Tajlandia Koh Samui
Dziś wyjątkowo na PigOucie robimy przerwę od heheszkowo-popkulturowych postów i lecimy na wycieczkę do Azji. Minęło już jakieś pół roku odkąd wróciliśmy z Koh Samui, więc ostatnia szansa, żeby skrobnąć coś w temacie, bo lada dzień zdjęcia wyblakną ze starości. Przed wami wpis z cyklu: “Tak wyglądałby Twój dzień, gdybyś poleciał/a na.… Koh Samui”. Zacznijmy jednak od tego, że zanim człowiek zalegnie na słitaśnej plaży i zacznie wkurwiać znajomych zdjęciami palm i drineczków, najpierw musi srogo się umęczyć. Żeby dotrzeć na Koh Samui, w pierwszym kroku musieliśmy polecieć z Warszawy do Doha (6h lotu), tam 2 godziny postoju (przy powrocie 8h!!) i przesiadka na lot do Bangkoku (kolejne 6h w samolocie). W Bangkoku spędziliśmy 3 dni, więc ten czas skipujemy i przechodzimy do dalszej podróży. Najpierw godzinna wycieczka taksą z hotelu na lotnisko, kolejna godzina samolotem do Caticlanu (najbliższe tanie lotnisko od Koh Samui, na bezpośredni lot może sobie pozwolić tylko Jay‑Z), skąd zgarnia nas autobus i przez 1,5h wiezie do portu, następnie 1,5h rejsu promem, który dostarcza nas na wyspę. Teraz już tylko przesiadka w mini busa i po kolejnej godzinie w końcu docieramy do hotelu. Trochę to trwa, ale zdecydowanie warto.
Tajlandia Koh Samui: Pobudka
Wstajesz, powiedzmy tak o 9, bo szkoda dnia, wychodzisz na taras, żeby sprawdzić jaka jest pogoda i w tym momencie uderza Cię fala gorąca, porównywalna chyba tylko z wyziewem z silnikia Jumbo Jeta. Szybko wracasz do klimatyzowanego pokoju, bierzesz ręcznik, zbiegasz po schodach i na pełnej k… wskakujesz na bombę do basenu. Dzionek oficjalnie otwarty. Jeśli zaczynasz dzień od joggingu to bardzo mi przykro, ale musisz wstać około 5 rano. Później temperatura przekracza już magiczną barierę 30 stopni, co sprawia, że jedyne aktywności jakie wchodzą w grę to przewracanie się z boku na bok w cieniu jakiejś palmy i pluskanie w morzu.
Tajlandia Koh Samui: W drogę
Pierwsze odmoczenie mamy odhaczone, więc czas na eksplorację wyspy. Koh Samui jest na tyle duże, że pieszo wiele się nie zdziała, ale też na tyle małe, że wszędzie dojedziemy skuterem, dlatego przy rezerwacji hotelu warto zwracać uwagę czy dysponuje on własną wypożyczalną jednośladów. To naprawdę wiele ułatwia.
My wyspę objechalismy jakieś sześć razy (60 km po obwodzie). Każdego dnia obieraliśmy na cel inną plażę, gdzie byczyliśmy się do późnego popołudnia. Wiem, że wiele osób zachodzi w głowę, jak można spędzić pół dnia na plaży, przecież to takie nudne, a dookoła tyle kościółków do sfotografowania, co nie? Sami jesteście nudni. Plaże są zajebiste, zwłaszcza te otoczone skałkami. Na plaży można leżeć, spać, czytać książkę, spijać driny, zrywać kokosy, rzucać frisbee, wbiegać na Hasselhoffa do wody, wypożyczyć kajaczek, spróbować sił na paddleboardzie tudzież trzaskać fiflaki. Mało? Osobiście mógłbym tak chillować na pełny etat.
