Ubezpieczenie turystyczne: historia prawdziwa
Ostatnio Facebook przypomniał mi, że dokładnie rok temu byłem na wypadzie w Szwajcarii. Rocznica jak rocznica, nie ma, co się specjalnie nad nią pochylać, jednak dla mnie to bardzo traumatyczne wspomnienie. Jak się później okazało była to najdroższa i najbardziej traumatyczna podróż w moim życiu, a w dodatku wszystko sprowokowałem na własne życzenie. Co tu dużo gadać, pożałowałem na ubezpieczenie turystyczne — “bo co może się stać?” i karma bardzo szybko kopnęła mnie w tyłek za takie podejście. Kiedy teraz o tym myślę, ciężko mi uwierzyć, że okazałem się aż takim ćwierćmózgiem i ignorantem. Zwłaszcza, że jedynym z punktów programu były wypad do Austrii, do parku adrenalinowego “Area 47”.
Ale od początku
W Szwajcarii zatrzymałem się w Rebstein, małej miejscowości przy granicy z Niemcami i Austrią. Jeszcze w Polsce googlowałem okoliczne atrakcje i tak trafiłem na park “Area 47”. Miejsce przeznaczone dla miłośników sportów ekstremalnych, położone w malowniczej scenerii austriackiego Tyrolu i co najważniejsze, oddalone zaledwie o 130 km od mojej bazy wypadowej. Obejrzyjcie filmik, a zrozumiecie, że musiałem tam pojechać.
“Area 47” dosłownie urywa cztery litery. Zakochałem się od pierwszego zobaczenia na youtube. Dla fanów adrenaliny to istny raj, a tych mniej “szalonych” może skusić niesamowitym górskim krajobrazem. Osobiście przypisywałem siebie do tej pierwszej kategorii… do momentu aż faktycznie wszedłem do parku. Wszystkie atrakcje, którymi się zachwycałem na filmikach, w rzeczywistości budzą znacznie większy respekt i z miejsca przestałem chojraczyć. Uznałem, że skocznia i rampa to za wysokie progi, a do poduszki była za duża kolejka.
Oceniłem swoje siły i postanowiłem, że ograniczę się do leżakowania na materacu i patrzenia na góry, a z atrakcji zaliczę tylko cannonball, czyli armatkę wodną.
Idea działania armatki jest prosta. Siada się na specjalnym siedzisku, czeka na zapalenie zielonego światła, a kiedy takowe się pojawi, wciska przycisk, po czym w plecy wali strumień wody pod wysokim ciśnieniem, wyrzucający człowieka na kilkanaście metrów. Z resztą zobaczcie sami.
Szczerze mówiąc, kiedy czekałem w kolejce, cała idea cannonballa coraz mniej mi się podobała. Po pierwsze brat zaczął krakać, że nie wygląda to bezpiecznie, i dwa, ludzie, którzy wypływali po wystrzeleniu mieli miny, które nie wskazywały, że jest to najlepsza zabawa na świecie. Jednak słowo się rzekło i cannaball stał się kwestią honorową. Jak się później okazało był to najgłupszy pomysł w moim życiu.
Halo… pogotowie? Przyjedźcie do Area 47
Wystrzeliłem się i już w locie doszło do mnie, że armatkowy strumień zrobił mi kuku. Odezwała się stara kontuzja barku, którą uważałem za wyleczoną. Jednak historia jest bardziej skomplikowana. Kiedy wynurzyłem się z wody, poza brakiem kąpielówek, poczułem dyskomfort w ręce, tyle że pod wpływem adrenaliny nie odczuwałem jeszcze bólu. Dodatkowo bracia mnie podpuszczali, że nie wyglądam na zadowolonego, więc nie chciałem im dawać satysfakcji i udawałem, że wszystko jest jak najbardziej w porzo. Jakimś cudem wygramoliłem się z basenu i wtedy zwrócili uwagę, że dziwnie trzymam się za rękę. “Bullshit” odrzekłem. Próbowałem zademonstrować, że wszystko ok i w tym momencie przeszyła mnie fala bólu, po której złożyłem się jak scyzoryk i padłem na glebę. Przyjechało pogotowie, zapakowało mnie tak jak stałem leżałem, czyli na gołej klacie i w mokrych szortach, i zawieźli 70 km dalej, do “najbliższego” szpitala. Droga była koszmarem. Karetka pruła po