Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nigdy nie pomyślał: “A gdyby tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady?”. Ja również jestem w tej grupie i minimum raz w tygodniu rozkminiam jakby to było? Wróć, nie rozkminiam, a rozkiminiałem. Czas przeszły nie jest przypadkowy, bo w końcu udało mi się w te legendarne Bieszczady wyjechać. Co prawda nie na stałe, a jedynie na 5‑cio dniowy urlop, ale nadal się liczy. Niestety nie przewidziałem jednego — załamania pogody. Tak to już jest z moją karmą, że kiedy muszę chodzić do roboty, to Polskę atakują akurat tropikalne upały, a jak idę na urlop, boom — niekończące się ulewy. I teraz rodzi się pytanie, co robić w Bieszczadach, kiedy przez 5‑dni non stop pada?
Gdybym nadal był 20-lentnim singlem, po prostu założyłbym płaszczyk przeciwdeszczowy a’la Jarosław i ruszył na szlak. Wszak nie jestem z cukru.… chociaż kiedyś zaciąłem się w palec i jestem na 99% pewien, że zamiast krwi, poleciało mi toffie.
Niestety nie jestem już ani 20-letni, ani tym bardziej singlem. W dodatku aktualnie mam na wyposażeniu niespełna pół roczne dziecko, które słabo znosi taką aurę, a i zostawić samego nie za bardzo można. Tak więc plan o chodzeniu po górach i robieniu epickich zdjęć z drona, trzeba było porzucić już na starcie. Co w takim razie?
#1 Sycenie oczu widoczkami
Dzięki Madzi, śpimy w tak kozackiej miejscówce, że w zasadzie nie musimy wychodzić z domu, żeby nasycić oczy bieszczadzką naturą. Szczerze? Mogę tak się gapić godzinami. Polecam (więcej o miejscówce przeczytacie TU).
#2 Jedzenie
Jedzenie to zawsze dobry pomysł, a na nudę, to już w ogóle. W Bieszczadach akurat miejscówek z bardzo dobrą strawą nie brakuje. Można na przykład podjechać do Wetliny i zmierzyć się z naleśnikiem gigantem w “Chacie Wędrowca”. 30 centymetrów średnicy i ponad kilogram wagi. Niewielu śmiałków kończy tę nierówną potyczkę z tarczą, ale jeśli już się któremuś uda, to w nagrodę zyskuje chwałę, dyplom … i ryzyko miażdzycy.
Alternatywnie można odpalić grilla przed domkiem i połączyć jedzenie z syceniem oczu. Win-win.
#3 Planszówki
Powiedzieć, że nie jestem fanem planszówek, to nie powiedzieć nic. No dobra, do Scrabbli mam słabość, ale wszelkie inne gry od lat bojkotowałem. Wydawało mi sie, że ludziom w moim wieku już nie przystoi, poza tym wieczór z planszówkami brzmi jak katorga, a nie fajna rozrywka. Cóż, myliłem się. Jedna z ulew odcięła nam internet i telewizję, więc trzeba było zintegrować się w starym stylu. Na stół najpierw wjechały drineczkiDobble , czyli gra, w której trzeba kojarzyć motywy obrazkowe i przy okazji wykazać się dobrym refleksem. “Coś w sam raz dla mnie. Widziałem wszystkie sezony Sherlocka, więc z kojarzeniem motywów nie będzie problemu, a i refleks nadal mam całkiem niezły, w końcu gra się po nocach na PlayStation”- myślałem. Taaaki wał. We wszystkich partyjkach byłem ostatni. W ramach rewanżu zarządziłem Monopoly. Niestety znowu porażka i nie pomógł nawet fakt, że robiłem za bankiera i kiedy nikt nie patrzył, pobierałem sobie pięciuset dolarowe banknoty w ramach 500+. Niemniej wkręciliśmy się w to granie tak bardzo, że nawet nie zauważyliśmy, kiedy osuszyliśmy cały barekzrobiła się 3:30 w nocy.
#4 Telewizja
Telewizja zawsze jest jakąś opcją, zwłaszcza teraz, kiedy trwa mundial. Niestety w Bieszczadach ten plan ma lukę, w postaci zrywającego się sygnału podczas słabej aury -> patrz punkt 3. Na szczęście zawsze można popatrzeć na alternatywny telewizor. +50 do klimatu.
