Jak dobrze wiecie, bo przypominam wam o tym 14 razy dziennie, ostatnio byłem z Madzią i Brendonkiem na wakacjach na drugim końcu świata #Bali. Chociaż w sumie z tymi wakacjami to za dużo powiedziane. Brendonek tak mocno absorbował, że bardziej przypominało to drogę krzyżową. Mniejsza z tym, ostatecznie nie przyszedłem tu narzekać. Clue jest takie, że relację z tego wyjazdu prowadziliśmy na Instagramie i przy okazji dostawaliśmy od was różne pytania, np. o hotele, poruszanie się na miejscu, czy nazwę apki, której używamy do przeliczania walut (serio). Nie, żeby nie chciało mi się odpowiadać każdemu z osobna, ale uznałem, że skoro pytania są powtarzalne, to możemy załatwić to hurtem. Hotele mamy już za sobą, więc teraz będzie o apkach. Oto zestawienie aplikacji, bez których nie zapuszczam się dalej niż do Biedry.
O to, aby żadna apka nie wywinęła orła w kluczowym momencie, zadbała marka TP-Link Neffos, która specjalnie na tę okazję, wyposażyła mnie w swój flagowy smartfon.
Noclegi
Niestety jestem już zbyt stary i zmęczony, żeby jechać gdzieś w ciemno i dopiero na miejscu rozglądać się za noclegiem. Jak dla mnie za dużo trzeba się przy tym nachodzić, a efekt i tak może być rozczarowujący, bo nigdy nie wiadomo, czy nie wyląduje się w squacie z krokrołczami. Zdecydowanie wolę mieć wszystko klepnięte wcześniej, dlatego korzystam z Booking.com i Airbnb. W tej pierwszej wyszukuję hoteli, w drugiej mieszkań do wynajęcia bezpośrednio od właściciela… ale o tym akurat wiecie, bo te apki to absolutne podstawy.
Jeśli ktoś preferuje podróżowanie na krzywy ryj, powinien zaciągnąć sobie jeszcze Couchsurfing, czyli apkę która wynajduje ludzi z dobrym serduszkiem, pozwalających przekimać się za darmoszkę w swoim salonie na sofie. Osobiście jestem zbyt nieufny na takie akcje, ale kolega sporo korzystał i chwalił, że sami przyjaźni ludzie i fajny klimat. Mimo wszystko podziękuję. Z moim szczęściem zapewne trafiłbym na psychola, który ustawiłby sobie krzesło obok mojego wyra i patrzył, jak śpię #creepy
Szamka i zwiedzanko
W kwestii zwiedzania już od lat nie korzystam z papierowych przewodników. Bo niby po co? W XXI wieku robi się to inaczej -> za pomocą apek.
Trover — apka przypominająca Instagram, ale bardziej nastawiona na podróżników. Wpisujesz nazwę miejscówki, do której się udajesz i po chwili wyskakują ci foteczki z najlepszymi widoczkami w danym rejonie. Klikasz na wybrane zdjęcia, spisujesz adres, po czym jedziesz zobaczyć to na własne oczy. Proste? Proste.
Google Trips — apka, która podpowie, co warto zobaczyć w bliskiej okolicy, wskaże miejscówki, które są trochę dalej, ale ponoć warto do nich zajechać, poleci lokale z dobrą szamką, poinformuje, czy dana atrakcja będzie okej, jeśli podróżujemy z dzieckiem oraz ile kosztuje wstęp i do której jest czynna. Naprawdę dobra rzecz, warto mieć w telefonie.
Orientacja w terenie
Najważniejsza w życiu jest masa, wiadomix. Z kolei w podróżowaniu najważniejsze są mapy, zwłaszcza te działające offline, bo różnie bywa z internetem podczas zagranicznych wojaży. Po tym, jak kolega wrócił z Mediolanu z rachunkiem na 2 tysie za neta, bo zachciało mu się sprawdzić, co tam nowego na Pudelku się pokazało, to ja na wszelki wypadek przechodzę w offline jeszcze na lotnisku w Polsce.
Google Maps — absolutny klasyk, który ma bardzo fajną funkcję zapisywania map do offline. Działa to super i dzięki takiej zagrywce objechaliśmy całą Słowenię bez zawaracania sobie głowy roamingiem. Niestety słabością map od Googla jest możliwość zapisywania tylko ograniczonego obszaru. Akurat na Słowenię wystarczyło, ale na grubsze podróże, warto mieć alternatywę.
Sygic — i to jest właśnie spoko alternatywa. Tutaj możemy pobrać do offline nieograniczoną ilość map. Po prostu wybieramy na liście kraje, które nas interesują i klikamy zapisz. Z Sygicem jeździłem już do Szwajcarii, Holandii i po Islandii, więc mogę polecić z czystym sumieniem, daje radę. Ot raz tylko chciał, żebym na Islandii zjechał z trasy i wjechał do jeziora polodowcowego #OjtamOjtam
Rome2Rio — bardzo przydatna, kiedy nie mamy autka do dyspozycji i jesteśmy skazani na zbiorkomy. Zaznaczasz skąd ruszasz i dokąd zmierzasz, a apka wytyczy ci najbardziej optymalne połączenie, biorąc pod uwagę autobusy, tramwaje, taksówki, samoloty, promy, riksze i nasze własne nogi. Sprawdzałem w kilku krajach i o dziwo wszędzie działa, co oznacza, że twórcy nieźle musieli się naklikać, żeby podłączyć do bazy te wszystkie rozkłady jazdy.
