Blogowanie to bardzo rozczarowujące hobby, serio. Człowiek wyobraża sobie, że zacznie się spełniać, pisząc na ważkie tematy, przy okazji spadnie na niego pierdyliard lajków i gratisów, a dalej to już prosta droga na kanapę u Wojewódzkiego i udział w Azja Express. Cóż, w większości przypadków rzeczywistość jest zgoła odmienna. Blogowanie to głównie kastrowanie się z wolnego czasu (sesja na Playstation? Bitch please, tekst sam się nie napisze), presja zachowania regularności (Ojej, jak dzisiaj nic nie wrzucę, to o mnie zapomną i pójdą do Fashionelki), porzucanie ideałów (Lodowce topnieją? Oj tam oj tam, napiszę o zadymie w Lidlu), no i wieczne dopłacanie do interesu (domena $, hosting $$, o i reklamę jeszcze wykupię bom mały i potrzebuję zasięgu $$$), a na koniec i tak wszyscy mają to w du.. gdzieś. True story, jednak blogowanie ma też pozytywną stronę — poznaje się trochę szalonych, ale ogólnie rzecz biorąc, całkiem spoko ludzi. Głownie wirtualnie, ale znane są też przypadki, kiedy znajomość przeszła do reala. Ja tak miałem z jednym typem z Opola. Popełniłem kiedyś wpis o Tajlandii, on skomentował, że „żenada”, na co odpisałem mu “chyba Ty”, a w następnej scenie rozpijamy flaszkę i oglądamy Seksmasterkę na jutubie. Tym gościem jest Paweł Człowiek Przygoda, bloger i fotograf, który w internecie (ale też Straży Miejskiej) znany jest głównie z tego, że włazi na nielagalu na opolskie dachy i zapina epickie foteczki, na przykład taką.
Biorąc pod uwagę jego profesję, nikogo nie powinno dziwić, że kiedy po sieci rozniosła się fama o Nocy Wieżowców, czyli jedynym takim weekendzie w roku, podczas którego przeciętny zjadacz chleba ma okazję wejść na stołeczne drapacze chmur i spojrzeć na Warszawę z góry, napisał mi na messengerze:
- PigOut słyszałeś? Noc Wieżowców w Wawie! Wbijamy!
- Taaaa na pewno wbijamy. Widziałem stronę wydarzenia. 100 tys. chętnych i tylko 4 tys. wejściówek, które w dodatku zostaną rozdane w konkursach. Bez szans, nie wejdziemy!
- Nie? No to trzymaj mi piwo i pacz!
5minut później!
- Załatwione. Wbijamy na Q22, Novotel, Eurocentrum i Błękitnego.
- What? Jak to zrobiłeś?
- Nie interesuj się, bo kociej mordy dostaniesz.
- Mów, nie pierdol.
- No dobra, uderzyłem bezpośrednio do organizatora i powiedziałem, że jesteśmy szanowanymi, poczytnymi blogerami i chcemy wejściówki poza konkursem.
- LOL szanowanymi i poczytnymi, dobre! I co, łyknął to?
- Sam jestem w szoku, ale tak. Baaa nie dość, że dostaniemy wejściówki to jeszcze robimy za ambasadorów eventu… tzn. ja, ale Ciebie też wkręciłem. Powiedziałem, że będzie ze mną koleś od noszenia obiektywów.
- Przygoda, jak Ty mnie zaimponowałeś w tej chwili! Leć szybko drukować wejściówki, zanim koleś wejdzie na nasze blogi i ogarnie wałek.
- Spokojna Twoja rozczochrana, jestem profesjonalistą!
No i mniej więcej tak to się urodziło. Ogólnie w dniu eventu karma nas nie oszczędzała. Najpierw nie dogadaliśmy się co do meetingu — zapomniałem podać Przygodzie kluczowej informacji, a później rozładował mi się telefon, przez co chłopaczyna tułał się kilka godzin po stolicy, w dodatku obwieszony sprzętem, jak amerykański raper złotem. Kiedy się w końcu złapaliśmy, narzekał, że przemarzł i nic nie jadł, więc w ramach odszkodowania zaprowadziłem go na (drugiego) najlepszego kebsa w mieście. “Urwie Ci dupę” mówiłem (że dosłownie zachowałem dla siebie). Nie minęła minuta, a Przygoda zaczął dyskretnie spluwać w chusteczkę. Okazało się, że w jego porcji była wielka, nieprzeżuwalna mięsna locha. To chyba jedyny raz w historii, kiedy ten lokal zaliczył taką wtopę. No naprawdę peszek, że trafiło akurat na jego zmianę. Następnie poszliśmy na pierwszy budynek, Q22 — nówka sztuka, akurat tego dnia oddawali go do użytku. Wyszło nawet spoko, pogoda w porzo i dużo miejsca na rozstawienie sprzętu, w dodatku przy wejściu rozdawali losy i wygrałem selfi kijek (fuck yeah!). Co prawda Przygoda miał mniej szczęścia i wylosował jakąś badziewną przypinkę, ale ostatecznie przyszliśmy tu dla fotek, więc mission completed.
