Przed wami druga odsłona PPW, czyli PigOutowego Przewodnika Weekendowego, w którym podpowiadam, gdzie pojechać, aby w ciągu trzech dni zaliczyć kozackie widoczki, a przy okazji trochę pochillować, zjeść coś nieprzyzwoicie pysznego oraz delikatnie się sponiewierać. Mówiąc w skrócie, zdradzę wam, jak zaliczyć podręcznikowy PigOut. Scenariusz testowaliśmy z Madzią na własnych organizmach, więc 100% sprawdzone info. Na wstępie przypomnę jeszcze, że w pierwszym odcinku gościliśmy w Toruniu (klik), z kolei tym razem rzuciło nas aż na Jurę Krakowsko-Częstochowską.
Jura Krakowsko-Częstochowska, ale że dlaczego akurat tam?
Czy argument, że życie jest za krótkie, a świat zbyt duży i różnorodny, żeby w kółko jeździć tylko do Jastrzębiej Góry i Zakopanego, jest wystarczający? Oczywiście kocham te miejscówki miłością pierwszą i nieskończoną, ale serio fajnie raz na jakiś czas spróbować czegoś nowego, tak samo, jak od czasu do czasu można odpuścić burgera na rzecz pizzy lub kebsa. Na Jurę padło głównie dlatego, bo wiedzie przez nią bardzo atrakcyjny wizualnie szlak Orlich Gniazd, czyli 160-kilometrowa trasa prowadzącą z Częstochowy do Krakowa, wzdłuż której usytuowanych jest kilkanaście średniowiecznych zamków warownych. Nie dość, że wyglądają jak żywcem wyciągnięte z “Wiedźmina”, to jeszcze część z nich została wybudowana na skałach wapiennych, co daje dodatkowe +50 do zajebistości fotogeniczności. Do tego dochodzą jaskinie, rezerwaty przyrody i Pustynia Błędowska, czyli miejsca, które w czasach dzieciństwa wydawały mi się niewyobrażalnie nudne, a teraz kręcą mnie jak mało co. Jednak jak się mieszka kilkanaście lat w betonowej dżungli, to człowieka zaczyna ciągnąć do natury. U mnie zew był na tyle duży, że pewnego dnia zamarzyłem sobie przejechać cały Szlak Orlich Gniazd na rowerze. Niestety nie wypaliło. Długimi urlopami nie śmierdzę, a o ile zrobienie 160 kilometrów w weekend jest jak najbardziej wykonalne, to na dłuższe pochillowanie przy każdej miejscówce czasu już by nie starczyło, a przecież nie o to chodzi, żeby zajechać się fizycznie, tylko znaleźć ten idealny balans między rekreacją i zwiedzaniem. Tym sposobem rower został zastąpiony samochodem.
Jura Krakowsko- Częstochowska. Gdzie przekimać?
Osobiście na bazę noclegową wybraliśmy Ogrodzieniec, a w zasadzie to Ogrodzieniec wybrał nas. W tym miejscu muszę się pochwalić, że odczuwam “tyci” satysfakcję, bo moje ponad 2‑letnie pisanie w internecie w końcu przyniosło coś pozytywnego, a nie tylko rachunki za hosting i falę pretensji. Otóż jakiś czas temu popełniłem na fejsbuku wpis, w którym napisałem, że chciałbym pojeździć trochę po Polsce i pozwiedzać nieoczywiste miejsca, m.in. Orle Gniazda (bo dla niektórych to jest nieoczywiste miejsce) i jakby ktoś o takowych słyszał, to niech wali z linkiem jak w dym. Post miał niesamowity odzew, dostałem mnóstwo wiadomości z namiarami na super epickie miejscówki, a także okazało się, że jedna z czytelniczek pracuje w hotelu w Ogrodzieńcu, czyli w samiuśkim środku szlaku Orlich Gniazd, do którego nas zaprosiła na weekend. Jeśli to nie jest przeznaczenie, to nie wiem jak to nazwać? W myśl zasady, kiedy życie daje Ci cytryny, dodaj do nich wódkę i przygotuj sobie cytrynówkę, z zaproszenia postanowiliśmy skorzystać. I właśnie takim zrządzeniem losu wylądowaliśmy w hotelu Centuria Wellness & Spa.
