W piątek i w sobotę testowałem trochę UBERA, czyli apkę, która rzekomo ma być alternatywą dla taksówek i zrewolucjonizować sposób poruszania się po mieście. Przyznaję bez bicia, że byłem do niej odrobinę uprzedzony. Po pierwsze przez agresywną nazwę, od której przechodzą ciary — Uber! Kiedy ją słyszę, odruchowo staję na baczność. Niektórzy twierdzą, że każde słowo z języka niemieckiego brzmi jak rozkaz rozstrzelania i muszę przyznać, że coś w tym jest. Założę się, że gdyby Hitler stworzył startup nazwałby go właśnie Uber i oferował przejazdy do Auschwitz-Birkenau. Druga kwestia to lojalność. Mój wujek jest taksówkarzem i z szacunku dla niego jestem na NIE dla wszystkich wynalazków, które idą na skróty. Prawdziwy taksówkarz musi poświęcić czas i pieniądze na zrobienie licencji, zainwestować trochę grosza w furę (liczniki, oznakowania, kasa fiskalna, etc.) i co najważniejsze, topografię miasta ma w jednym paluszku. Z kolei żeby jeździć dla Ubera wystarczy posiadać prawko i samochód. Znajomość miasta nie jest potrzebna, bo całość opiera się na GPS-ie w aplikacji. Teoretycznie wymagana jest licencja na przewóz osób, ale w rzeczywistości da się to obejść i przynajmniej jeden kierowca, który wiózł mnie w weekend, takowej nie posiadał. Wiem, bo pytałem. Chciałbym wierzyć, że w konfrontacji taksówkarze vs. Uber wiarygodniej wypadają Ci pierwsi, a ich doświadczenie dodatkowo wpływa na większe poczucie bezpieczeństwa, jednak nie da się tego przełożyć 1 do 1. Ręka do góry, kto w swojej karierze nie trafił na taksówkarza, który próbował przekręcić jadąc okrężną drogą albo miał ból dupy, że płatność kartą, a nie gotówką?
Z czym to się je?
Idea działania Ubera jest prosta. Ściągasz apkę na smartfona, rejestrujesz się w systemie, dodajesz numer karty kredytowej/debetowej i w zasadzie tyle w kwestiach proceduralnych. Teraz można już na legalu zamawiać przejazdy, a robi się to poprzez kliknięcie jednego guziczka “kurs z tego miejsca”. Apka sama nas lokalizuje za pomocą wbudowanego GPSa, więc nie trzeba zawracać sobie głowy wiedzą o ulicy, na której się aktualnie znajdujemy. Po naszej stronie pozostaje tylko wklepać adres docelowy. Po chwili dostajemy informację z danymi kierowcy, marką samochodu i szacowanym czasem oczekiwania. Wsiadamy, jedziemy i wysiadamy. Nic nie płacimy kierowcy. Opłata automatycznie zostaje pobrana z konta. Nie trzeba się też martwić, że trafimy na cwaniaka, który będzie próbować przewieźć nas z Centrum na Ursynów przez Targówek. Apka automatycznie wyznacza trasę przejazdu i jest ona widoczna u nas i u kierowcy na telefonie. Brzmi fajnie i za pierwszym razem faktycznie było fajnie, niestety im dalej w las tym gorzej.
Prawda czy mit?
Na blogu StayFly znalazłem artykuł pt: “7 powodów, dla których Uber jest lepszy od taksówki”. Zestawmy to z moimi odczuciami:
1. Jest taniej — Mit!
Opłata początkowa w Uberze wynosi 5 zł, kolejny kilometr to koszt 1,40 zł i 25 groszy za rozpoczętą minutę. Szczerze mówiąc nie wiem jak to wypada na tle warszawskich korporacji taksówkowych, ale podejrzewam, że całkiem korzystnie. Jednak jedna rzecz zwróciła moją uwagę. Otóż na StayFly przeczytamy, że w Uberze nie ma ani taryfy nocnej, ani świątecznej i to jest największy bullshit. Pierwszy przejazd faktycznie miałem elegancki. Startowałem z Ronda ONZ i chciałem pod palmę na Rondzie de Gaulle’a. Przejazd ekspresowy i koszt w okolicach 11 zł. Przyjemnie. Zwłaszcza, że jechaliśmy w cztery osoby i gdybyśmy chcieli tę trasę zrobić tramwajem, więcej zapłacilibyśmy za bilety. Niestety przy kolejnym kursie nie było tak kolorowo. Aplikacja wypluła komunikat — “ze względu na duże zainteresowanie cena za kilometr jest 1,9x większa od standardowej stawki”. Trzecie wezwanie i cena wynosiła już 2,1x standardowej stawki. Mimo to zamówiłem. Przejazd wyniósł 48 zł. Następnego dnia zrobiliśmy tę samą trasę taksą i zapłaciliśmy 30 zł. Mit obalony.
2. Nie musisz mieć przy sobie pieniędzy — Prawda, ale …
Tak jak wcześniej pisałem, do aplikacji Ubera podpina się kartę kredytową/debetową i opłata za przejazd zostaje automatycznie ściągnięta z konta. Wygodne, ale są minusy. Aplikacja nie pokazuje kosztów na bieżąco, tak jak licznik w taksówce (chyba, że ta funkcja jest gdzieś schowana, a ja nie potrafiłem jej znaleźć). Nie można się też dogadać z kierowcą na konkretną cenę. Przed wezwaniem dostajemy informację o szacunkowych kosztach — przykładowo 30–50 zł. Dość szerokie widełki, co osobiście bardzo mi się nie podoba. Powiedzmy, że za 30 zł jestem skłonny pojechać, ale za 50 już mi się nie opłaca. W taksie zazwyczaj można się w tej materii dogadać, w Uberze o ostatecznej cenie dowiadujemy się dopiero po zakończonym kursie, w zakładce “historia przejazdów”.
3. Nie musisz wiedzieć gdzie jesteś — Prawda!
Tu duży plus dla Ubera. Dzięki apce nie muszę się przejmować, że totalnie nie wiem gdzie jestem. GPS załatwia sprawę. Niestety doświadczenie pokazało, że niektórzy kierowcy nie radzą sobie nawet, kiedy wspomaga ich nawigacja. Wczoraj zamówiłem Ubera na Powiślu. Apka pokazała, że kierowca będzie za 4 minuty. Śledziłem trasę jego przejazdu i naglę widzę, że czas wzrósł do 7 minut, bo typ źle skręcił. Kilka skrzyżowań dalej zawrócił i wydawało się, że jest już na dobrej drodze, aż tu nagle znowu manewr w złą ulicę i kolejny raz wydłużył się czas oczekiwania. Koleś tak mnie zmęczył swoją niekompetencją, że ostatecznie zrezygnowałem z przejazdu i skorzystałem ze standardowej taksy. Kilka minut później kolejne negatywne zaskoczenie Uberem. Na maila dostałem rachunek z obciążeniem 10 zł za anulowanie przejazdu. W regulaminie wyczytałem, że właśnie tyle kosztuje odwołanie kursu, kiedy czas oczekiwania na kierowce wynosi poniżej 5 minut. Sprawę udało się wyprostować mailowo i kasa wróciła, więc uznaję to za niefortunny incydent i wybaczam, jednak na takich akcjach wychodzi różnica między kolesiem z przypadku, a rasowym taksówkarzem, który zna miasto na pamięć.
4. Nie musisz znać numeru — Prawda!
Zaletę zamawiania przejazdów przez apkę docenia się szczególnie w obcym mieście, kiedy nie zna się numerów i stawek lokalnych korporacji. Jednak jest kolejne ale — jeśli chodzi o Polskę, Uber póki, co działa tylko w Warszawie, Krakowie i Trójmieście, więc jeśli wylądujemy w Częstochowie nic nam po takim “ułatwieniu”. Znacznie większe szanse mamy jeśli rzuci nas do jakiegoś dużego miasta zagranicą. Wtedy posiadanie konta w Uberze może okazać się naprawdę przydatne.