I ja też jedno dorzuciłem, czarno-białe, że niby bardziej artystyczne 😉
Przed wejściem na kolejny budynek (Eurocentrum), mieliśmy 4 godziny okienka, więc pojechaliśmy do Redziego (brachol) na biforek, no i w tym momencie wszystko zaczęło się sypać. Raz, że załamała się pogoda #gradobicie, a dwa, załamał się sam Przygoda. Przyznaję, trochę przeze mnie. 150 razy mnie pytał, czy nie powinniśmy już wychodzić, na co ciągle odpowiadałem: “Relax, mamy czas, obejrzymy jeszcze jeden odcinek Seksmasterki i lecimy. Będzie jeszcze kwadrans zapasu, trust me”. Jak łatwo przewidzieć, spóźniliśmy się. Przygoda przez całą drogę tyrał mnie od najgorszych, tymczasem najgorsze było dopiero przed nim. Na dachu zorientował się, że zapomniał parasola, grad napieprzał w najlepsze, a w grze sprzęt za kilka patyków. On twierdzi, że to deszcz, ale głowę daję, że to były łzy. Ostatecznie zaryzykował i oddał jeden strzał. Biorąc pod uwagę, jakie były warunki to i tak dużo ugrał. Odkujemy się za rok.Z Eurocentrum szybko śmignęliśmy do Novotelu na śródmieściu, gdzie już czekały na nas kolejne niespodzianki. Okazało się, że w Novotelu fotek nie robi się z dachu tylko przez szybę, która na skutek panującej aury była mokra i zaparowana, a żeby było śmieszniej, przez szybę okna usytuowanego w hotelowej saunie. Absurd milion, mówię wam. Stałem na końcu, więc dokładnie widziałem całą akcję. Było tak — ochroniarz otwiera drzwi do sauny i w tym momencie 10 kafarów uzbrojonych w aparaty z 2‑metrowymi obiektywami, zrywa się do szaleńczego biegu, jakby był to wyścig co najmniej o biedronkowego Świeżaka. Błoto leci im z butów, siłą rozpędu rozpychają rozstawione na ich drodze leżaki, a wszystko po to, żeby zając jak najlepszą miejscówkę przy skromnym okienku (miejsca dla 3 osób max). W tym samy czasie na saunie chilluje niczego nieświadomy gość hotelu i z otwartymi ustami próbuje ogarnąć, co tu się odpieprza. Ochroniarz wciąż nie kuma, ze zeszło grube fopa i jak gdyby nigdy nic zagaduje z uśmiechem “Wie Pan, Noc wieżowców! Już drugi raz robimy”, na co koleś ostentacyjnie, z fuknięciem i nienawiścią zawiązuje szlafrok i wychodzi. Zgadnijcie jaką ocenę wystawi w ankiecie przy wymeldowaniu? I ja mu się wcale nie dziwię. Na jego miejscu też bym się wkurzył. Hotel niby premium, a odwala taką manianę (z punktu widzenia gościa). Co do zdjęć, Przygoda znowu narzekał, że warunki nie halo – tłum, złe oświetlenie i krople deszczu na szybie, ale na moje wyszedł obronną ręką.
A teraz dla porównania to, co mi wyszło #żal
Lecimy na ostatni wieżowiec – Błękitny na Placu Bankowym. W Błękitnym wyjście jest bezpośrednio na dach, więc Przygoda zagaduje foczkę z obsługi, czy nie miałaby pożyczyć parasola. Ta go uspokoją „jest zadaszenie, więc nie ma ryzyka, że pan zmoknie”. Przygoda luzuje, wjeżdżamy na górę, a tam taaaaki chuj. Zadaszenie owszem jest, ale kończy się 2 metry od krawędzi budynku, więc na sucho foty nie zrobimy. Zresztą tu już nawet nie pada deszcz, tu schodzi regularna śnieżyca. Piździ milion, paluchy grabieją, gile ciekną z nosa, generalnie kumulacja klimatycznego niefarta, więc ustalamy, że pierdolić taki biznes, dajemy sobie 5 minut i wypad z baru. Tyle ugraliśmy:
No i oczywiście nie mogło zabraknąć samojebki:
Jaram się oporowo, że dachy mamy już z głowy i możemy w końcu przenieść się do Redziego na afterek, wtem Przygoda oznajmia, że on z pustymi rękami nie wraca i jedziemy jeszcze cyknąć fotę pod Pałacem Kultury. Extra, kolejna godzina marznięcia.