Plaż na Koh Samui nie brakuje. Jedne są lepsze, drugie gorsze, sporo jest też prywatnych, dostępnych tylko dla bogaczy spiących w Four Seasons i innych Sheratonach. Zwiedziliśmy większość i nasze Top 3 prezentuje się następująco:
Miejsce 3: Tajlandia Koh Samui Coral Cove Beach
Plaża w pewnym sensie prywatna, bo wejść na nią można tylko przez restaurację Silver Bay Resort, ale nie ma ciśnienia, żeby cokolwiek w niej zamawiać. Plaża otoczona skałkami i wysokimi zboczami porośnietymi palemkami, więc pod względem widoków jest WOW. Do tego dochodzi ciepła, krystalicznie czysta woda i fajne knajpki, gdzie można całkiem dobrze zjeść, wypić genialnego szejka, a nawet wypożyczyć kajaczek i nie popaść przy tym w długi. Warto skusić się na kajak, bo tuż za skałami jest kolejna fajna plaża, tyle że prywatna, należąca do jakiegoś fancy hotelu, na którą plebs może dostać się tylko od strony morza. Tak też zrobiliśmy 😉
Miejsce 2: Tajlandia Koh Samui Chaweng Beach
Największa i najpopularniejsza plaża na Koh Samui, ale przy okazji też najbardziej zatłoczona. Na szczęście jest na tyle szeroka, że znalezienie wolnego kawałka nie wymaga januszowania w postaci podstępnego ustawiania parawanu o 5 rano. Plaża mimo, iż nie jest otoczona skałkami i tak wygląda słitaśnie, a do plusów doliczamy jeszcze dużą falę i “grillujące” babcie, od których za kilka groszy można kupić mięcho, kukurudzydzę i inne, nie do końca zidentyfikowane bajery na patykach (30 THB= 3 zł za patyk). Chętnie zobaczyłbym taką opcję w Polsce. Wzdłuż Chaweng Beach biegnie najbardziej ruchliwa ulica Koh Samui, upchana sklepami i knajpami, a jakieś 500 metrów dalej ustynuowana jest lokalna dzielnica czerwonych latarni, czyli dla każdego coś miłego.
Miejsce 1: Tajlandia Koh Samui Taling Ngam Beach
Jak dla nas absolutny hit wyjazdu. Plaża położona w zachodniej części wysypy, w pobliżu hotelu Intercontinental #bogactwo, przez co spodziewaliśmy się tłumu milionerów, a tu pełne zasko, bo okazała się praktycznie bezludna. W kwestii doznań estetycznych totalnie nie brała jeńców. Złoty piasek, palemki jak z pocztówki, malownicze zachody słońca i klimatyczna drewniana knajpa, w której codziennie od 17 aż do zmroku trwa happy hour. Żyć nie umierać.
Zapomniałbym. Po drodze na Taling Ngam Beach mija się niepozorną knajpkę — Mum a Roy, gdzie serwują najlepszą wołowinę z tajską bazylią ever. To danie jest tak mistrzowskie, że wzruszam się na samo wspomnienie. Jakbyście chcieli spróbować to w Wawce w restauracji Thaisty przy pl. Bankowym serwują całkiem niezłą, tyle że wołają sobie 40 zł. Mama Roya chciała 10.
Tajlandia Koh Samui: Zwiedzanie
Kiedy już się porządnie odmoczymy i odleżymy, a słońce wrzuci trochę na luz, można ewentualnie zapuścić się na jakieś zwiedzanie. Nie oszukujmy się, na Koh Samui nie ma atrakcji turystycznych, które urywają 4 litery. Wszystkie posągi buddy, świątynie czy inne pomniczki wymieniane w przewodnikach to ściema i zagrywka “pod publiczkę”. Coś jak Jezus w Świebodzinie. Miejscowy wybudowali je ledwo kilka lat temu i dopisali do nich kilka fejkowych legend, a wszystko po to, żeby podkraść turystów wyspie Phuket. Cóż, za bardzo się nie postarali, tandeta bije po oczach. Na przykład taki pomnik Shivy — bryła gipsu na odpierdol pomalowana złotą farbą. Nie dajcie się też nabrać na płatne wejściówki do lasu ze skałami w kształcie serca, ani punkt widokowy ze skałami w kształcie zaganiacza i vaginy. Powiedzmy, że tajowie mają bujną wyobraźnie i widzą rzeczy, których nie ma.