Na wypadek, gdyby komuś nasunęły się teraz różne pytania, spieszę z odpowiedzią. Deal nie obejmował pozytywnej recki w zamian za noclegi. Nic z tych rzeczy. Czysta sprawa, przyjeżdżam na weekend, a później bez presji piszę o moich wrażeniach. Na szczęście wrażenia są bardzo pozytywne i szczerze mówiąc, nie mam do czego się przyczepić. Hotel z każdej strony otoczony jest lasem, więc jeśli ktoś lubi takie klimaty, będzie zachwycony. Ja lubię. Pokój dostaliśmy taki, że szczena opada. Na wejście salon z dwiema sofami, biurkiem, barkiem i telewizorem. Dalej sypialnia z wyrem wielkości San Marino i jako creme de la creme łazienka z gigantyczną wanną. Identyczna jak ta, w której Dan Bilzerian obraca modelki na Instagramie. Był nawet bidet, który chyba już zawsze będzie mi się kojarzył z polsatowskimi “Pamiętnikami z wakacji”. W jednym odcinku polska rodzina pojechała na urlop do Hiszpanii, zatrzymali się w hotelu, którego łazienki były wyposażone w bidet i uznali, że to druga muszla, co by mąż i żona mogli równocześnie “dwójkować” trzymając się za ręce. So fucking romantic. Wiem, że serial nie jest na fakcie, ale czuję w kościach, że ta historia mogła wydarzyć się naprawdę. Wracając do tematu, jak dla mnie pokój na wypasie i nie miałbym nic przeciwko, gdyby przyszło mi częściej sypiać w takich warunkach, aczkolwiek musicie wziąć pod uwagę, że mogę się nie znać. Ktoś mi nawet napisał na fejsbuku, że jeśli uważam to za luksus, to w dupie byłem, bo sufity są zbyt nisko. Cóż, bez komentarza.
Hotel daje też radę pod względem szamki, co nie było wcale takie pewne. Przyznaję bez bicia, że mam bardzo czuły radar na hipsterski bullshit, a tak się składa, że w menu Centurii nie brakuje takich wynalazków, jak kaszotto buraczane, purre z czerwonej kapusty, czy rustykalne pesto. Z miejsca wyobraziłem sobie, że zaraz dostanę danie wielkości naparstka, smagnięte ślaczkiem sosu i skończy się na tym, że będę musiał dymać do najbliższego McDonalda na dobicie podwójnym McRoyalem. Na szczęście lęki mojego wewnętrznego wieśniaka okazały się bezpodstawne. Dostałem satysfakcjonujący kawałek średnio wysmażonej polędwicy wołowej i to purre z czerwonej kapuchy też weszło bezboleśnie. Następnego dnia testowałem jeszcze pierś kaki (też na propsie), z kolei Madzia poszła w makarony i zupy. Twierdzi, że krem paprykowo-pomidorowy z jajkiem w koszulce i bazylią to prawdziwy sztos. Ogólnie w ciągu 3 dni przerobiliśmy połowę karty i zgrzytów nie odnotowano, ale gdybyście mieli okazję zjeść tam tylko raz, stawiałbym wszystkie żetony na polędwicę. Jest super.
Poza szamką i kimką, hotel zaproponował nam jeszcze całą masę dodatkowych atrakcji, ale gdybyśmy chcieli ze wszystkiego skorzystać, potrzebowalibyśmy co najmniej tygodnia. Musieliśmy odpuścić rowery, bilard i strefę PlayStation (to akurat mam w domu), ale zdążyliśmy zaliczyć basen i strefę SPA. Pierwotnie miałem zaplanowany masaż, z tym że w ostatniej chwili wymiękłem. Nie zdążyłem w tym roku z wycinką (podobnie jak każdego poprzedniego), więc trochę się krępowałem zademonstrować swój budyń na brzusiu, na który pracowałem całą zimę, a kiedy okazało się, że do masażu zakłada się specjalne stringi, tylko się w tej decyzji utwierdziłem. Nie po to buduję wizerunek hejtera, żeby w chwili słabości ktoś mi cyknął fotkę, na której wyglądam jak ludzik Michelin odziany w skąpe gacie, co nie? To by mogło pogrzebać moją karierę. Madzia za to poszła i z jej opowiadań wynika, że pani masażystka zdecydowanie zna się na swojej robocie. Ponoć żaden facet nie pozostałby obojętny na jej dotyk, przez co trochę teraz żałuję, że odpuściłem, z drugiej strony od ludzika Michelin w stringach, bardziej żenujący jest tylko ludzik Michelin w stringach i ze wzwodem. Ostatecznie w zastępstwie masażu poszedłem poleżeć na podświetlonym ledami fotelu dentystycznym… wróć … na Multisensorycznej Kołysce Alpha Sha. Akcja jest tego typu, że wchodzi się do przyciemnionego pokoju, kładzie na podświetloną leżankę i ta leżanka zaczyna wibrować, bujać i wydawać różne dźwięki w stylu piosenki “Ameno”, następnie przez chwilę brzmi jak kopulujące dziki, a na końcu zapodaje szum morza. Zaliczyłem dwie 25-minutowe sesje na tej kosmicznej kołysce i muszę przyznać, że ustrojstwo faktycznie działa relaksująco. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem tak rozluźniony podczas kminienia wpisów na fejsbuczka. Naprawdę czadowa rzecz. Jak kiedyś będę miał większy kwadrat, na pewno sobie kupię.