Pod Pałacem dołącza Redzi z ziomkiem, który hejtuje ideę picia na kwadracie, twierdząc, że to gej party. Pada nowy pomysł – jedziemy zapić na Pawilony (taka tam hipsterska miejscówka). +30 minut. Tam łazimy od knajpy do knajpy, bo wszędzie full i drogo, jak skurwesyn, aż w końcu trafiamy na lokal, gdzie co prawda nie ma jak usiąść, ale jest wystarczająco miejsca, żeby stanąć przy barze i alko cenowo też się spina. Robimy po 4 shoty, po czym pytam ziomka Redziego, czy już się nawyrywał lachonów, bo póki co tutaj też schodzi gej party, tyle że na stojąco. Gość w końcu ogarnia, że dzisiaj nic nie ugra (a reczej przestaje się łudzić, że jakaś sama zagada) i daje zielone światło, żeby przenieść się na kwadrat, czyli bez sensu straciliśmy godzinę + godzina jazdy przed nami, ale grunt, że wracamy. W końcu docieramy do bazy, gdzie z miejsca wskakuję w dres, rozdzielam chłopakom zadania — Ty lecisz po wódę, Ty ogarniasz zagrychę, a sam, nastawiony na party hard, wygodnie się rozsiadam i… w takiej pozycji odpływam, zanim w ogóle flacha wjeżdza na stół. Legendarny wieczór. Przyznaję, po akcji “dachy” przestałem uważać, że z odpowiednim sprzętem nawet szympans mógłby być fotografem. Nope, to kurewsko ciężki i męczący kawałek chleba… prawie tak ciężki, jak prowadzenie PigOuta. W dodatku wypada wiedzieć, co to jest czułość ISO i do czego jest to pokrętło na aparacie. Robota zdecydowanie nie dla mnie.
P.S. Zdjęcia of course użyczone przez Człowieka Przygodę (tzn. dowie się, że je pożyczyłem o ile wejdzie na tego posta), a jak chcecie zoboczyć fotki naprawdę zrywające beret, zajrzyjcie do niego TU! lub TU!
30 komentarzy
Aż nie wiem czy bardziej interesujące się zdjęcia, samo wydarzenie, czy sposób opisania go 😀 Przy zdaniu “dołącza Redzi z ziomkiem, który hejtuje ideę picia na kwadracie, twierdząc, że to gej party” musiałam aż chwilę pomyśleć, żeby pojąć znaczenie każdego słowa. Szanuję 😀
Teraz, kiedy o tym wspomniałaś, faktycznie dostrzegam tą językową niezręczność 🙂 Dobrze, że Pani od polskiego nie czyta PigOuta 😉
Aż nie wiem czy bardziej interesujące się zdjęcia, samo wydarzenie, czy sposób opisania go 😀 Przy zdaniu “dołącza Redzi z ziomkiem, który hejtuje ideę picia na kwadracie, twierdząc, że to gej party” musiałam aż chwilę pomyśleć, żeby pojąć znaczenie każdego słowa. Szanuję 😀
Teraz, kiedy o tym wspomniałaś, faktycznie dostrzegam tą/tę językową niezręczność 🙂 Dobrze, że Pani od polskiego nie czyta PigOuta 😉
Ziom, a pamiętasz jak czekaliśmy na tramwaj 15 minut bo w chuu daleko niby było. I ten tramwaj przyjechał i wysiedliśmy 2 stacje dalej i okazało się, że to niecałe 200 metrów dalej…
Ogólnie nie polecam. Wiecznie się spóźnia, stołuje się w jakimś podejrzanym kebsie i nie zna własnego miasta.
No i pali e faje, a jak mu się skończy bateryjka to płacz i łzy 🙂
Wyglądało, jakby było dalej. Kto mógł przewidzieć? Reszta się zgadza.
a właśnie- jaki to kebs był?
Amrit na Jana Pawła. Najlepszy jest Efes na Francuskiej.