Jak ognia unikajcie też zorganziwanych wycieczek po wyspie. Mijaliśmy kilka po drodze — nie dość że ludzie większość dnia gotowali się w minibusie bez klimy, to jeszcze poziom języka angielskiego u przewodników krzyczał o pomstę do nieba. Frajerzy, którzy dali się w to wrobić, raczej za wiele nie zrozumieli.
Jedyna atrakcja godna uwagi to wodospady. Jest ich kilka na wyspie. My weszliśmy na 80-metrowy, który według miejscowej numeracji jest wodospadem nr 2. Mimo, iż to 80 metrów nie jest w lini prostej, tylko składa się z kilku kaskad, to widoczki są cud malina. Zachwytu nie psuje nawet fakt, że się z niego spieprzyłem w drodzę powrotnej. Ogólnie Koh Samui brak atrakcji nadrabia widoczkami. Wystarczy wsiąść na skuter i pojechać w dowolnym kierunku, a prędzej czy później trafimy na coś, od czego usta same przybiorą kształt literki “O”.
Tajlandia Koh Samui: Wieczorny PigOut
Była plaża, było zwiedzanie, więc czas postawić kropeczkę na “i”, czyli uderzyć na żarcie i driny. Jeśli macie nadmiar hajsu, możecie wbić do jakiejś fikuśnej restauracji przy plaży i zjeść jak cywilizowani ludzie — sztućami, na czystym talerzu, ze stołu z obrusem, jednak nie będzie to smak prawdziwej Tajlandii. Ta prawdziwa to uliczne garkuchnie i nocne bazary. Nie było dnia, żebyśmy jakiegoś nie atakowali. Dlaczego są fajne? Bo w jednym miejscu skupia się multum straganów z niezliczoną ilością dań, a wszystko za śmieszne pieniądze, czyli to co tygrysy lubią najbardziej. Na listę rzeczy do spróbowania koniecznie wpiszcie: pad thaia, wspomnianą już wołowinę z tajską bazylią, owoce morza — szczególnie panierowane krewetki i kalmary, a z deserów — rolowane lody i przekraczające skalę pyszności — szejki owocowe (mango i truskawka z banenem rulez). RIP dieta.
I tak mniej więcej mija czas na Koh Samui, powoli i leniwie. Ideane miejsce, żeby pochillować w cieniu palmy, porządnie się odmoczyć, podładować akumulatory, nasycić oczy epickimi widokami, zrobić dobrze podniebieniu i “lekko” się sponiewierać. Dla bardziej aktywnych też coś się znajdzie — quady, jeepy, nurkowanie, spadochrony, skutery wodne, etc., kto, co lubi. Z kolei dla imprezowiczów polecam sąsiednią wyspę — Koh Phangan, która słynie z baletów grubych jak Grycanki, organizowanych w czasie pełni, tzw. Full Moon Party, ale jeśli traficie na nią w innej fazie księżyca, też nie będziecie poszkodowani — organizują jeszcze Half Moon Party, Quarter Moon Party i No Moon Party. Generalnie codziennie jest tam jakieś party.
Jeśli kiedykolwiek przyjdzie wam wybierać — Pkuket czy Koh Samui, bierzcie Koh Samui. Mniejsza, czystsza, tańsza, z fajniejszymi widoczkami i plażami. No i atmosfera lepsza. Mniej rusków, a i miejscowi jacyś przyjaźniejsi — nie próbują Cię wydymać na każdym kroku. Koh Samui jest spoko, PigOut daje lajka.