Robię przegląd neta i fejsbuk pyta co u mnie? Tak się składa, że całkiem sporo. Wczoraj, kiedy u was była 1 w nocy, siedziałem na lotnisku i czekałem na samolot do Bangkoku. W tzw. międzyczasie wpadłem do Dunkin Dontas żeby zrobić sobie namiastkę tłustego czwartku i myślałem, że będzie to największa atrakcja dnia. Błąd. To było 27.02.2014r., a lot miał trwać 1h20 min. Na miejscu okazało się, że jest 27.02 ale roku 2557 i wylądowałem w mieście o egzotycznej nazwie “Krung Thep Mahanakhon Amon Rattanakosin Mahinthara Ayuthaya Mahadilok Phop Noppharat Ratchathani Burirom Udomratchaniwet Mahasathan Amon Piman Awatan Sathit Sakkathattiya Witsanukam Prasit”, hey macarena.
Nie, nie jestem pijany. No dobra trochę jestem, ale to co wyżej to true story. W Bangkoku w przeciwieństwie do Phuket nie turyści, a miejscowi wyznaczają czas i tak się składa, że aktualnie jest tu rok 2557, a to coś w cudzysłowie to oryginalna nazwa miasta. Google twierdzi, że jest to najdłuższa nazwa geograficzna na świecie, doczekała się nawet wpisu do Księgi Guinnessa. Bangkok posiada jeszcze jeden rekord. Stowarzyszenie meteorologów czy kogoś tam, oficjalnie uznaje to miasto za najgorętsze na świecie. Mogą mieć rację. Jest gorąco jak w piekle, a do tego jeszcze zajebisty smog. Niby nie ma ani jednej chmurki, a szaro jak na Śląsku. Samo miasto paskudne. Prawie tak brzydkie jak Łódź, ale świątynie epickie.
Aktualnie trwają tutaj zamieszki podobne, jak początki na Ukrainie. Zamknięte strefy z protestami, uzbrojone wojsko i policja rozsiane po mieście. Takie klimaty. Wszystkie portale podróżnicze podają, że jest niebezpiecznie i żeby Broń Boże nie zapuszczać się poza obszary turystyczne. Łatwo powiedzieć. Chcieliśmy być grzeczni i pojechać zobaczyć wielkiego, złotego Buddę, ale niestety trafił nam się lewy tuk tuk. Kierowca próbował nas przekręcić i trzeba było ewakuować się na pierwszych lepszych światłach, w totalnie nieznanej dzielni. Próba samodzielnego powrotu do hotelu przyniosła tyle, że trafiliśmy w sam środeczek tajskiego majdanu.
Poza tym nudy — picie rumu z wiadra, smakowanie szarańczy, bicie kolejnych rekordów w ostrości żarcia, etc. Czy żałuję? Hell no! Mimo wszystko Bangkok to bardzo klimatyczne miejsce i bawimy się pierwszorzędnie. Za dnia jest tak gorąco, że możemy bez wyrzutów sumienia, moczyć się przez kilka w hotelowym basenie (znowu trafił nam się basen na dachu) a odhaczenie kolejnych świątyń i posągów pozostawić na wieczór. Wracając ze zwiedzania zahaczamy o chińską dzielnicę, gdzie próbujemy nowych potraw, po czym udajemy się na Kao San Road, czyli centrum nocnego życia. Tam trochę drinkujemy i jakżeby inaczej — próbujemy nowych potraw. Kiedy mamy już dość alko i pad thaia, spacerkiem kulamy się do hotelu. I właśnie tak wygląda idealny balans pomiędzy chillout’em a zwiedzaniem, PigOut-turystyka.
P.S.
Bangkok to stolica i największe miasto Tajlandii. Składa się z 50 dzielnic i liczy w mniej więcej 10 mln mieszkańców (21 miasto na świecie pod tym względem). W mieście znajduje się około 400 świątyń, a niektóre swoim majestatem urywają dupę. Przeciętna roczna temperatura powietrza wynosi 28,4°C, a oryginalną nazwę Bangkoku tłumaczy się jako: “Miasto aniołów, wielkie miasto i rezydencja świętego klejnotu Indry (Szmaragdowego Buddy), niezdobyte miasto Boga, wielka stolica świata, ozdobiona dziewięcioma bezcennymi kamieniami szlachetnymi, pełne ogromnych pałaców królewskich, równającym niebiańskiemu domowi odrodzonego Boga; miasto, podarowane przez Indrę i zbudowane przez Wiszwakarmana”. No i to prawda, co mówili w Kac Vegas 2, Bangkok wciąga!
Brak komentarzy