5. Nie ma pytania „którędy pojedziemy?” - Prawda!
Pytanie “którędy pojedziemy” nie jest mi straszne. Bardziej obawiam się kierowców, którzy próbują wykorzystać nasze niezorientowanie i zaserwować nadprogramowe zwiedzanie miasta. W tej kwestii Uber daje totalny spokój. Aplikacja automatycznie wyznacza najkorzystniejszą trasę przejazdu, która jest wyświetlana u nas i u drivera. Funkcję szczególnie doceniam po incydencie w Manili, gdzie kierowca wiózł mnie okrężną drogą i wmawiał, że to optymalna trasa. Na telefonie miałem odpaloną nawigację i widziałem, że ściemnia. Jednak akurat w tym przypadku rozeszło się po kściach. Kilometr w filipińskiej taksówce kosztuje 70 groszy, więc siedziałem cicho i chciałem dać mu zarobić chociaż 15 zł. Gorzej jak takiego drivera trafi się w Paryżu, Barcelonie albo Londynie. Z Uberem nie ma ryzyka.
6. Jeździsz dobrymi furami — Mit!
Nie doszukałem się informacji na jakiej zasadzie Uber oceniana, czy autko nadaje się do jazdy pod ich szyldem. Na stronie nie ma podanych wymogów w tym względzie, ale chyba nie są zbyt restrykcyjne, bo fury, którymi jechałem nie były złe, ale dupy nie urywały. Sprawa wygląda podobnie jak z taksówkami, raz się trafi wypasione Volvo w skórze, a kolejnym razem 20-letni klekot. W piątek jechałem “świeżą” Mazdą 5, a wczoraj trafił mi się kilkuletni Passat, w którym 3⁄4 kontrolek paliła się na czerwono, w tym Chceck Engine!! Mit.
Na marginesie: W tekście odnoszę się do podstawowej usługi UberPOP. Istnieje jeszcze coś takiego, jak UberLUX, gdzie mamy pewnosć, że podjedzie po nas jakieś wypasione autko, ale oczywiście usługa kosztuje extra, co w mojej obecnej sytuacji materialnej całkowicie mnie nie interesuje.
7. Możesz jeździć za darmo! — Mit!
Przynajmniej mi kazali zapłacić.
Chociaż muszę uczciwe przyznać, że wielokrotnie widziałem w necie kody zniżkowe na przejazdy + jest możliwość zdobycia bonusów za polecenie Ubera znajomym, więc uznajmy, że jest coś na rzeczy.
Warto czy nie?
Warto. Chociaż nie powiedziałbym, że Uber jest jakąś wielką rewolucją w przewozie osób. Co najwyżej ciekawą alternatywą dla klasycznych taksówek i wygodną opcją dla leniwych (czyli dla mnie). Osobiście byłem zachwycony pierwszym przejazdem, ale kolejne sprowadziły mnie na ziemię. Podoba mi się nieinwazyjne zamawianie, podgląd trasy i bezgotówkowa płatność, ale totalnie nie przekonuje mnie brak możliwości kontrolowania kosztów podczas jazdy i manipulowanie ceną pod przykrywką zwiększonego ruchu. Nie ma możliwości, żeby zweryfikować czy to prawda. Równie dobrze apka może wysłać co jakiś czas taki komunikat, żeby podbić stawki. Z fajnych rzeczy jest jeszcze możliwość oceny kierowcy w systemie gwiazdek, od jednej do pięciu. Dzięki takiemu rozwiązaniu, istnieje szansa, że beznadziejny kierowca długo się w tej robocie nie utrzyma. Co ciekawe, system działa w dwie strony i kierowcy też mogą oceniać pasażerów. Możliwe, że jeden paw dzieli Cię od bana na Ubera. Zapytałem jeszcze Madzie o opinię. Stwierdziła, że podgląd zdjęcia kierowcy jest bardzo dobrym pomysłem. Dzięki temu od razu jest w stanie stwierdzić czy jedzie ktoś normalny czy psychopata. Z rzeczy do poprawy wskazała informację o marce samochodu, która często nic jej nie mówi. Twierdzi, że przydałoby się jeszcze podawać kolor. Kobiety!
Aplikację zostawiam i pewnie jeszcze nie raz skorzystam. Jednak jeśli będę przeginać z podbijaniem stawek, nasza znajomość nie potrwa długo. Taksówek póki, co nie skreślam.