autostradzie 150 km/h, a ja nieprzypięty pasami walczyłem na każdym zakręcie żeby nie spaść z noszy. Naprawdę trudne zadanie, kiedy minimalny ruch powoduje paraliżujący ból. W końcu dojechaliśmy do szpitala, gdzie zapakowali mnie na wózek inwalidzki, przykryli pieluchą tetrową (bo byłem na gołej klacie) i zaparkowali pod gabinetem. Korytarz był na tyle wąski, że kiedy pielęgniarka próbowała przejchać wózkiem z innym pacjentem, nie mogła się zmieścić, więc jakiś sanitariusz odstawił mnie do pokoiku rentgenowskiego, gdzie spędziłem kolejne 40 minut. Po 5 minutach pobytu w odosobnieniu zaczęła się ze mnie zsuwać pielucha tetrowa. Próbowałem ją pochwycić zębami, ale nie dałem rady. Ręce miałem wyłączone z obiegu. Zdrową musiałem podtrzymywać tą kontuzjowaną, bo tylko wtedy ból był w miarę do zniesienia. O żadnym ruchu nie było więc mowy. Dodatkowo po 20 minutach zgasło świato. Próbowałem wołać, ale bez rezultatu. Kiedy w końcu przyjechał po mnie sanitariusz, musiał przeżyć niemały szok. Zapala światło, a tam 100-kilowy koleś z sutkami sterczącymi jak stąd do Katowic i szczękający z zimna. Miałem prawo, w końcu spędziłem ponad pół godziny w samych mokrych szortach i dość chłodnym pomieszczeniu. Zabrali mnie na prześwietlenie i tak powstało moje najbardziej pamiętne zdjęcie z wakacji.
Trzeba było nastawiać. To był mój pierwszy raz w tej materii, więc nie mam porównania jak taki proces odbywa się w najlepszych szpitalach, ale bardzo rozczarowało mnie podejście austriackie. Miałem nadzieję, że taki rozwinięty kraj ma już wypracowaną bezbolesną metodę, ale spotkało mnie spore rozczarowanie. Posadzili mnie na taboreciku, sanitariusz trzymał za bary, a chirurg usiadł na podłodze, zaparł o nogi krzesła i szarpnął. Po pierwszym razie stwierdził, że to jeszcze nie to i z zaskoczenia szarpnął drugi raz. Skurwiel. Za to temblaki mają spoko. Jak byłem na konsultacji u polskiego lekarza to oglądał z zachwytem i chwalił, że zajebisty.
Gorzej było kiedy polscy lekarze pytali jak się doprowadziłem do takiej kontuzji. Tłumaczyłem, że się wystrzeliłem z armatki wodnej. Wciąż nie kumali, więc opowiadam im całą procedurę, na co reagowali “i pan tak sam z siebie? i jeszcze za to zapłacił?”. Im częściej o tym opowiadam, tym bardziej się dziwie, że kiedyś armatka wydawał mi się fajną rozrywką.
Podróże kształcą
Cała przygoda była nie tylko poniżająca, ale okazała się też kosztowną lekcją. Kilka dni po powrocie przyszły rachunki za karetkę i szpital. Łącznie blisko 3 koła. Ostatecznie jakieś pieniądze udało się odzyskać powołując na Europejską Kartę Ubezpieczenia Zdrowotnego (EKUZ), ale były to śmieszne drobniaki. Weźcie przykład z mojej traumatycznej historii i nigdy nie jedźcie bez ubezpieczenia. Wystarczy jeden głupi pomysł i to niekoniecznie Twój, a zaoszczędzone 100 zł szybko może się zamienić w rachunek na kilka tysi. Żeby było śmieszniej, to był mój pierwszy wyjazd bez wojażera. Wcześniej kupowałem za każdym razem, nawet jeśli w grę wchodził tylko wypad na 2 dni. Tym razem też miałem w planach kupno, ale zostawiałem to na ostatnią chwilę i kiedy dzień przed wyjazdem miałem jechać do punktu, stwierdziłem, że mi się nie chce i zasłoniłem myślą, która zawsze kołacze się gdzieś z tyłu głowy — “przecież nic się nie stanie”. Z resztą to miał być już trzeci wyjazd do Szwajcarii, a dwa poprzednie przeżyłem bez uszczerbku na zdrowiu, więc tym bardziej poczułem się usprawiedliwiony. Ta myśl tak mnie ogłuszyła, że zignorowałem możliwość kupna polisy przez internet. Taka operacja trwa niecałe 5 minut. Cóż, za głupotę się płaci.
