No dobra, tytuł brzmi trochę przesadnie, bo to żaden kraniec świata a’la Martyna Wojciechowska, a nasze polskie Mazury.… ale nie znowu jakaś oczywista miejscówka w stylu Mikołajek, czy Mrągowa, tylko mała wioseczka z 10 godpodarstwami na krzyż, o której nie słyszał nawet mój GPS w samochodzie.
Akcja jest tego typu, że mieliśmy właśnie opalać się na jakiejś kozakiej plaży na południu Europy, ale po przemyśleniu, stwierdziłem, że nie chce mi się grać w rosyjskę ruletkę z karmą — czy Brendonek rozkręci imbę w samolocie? Odpoczniemy, czy raczej wrócimy jeszcze bardziej wyorani? Oto są pytania. Nawet, jeśli tym razem by się pofarciło, to i tak zniechęcała mnie wizja wożenia wózków, leżaczków, pampersów i posypek. Kto nie ma dziecka, nie jest w stanie sobie wyobrazić, ile towaru wychodzi, kiedy wszystkie niezbędne rzeczy zbierze się do kupy. Spoiler: Od cholery! I weź to upchnij w Rajanera! Ja to jednak wygodny człowiek jestem i stwierdziłem, że upraszczamy maksymalnie temat, czyli ładujemy majdan do bagażnika, wsiadamy do fury i jedziemy w Polskę. Tak zarządziłem… po czym cały research zrzuciłem na Madzię #TypowyJa Madzia coś tam znalazła, baa próbowała pokazać mi zdjęcia i zaangażować w proces decyzyjny, ale byłem akurat bardzo zmęczony (grą w Fifę), więc bez patrzenia powiedziałem, że spoko, może być.… i pojechaliśmy.
Z obecnej perspektywy mogę powiedzieć, że ignorancja to całkiem w pytkę rzecz. Dodaje +50 do efektu WOW. Pojechałem bez żadnych oczekiwań, tymczasem wylądowałem w jednej z bardziej epickich miejscówek, w jakich byłem (a w kilku byłem). Pierwszy opad szczeny zaliczyłem na widok domku, w którym przyszło nam zamieszkać. Na pierwszy rzut oka typowa wiejska chatka… ale w bardzo dobrym stanie i z nowoczenym sznytem, otoczona zielenią i bez żadnego bezpośredniego sąsiedztwa. Ideał. Już mi się podobało.
W środku jeszcze fajniej. Minimalisyczne, ale urządzone z dużym smakiem wnętrza. Do tego wyposażenie full service — sprzęty kuchenne (w tym kieliszki i kielonki), telewizor, wifi, a z mniej oczywistych łóżeczko i wanienka dla dziecka (THNX God, bo chyba musiałbym zamontować trumnę na dachu samochodu). Doszukałem się nawet półeczki z książkami i planszówkami. W garażu rowery, wędki i sprzęt sportowy, a przed domkiem grill i leżaki. Po prostu wszystko, czego potrzeba, a nawet więcej.
Kolejny efekt WOW przyszedł, kiedy okazało się, że domkiem zarządza Pani Krysia (właściciele na co dzień mieszkają pod Warszawą) i można u niej zamówić swojską szamkę, z czego nie zawahalismy się skorzystać. Już na dzień dobry, kiedy odbieraliśmy klucze, Pani Krysia uraczyła nas homemade chlebem i miodem, a w kolejnych dniach dowoziła pierogi i naleśniki. Wypas. Taki catering to ja rozumiem. Magda Gessler nie odebrałaby fartucha. Aktualnie rozważam, czy by nie zabrać Pani Krysi ze sobą do domu. Najwyżej stracę kaucję, ale co tam, na dłuższą i tak się opłaca.