Ooo, to zdziwko bo ja tamtego Armita lubię i nigdy się nie nacięłam, jeszcze 😉
Ziom, a pamiętasz jak czekaliśmy na tramwaj 15 minut bo w chuu daleko niby było. I ten tramwaj przyjechał i wysiedliśmy 2 stacje dalej i okazało się, że to niecałe 200 metrów dalej…
Ogólnie nie polecam. Wiecznie się spóźnia, stołuje się w jakimś podejrzanym kebsie i nie zna własnego miasta.
No i pali e faje, a jak mu się skończy bateryjka to płacz i łzy 🙂
Wyglądało, jakby było dalej. Kto mógł przewidzieć? Reszta się zgadza.
a właśnie- jaki to kebs był?
Amrit na Jana Pawła. Najlepszy jest Efes na Francuskiej.
Ooo, to zdziwko bo ja tamtego Armita lubię i nigdy się nie nacięłam, jeszcze 😉
Pogoda masakryczna, a zdjęcia wyszły naprawdę dobre, ba… bardzo dobre! Widok z wieżowców jest genialny, dlatego często bywam w Levelu 27, bo tam można popatrzeć na Warszawę bez Nocy Wieżowców. Polecam się wybrać przy następnej okazji. 🙂
Przygodę stać na więcej, ale w tych warunkach i tak dużo ugrał. Level 27 ma wyjście na otwarte powietrze?
Tak, jest ogromny taras na 27 piętrze. Nocą jest tam klub, ale latem w dzień można wpaść na drinka/kawę i podziwiać miasto.
Pogoda masakryczna, a zdjęcia wyszły naprawdę dobre, ba… bardzo dobre! Widok z wieżowców jest genialny, dlatego często bywam w Levelu 27, bo tam można popatrzeć na Warszawę bez Nocy Wieżowców. Polecam się wybrać przy następnej okazji. 🙂
Przygodę stać na więcej, ale w tych warunkach i tak dużo ugrał. Level 27 ma wyjście na otwarte powietrze?
Tak, jest ogromny taras na 27 piętrze. Nocą jest tam klub, ale latem w dzień można wpaść na drinka/kawę i podziwiać miasto.
Urzekają historia nie ma co 😀 Tak to jest karma, widocznie los chciał tak nie inaczej. Odkujecie się za rok albo za dwa, Panowie poczytni blogerzy 😀 Zdjęcia zacne, b&w szczególnie.
A wystarczyłoby przesunąć event na środek lata, a wszystko komplikacje, jak ręką odjał. Dzięki za wsparcie 😉
Urzekają historia nie ma co 😀 Tak to jest karma, widocznie los chciał tak nie inaczej. Odkujecie się za rok albo za dwa, Panowie poczytni blogerzy 😀 Zdjęcia zacne, b&w szczególnie.
A wystarczyłoby przesunąć event na środek lata, a wszystko komplikacje, jak ręką odjał. Dzięki za wsparcie 😉
Buehehe! No i już chyba wiem czemu Człowiek jest Przygoda 😀 A Twoja narracja jest EPICKA! Serenikami czy jak im tam (rosyjskie pierożki zrobione na podstawie jutuba 😉 zaśmieciłam klawiaturę 😀
ps. Pamiętam tamten wieczór- w chuj najgorsza ever pogoda, a tu po nocy Twoja fota- oj jak Ci współczułam.
A foty mimo warunków wyszły naprawdę rewelacyjnie imo.
Bóg zapłać dobra kobieto. Jako naoczny widz potwierdzam, że foty to jest 110%, co w takich warunkach można było ugrać. Ja robię tylko z telefonu i go pro, więc nawet nie próbowałem w takiej pogodzie pstrykać, ale ostatecznie liczy się “przygoda” 😉
A jak! 🙂
Buehehe! No i już chyba wiem czemu Człowiek jest Przygoda 😀 A Twoja narracja jest EPICKA! Serenikami czy jak im tam (rosyjskie pierożki zrobione na podstawie jutuba 😉 zaśmieciłam klawiaturę 😀
ps. Pamiętam tamten wieczór- w chuj najgorsza ever pogoda, a tu po nocy Twoja fota- oj jak Ci współczułam.
A foty mimo warunków wyszły naprawdę rewelacyjnie imo.
Bóg zapłać dobra kobieto. Jako naoczny widz potwierdzam, że foty to jest 110%, co w takich warunkach można było ugrać. Ja robię tylko z telefonu i go pro, więc nawet nie próbowałem w takiej pogodzie pstrykać, ale ostatecznie liczy się “przygoda” 😉
A jak! 🙂