Roczne straty sięgają kilku zer. Zdecydowanie not cool. (Osobny wpis można popełnić o propozycjach rozliaczania się wzamian za otagowanie na instagramie #barter)
Na zakończenie powinienem trochę poumoralniać, ale sami dobrze wiecie, jak jest. Po prostu nie bądźcie takimi dzbanami jak ja kiedyś i zamiast pobierać foty/teksty/grafiki, udostępniajcie. A jak szczególnie lubicie jakiegoś twórcę i szanujecie jego pracę, to w ramach docenienia możecie nawet coś od niego kupić. Bo ja wiem, np. ebooka : ) Na pewno zrobi mu się miło i będzie miał motywację, żeby tworzyć dalej. Baa może nawet jakiś zaległy rachunek zapłaci.
Puenta jest taka -> Szanuj cudzą pracę, jak własną (Zajebista co nie?). Pokój.
1 komentarz
prawda to!