#5 Audiobooki
Dlaczego nie książki zapytacie? Ano dlatego, że przy dziecku coraz trudniej wygospodarować czas, żeby sobie na spokojnie siupnąć i poczytać. Z audiobookami jest odrobinę łatwiej, bo możesz ich słuchać podczas wykonywania innych, mało angażujących zwoje mózgowe czynności, np. podczas robienia mleka dla Brendonka, albo podczas spacerów z wózeczkiem, czy choćby podczas szorowania muszli klozetowej. Tak się akurat złożyło, że przed wyjazdem w Bieszczady zobaczyłem w tv reklamę “Storytel.pl”, z hasłem przewodnim “Czytaj tak jak chcesz, gdzie chcesz i kiedy chcesz”. “Ok, sprawdźmy to”- pomyślałem, po czym napisałem do nich z propozycją przetestowania usługi. Niespodziewanie się zgodzili 😉
Na recenzje konkretnych tytułów przyjdzie jeszcze czas, a muszę powiedzieć, że książka, której wysłuchałem jako pierwszej, to prawdziwy sztos. Dziś chciałem tylko zauważyć, że miałem rewelacyjny timing z zawiązaniem tej współpracy. Wiecie ile się jedzie z Warszawy w Bieszczady? Z trzema postojami na karmienie i zmianę pieluchy, prawie 7 godzin! (Już się nie dziwię, że Lewy na zgrupowanie do Arłamowa przylatuje helikopterem). Jak już Sławomir i “Miłość w Zakopanem” zapętla się w radiu po raz pietnasty, audiobooki okazują się naprawdę miłą odmianą. Ponadto sycenie oczu widoczkami jest jeszcze przyjemniejsze, kiedy równocześnie słuchasz wciągającej fabuły. I jeszcze ten mały szczegół, że audiobooki od Storytel są odporne na foszki pogodowe i zrywające internety, bo pobierają się do offline. Ot ściągasz apkę, zakładasz konto, opłacasz abonament (29,90 zł/miesięcznie i jak w Netflixie, możesz w dowolnym momencie wyłączyć subskrypcję), po czym wybierasz coś spośród tysięcy dostępnych audiobooków i pobierasz na telefon… bez ograniczeń, bo w ramach abonamentu masz nielimitowany dostęp do całej biblioteki. Do tego dochodzi zupełnie coś nowego na naszym rynku, czyli seriale audio #StortelOryginal. Są to 10-odcinkowe powieści, napisane specjalnie dla Storytel przez mniej lub bardziej znanych autorów. Sam aktualnie testuję ten format. Mam na warsztacie “Jednookiego króla” spod pióra Jakuba Ćwieka, w interpretacji Marcina Perchucia. Co tu dużo gadać, po prostu idealny kompan na deszczową aurę. Zresztą na słoneczną też… bo oczywiście w dniu wyjazdu, stała się jasność! #Moja #Karma
I żeby nie było, że kogoś zniechęciłem do wyjazdu — Bieszczady są extra nawet przy sp “nie do końca wymarzonej pogodzie”. Wychillowałem, nasyciłem oczy, napełniłem brzuszek i zrobiłem reunion ze znajomymi z Katowic, czyli same spoko rzeczy. Zdecydowanie polecam… a gdyby komuś trafił się jednak taki niefart pogodowy, jak mi, to podrzucam link, dzięki któremu zyskacie 30-dniowy darmowy dostęp do usługi Storytel. Łapcie szybciorem, bo normalnie dają tylko 14-dniowy #Mam #Tę #Moc.
Darmowy dostęp do Storytel na 30 dni:
www.storytel.pl/pigout
*Wpis powstał we współpracy z marką Storytel
3 komentarze
O krówa, Panie, jakie widoki…
Wyślij jakiś namiar na priva, bo jest duże prawdopodobieństwo, że w tym roku będę jeździł namiętnie na budowę, zamiast na wypoczyn. A jak gdzieś się nie wyrwę na kilka dni chociaż, to zwariuję i zacznę głosować na PiS.
Panie, polecam tą miejscówkę mocno. Nazywa się Gawra nad Potokiem (znajdziesz na fejsie) i generalnie najlepiej jechać tam większa paką, bo chawira jest sporawa. Miejscówka z mazur, o której pisałem jakiś czas temu, też by Ci podeszła, jeśli szukasz chilloutu. Niedługo jakąś większą reckę popełnię, to sobie przeczytasz jakie są minusy, bo jak wiesz, ideały nie istnieją… no chyba, że mnie liczymy 😉
No i tym ostatnim zdaniem zostało udowodnione ponad wszelką wątpliwość, że to nie PigOut pisze tego bloga, tylko Madzia 😉
PS. Dzięki za namiary, może się uda wyskoczyć w tym roku na urlop, choć prognozy niesprzyjające.