A tak wygląda ta multisensoryczna kołyska. Zdjęcie kradzione z neta, moje nie wyszło.
Podsumowując, hotel daje radę w każdym aspekcie i mogę śmiało polecić wszystkimi raciczkami. Wygodne pokoje, dobre jedzenie, fajny basen, ładna okolica, do tego altanka do konsumpcji pod chmurką (swoją drogą wybór alkoholi też szeroki), plac zabaw dla dzieciaków i strefa SPA nie tylko dla kobiet #stringi. Dla każdego coś miłego. Jak cuś, to widziałem, że na Travelist.pl mają całkiem fajne promocje na pakiety: pobyt +szamka + zabiegi, więc warto obserwować. Ok, żeby nie było, że taką laurkę popełniam, napiszę jeszcze, że problem jest z parkingiem, chociaż to bardziej wina gości, którzy parkują jak cipy i nie potrafią zmieścić się w liniach, tylko zajmują po dwa miejsca. Więcej grzechów nie pamiętam. No dobra był jeszcze epizod, że przyjechała winda, wysiadł z niej koleś, my wsiedliśmy po nim i kiedy drzwi się zamknęły, z miejsca zaczęły łzawić nam oczy. Okazało się, że poprzedni pasażer zastawił na nas pułapkę, ale nie ma sensu o tym pisać, bo ani to wina hotelu, ani przedni żart. Raczej “Trudne sprawy”.
Jura Krakowsko- Częstochowska. Co zobaczyć?
Tak, jak pisałem wyżej, Szlak Orlich Gniazd to ponad 160-kilometrowa trasa, na której znajduje się mnóstwo zamków, jaskiń i rezerwatów, więc do zobaczenia jest cała masa rzeczy. My ze względu na krótki pobyt zmuszeni byliśmy ostro ciąć plan. Wyjechaliśmy z Warszawy w piątek po pracy, więc na miejsce dotarliśmy dopiero wieczorem, który postanowiliśmy poświęcić na aklimatyzację i drineczki. Zwiedzanie przypadło dopiero na sobotę. Do odwiedzenia wytypowaliśmy trzy zamki: w Ogrodzieńcu, Bobolicach i Mirowie. W każdym miejscu polataliśmy trochę dronem, obeszliśmy okolicę, po czym nie wiadomo kiedy zrobił się już wieczór, więc trzeba było wracać na masaże, kołyski sensoryczne i ciąg dalszy drineczków. W niedziele planowaliśmy skoczyć jeszcze przed wyjazdem na punkt widokowy Pustyni Błędowskiej i zrobić kilka ujęć z lotu ptaka, niestety rano podczas oblatywania hotelu rozbiłem drona. Po zaledwie tygodniu od kupna, brawo ja. Skubany zahaczył o gałązkę, ta się wkręciła w śmigło, silniki stanęły, przez co pieprznął z wysokości dwóch metrów na glebę. Tragedii nie ma, ale jedno skrzydło się odłamało, w związku z czym musiałem oddać go do serwisu. Nadal nie wiem, ile będzie mnie to kosztowało #chlip #chlip. Mimo wszystko na pustynię pojechaliśmy, ale materiału dowodowego brak. Ot jedno zdjęcie z GoPro, ale za dużo na nim nie widać.
Jura Krakowsko- Częstochowska. Ogrodzieniec
Namioty, które widać na zdjęciach nie są standardową atrakcją. Mieliśmy fart i trafiliśmy akurat na weekend “Najazdu Barbarzyńców”. Ktoś napisał, że całość wygląda jakby odbywały się tam Mistrzoswta Świata w Quidditchu (Harry Potter). Porównanie całkiem niezłe, aczkolwiek na moje wygląda to na gotowy plan zdjęciowy do netflixowego “Wiedźmina”.
Jura Krakowsko- Częstochowska. Bobolice
Jura Krakowsko- Częstochowska. Mirów
Bobolice i Mirów oddalone są od siebie o około kilometr, więc spokojnie można poruszać się pomiędzy nimi pieszo. Od Ogrodzieńca dzieli je około 30 km.
Tu powinna być Pustynia Błędowska z lotu ptaka, ale jak już mówiłem, rozbiłem drona, więc jest tylko to:
Na Jurę na pewno wkrótce wrócimy, żeby zaliczyć pozostałe zamki. Niech tylko odzyskam drona. Wam też polecam.