10 komentarzy
Wojażer? Przecież pracujesz w PZU.
…o ironio, gdybyś wykupił, to byś callnął i help zorganizowałby Mondial Assistance.
Tu mnie masz. W tym kontekście wypadam jeszcze głupiej, ale wiesz jak to jest, “szewc bez butów chodzi”.
prawo murfiego vol.2? 😉
ale szczerze współczuję! a w PL jakoś rehabilitowałeś ten bark czy po prostu uważasz?
ps. zajebisty montaż tych filmików 😀 tak wiem że to organizator 😉
pps.moje lędziwa wyjebały by w kosmos na armatce i też bym na er wylądowała- starość 🙂
Dokładnie tak, instant karma.
Mój bark wygląda aktualnie jak drzwi bez zawiasów. Był temat operacji, ale kiedy lekarz powiedział, że po niej i tak będę wyłączony ze sportów wymagających rąk, uznałem, że szkoda mi iść pod nóż na darmo. Jak znowu wypadnie to i tak mnie to czeka. Chodziłem tylko na zabiegi falami magnetycznymi, ale to nic nie daje. Pożegnałem się ze squashem i teraz 3 razy się zastanawiam zanim zrobie coś głupiego.
P.S. Ten film to nic, na tubce są takie kozaki z tego parku, że trzeba dobrze trzymać dupę, bo urywa.
P.S.2. Ta armatka powinna być zabroniona. Narzędzie tortur.
Opowiadałam o Tobie dzisiaj na zajęciach 😀 W kontekscie żeby robić z głową i uważać na takie rozrywkowe gówna jak ta armatka- na sztangach mi się przypomniało jak mi bark zaczął łupić 🙂
W końcu stałem się dla kogoś przykładem 🙂
Hehe, zawsze musi być ten 1wszy raz 😉
Z ubezpieczeniami to właśnie bywa różnie. Ja raz korzystałem z ubezpieczenia w Doniecku (jeszcze zanim tam nastała wojna) i przysłali dobrego lekarza, który nie dość, że mnie na nogi postawił, to jeszcze po leki poszedł do apteki, termometr przy okazji zanabył rtęciowy, nielegalny u nas obecnie. Po powrocie nawet ubezpieczenie dzwoniło czy zadowolony z poziomu obsługi byłem.
Ale teraz odwrotna historia opowiadana przez znajomego. Wypad na narty, jeden ziom z ekipy łamie obojczyk. Austriacy na stoku bandażują i sru do szpitala. Tam zapada decyzja o operowaniu (złamanie otwarte) ale pytanie o ubezpieczenie. Ubezpieczenie było, więc szybki telefon na numer kontaktowy. Bo zawsze jest napisane, że najpierw telefon, potem szpitalne przyjemności.
A tu centrum decyduje o … wysłaniu karetki z Polski, Austriacy mają tylko pacjentowi podać leki przeciwbólowe. Lekka konsternacja, bo Austriacy gotowi do operacji — więc pytają o EKUZ. No i właśnie EKUZa nie miał.
I pacjent wrócił do kraju karetką, która jeszcze po drodze się zepsuła.
Po Twoim wpisie to już sam nie wiem czy to nie była lepsza opcja, bo skoro na EKUZ można też spotkać się z dopłatą, to widać trzeba mieć “combo” ubezpieczeń 😉
Z tym EKUZ to jest taka akcja, że ja nie miałem, ale wyrobiłem sobie po powrocie i ono działa wstecznie, z tym że jest zajebiste ALE. Okazuje się, że ono pokrywa tylko rzeczy, które w Polsce miałbyś za darmo, więc myślę sobie luzik, w końcu prześwietlenie, nastawienie, opatrunek i środki przeciwbólowe to nie są rzeczy z kosmosu. Przyszło co do czego, to z rachunku 2800 zł odzyskałem tylko 170. Nigdy więcej wyjazdu bez Wojażera.
Dobrze wiedzieć. Aż sobie poczytam regulaminy następnym razem, bo widzę, że po raz kolejny NFZ wciska kosmiczną ciemnotę (weźcie EKUZ a doznacie orgazmicznego leczenia w razie wypadku). My teraz rodzinnie przerabialiśmy transfer obywatela Niemiec do polskiego systemu NFZ. Już mam materiału na książkę i doktorat. Chwała Bogu pacjent dotrwał do końca procedur, bo zanosiło się, że może następne pokolenie dopiero doczeka uroczystego wręczenia karty upoważniającej do leczenia na NFZ…