Kropeczkę nad “i” postawił krajobraz. Po rozładowaniu bagaży, wyszedłem przed domek wystartować drona, co by trochę rozejrzeć się po okolicy. OMG, jesli ktoś podobnie jak ja, odczuwa z wiekem coraz większy zew natury, to zdecydowanie jest to miejsce stworzone dla niego. Dookoła jeziora (liczba mnoga nie jest tutaj przypadkiem), stawy, rzeczki, mokradła, lasy, łąki, pola i polanki. Widoczki zdecydowanie zrywają berecik z głowy. Ale ale, to nie wszystko, bo jest tu też całkiem spory zwierzyniec. Bociany, czaple, kormorany, zające, konie, krowy, a w odległości 20 kilometrów znajdzie się nawet puszcza z żubrami.
Do żubrów, co prawda nie dojechaliśmy, ale z innych atrakcji, udało nam się zaliczyć wiadukty kolejowe w Stańczykach, z nieczynnej linii kolejowej Gołdap — Żytkiejmy. Ponoć najwyższe w Polsce. Długie na 200 metrów i wysokie na 36 żelbetonowe kloce, złożone z 5 łuków. Robią wrażenie skubane. Resztę czasu straciliśmy na objeżdżanie (m.in. rowerem) i oblatywanie jezior i lasów, grillowanie, leżenie plackiem przed domkiem i zmienianie pieluch Brendonkowi. Perfekcyjny chillout… zwłaszcza przy pieluchach. Chyba oczywiste, że polecam. I nie chodzi wcale o to, że nagle się obudziłem, że Polska też jest na wypasie, bo to akurat wiem nie od dzisiaj. Po prostu jestem z deczka w szoku, że w naszym kraju nadal da się znaleźć tak epickie miejsca, nie skalane jeszcze Januszami, McDonaldami, Biedronkami i budkami z cymbergejem. Jedźcie tam, zanim jakiś developer przejmie grunty i postawi pięciogwiazdkowy hotel. Warto. Aaa i można z psem / kotem / chomikiem / etc.
I najważniejsze — namiary!
Domek nazywa się “Dolina łąk” i mieści się w Przerwankach, małej wioseczce, ulokowanej w połowie drogi pomiędzy Giżyckiem a Węgorzewem. Jak pisałem wyżej, jest tu 10 chatek na krzyż i do najbliższego sklepu trzeba drałować około 6 kilometrów (Kruklanki), ale i tak jest zajebiście.
I żeby nie było, to nie jest wpis sponsorowany. Wszystkie zachwyty są autentyczne i płyną z wnętrza mojego hejterskiego serduszka. Już sobie nawet wymyśliłem, że jak mój blog zacznie kiedyś zarabiać, to też sobie ogarnę taką chatkę, w podobnych okolicznościach przyrody. Odnalazłbym się.
Jeśli chodzi o wynajem, domek do najtańszych nie należy, ale trzeba wziąć pod uwagę, że pomieści 6 osób (chociaż z moich obliczeń wynika, że nawet 8 wejdzie na luzie). Cena jest chyba zależna od sezonu, więc nie podaję, ale zostawiam za to link na booking.com, gdzie da się to sprawdzić. Link jest personalizowany, co oznacza, że jeśli klepniecie z niego wynajem, wpadnie wam bonus 5o zeta. Mi ponoć też coś skapnie, czyli win — win. Dolina Łąk booking.com
No i to tyle. Jeśli wylądujecie w Przerwankach, koniecznie dajcie znać, jak wrażenia. Polecam też zajrzeć na blogu do zakładki włóczykijing. Mam tam jeszcze kilka sprawdzonych namiarów w innych regionach Polski.
Zdjęcie wnętrza pożyczone ze strony www domku.
4 komentarze
Sztosowo to wygląda, bez kitu. Trzeba się wybrać, jak nie w tym roku na późną jesień to w przyszłym latem. Koniecznie, zanim cebula zwącha i zniszczy.
Koniecznie panie, konieczie. Takich dziewiczych terenów to już ze świecą szukać. Trzeba korzystać zanim będzie za późno.
Tym bardziej skorzystam.
[…] More info: pigout.pl […]