Traseo — ta apka wchodzi do gry, kiedy zapuszczamy się w teren. Zawiera około 100 tysięcy szlaków z całego świata (Polska też jest), wraz ze zdjęciami i opiniami użytkowników, informacjami o stopniu trudności oraz wymaganym czasie na ich pokonanie. Skubana nawet przewyższenia wskazuje. Must have dla każdego włóczykija i rowerzysty. No i jeśli podobnie, jak Kulczyk, sfingowałeś własny zgon i ukrywasz się w jakiejś dziczy przed skarbówką. Wtedy też może się przydać.
Pozostałe
AroundMe - apka, która wizualnie zdecydowanie nie urywa odwłoka, bo wygląda, jakbyśmy cofnęli się do 1998 roku, ale robi robotę. Konkretnie ustala twoją bieżąca lokalizację i wskazuję, gdzie jest najbliższy bankomat, szpital, hotel, restauracja, stacja benzynowa i monopolowy, czyli informacje na wagę złota. Jechać gdziekolwiek bez niej, to głupota.
PackPoint — apka, która podpowiada co spakować na wyjazd, żeby na miejscu nie obudzić się z ręką w d…nocniku. Bazuje na wskazanej przez nas destynacji, więc sugestie będą się różniły zależnie od tego, czy uderzamy do Rio, czy do Radomia. Tak, tak, wiem co myślicie — “Jakim trzeba być nieogarem, żeby potrzebować pomocy w pakowaniu?”. Też tak kiedyś mówiłem, a później poleciałem w azjatycką dzicz bez europejskiej przejściówki do gniazdka i był dramat. Od tamtego czasu bardzo polubiłem się z PackPointem, aczkolwiek nadal uważam, że najbardziej niezawodna jest Madzia.
iPolak — apka, która może się przydać, kiedy rozkręcicie po pijaku jakąś zadymę za granicą i traficie na dołek, albo zostaniecie skrojeni z dokumentów na barcelońskiej La Rambli. Zawiera adresy polskich ambasad i numery kontaktowe do ludzi, którzy w razie kryzysu, mogą pomóc wyciągnąć was z paki. Ponadto posiada funkcjonalność wysyłania komunikatów, że wszystko z nami w porządku. Korzysta się z tego, kiedy jesteśmy w miejscu, gdzie doszło do jakieś katastrofy — tsunami, powódź, trzęsienie ziemi, wyprzedaż w Lidlu, etc. Na szczęście nie musiałem jeszcze testować jej działania, ale lepiej mieć niż nie mieć.
MyCurrency — apka, w której przeliczam lokalne waluty na złotówki i po sekundzie wiem, czy cena za puszkę coli jest legitna, czy jednak sprzedawca próbuje mnie oskalpować. Na Bali okazała się bezcenna. Indonezyjskie rupie liczy się w milionach i ciężko to sobie tak na szybko przerzucić w głowie na peeleny, a tu cyk i po chwili wszystko wiadomo.
Flightradar24 — dzięki tej apce sprawdzisz, czy twój lot nie ma żadnego opóźnienia. Całkiem spoko nadaje się również do śledzenia samolotów, którymi akurat lecą znajomi albo rodzina. Póki samolot jest na radarze, póty wiadomo, że wszystko idzie zgodnie z planem #uff. Poza tym z jej pomocą możesz sobie wyliczyć, o której trzeba wyjść z domu, żeby odebrać kogoś z lotniska. Możesz też ot tak po prostu śledzić trasy przelotowe randomowych samolotów. A co, różne ludzie mają fetysze.
Aurora — jeśli przebywacie akurat w kraju, w którym można zobaczyć zorzę polarną, to ta apka podpowie wam, kiedy będą na to największe szanse. Przesiedziałem nad nią wiele nocy będąc na Islandii, niestety cały czas miałem zachmurzone niebo, więc zorzy, mimo iż była nade mną, ostatecznie nie zobaczyłem. Nadal nad tym rozpaczam. Może wy będziecie mieli większego farta.
Yahoo Pogoda — apek pogodowych jest multum, ale osobiście najbardziej lubię tę od Yahoo, bo ma fajne zdjęcia i grafiki na okazję deszczu oraz burzy. Prawdopodobnie znajdzie się kilka, które skuteczniej prognozują, ale żadna nie jest tak ładna, jak ta. Dizajn > Ryzyko zmoknięcia.
Snapseed - widomo, że najważniejszym elementem każdej podróży jest zrobienie zdjęć, na widok których znajomym pęknie jakaś strategiczna żyłka z zazdrości. Jeśli macie zerowy skill fotograficzny, tak jak ja, to z pomocą przychodzi Snapseed, czyli apka, która pomaga zmienić przeciętne foty w całkiem przyzwoite kadry. Obsługa jest śmiesznie łatwa. Ot zamykasz oczy i na czuja manipulujesz suwaczkami, aż fota zacznie wyglądać wyjściowo. Oczywiście łatwo przedobrzyć z HDRem i filtrem drama, ale to już nie wina apki. Obowiązkow dla każdego, komu marzy się fejm na insta.
No i to by było na tyle, pozostaje tylko spakować się z pomocą Pocket Pointa i ruszać w drogę. Oczywiście, aby mieć pewność, że apki będą hulały bez żadnej ścinki, warto zadbać o dobry telefon. Jeśli chodzi o mnie, to już drugi raz wybrałem się w podróż z Neffosem X9 i bardzo sobie chwalę. Poprzednio musiał znosić ekstremalne islandzkie warunki, z kolei tym razem przyszło mu się zmierzyć z 30-stopniowymi azjatyckimi upałami oraz 13-miesięcznym dzieciakiem, które średnio co 5 minut, domagało się włączenia drenującej mózg piosenki -> “Idziemy do Zoo”, śliniąc przy tym ekran, jakby jutra miało nie być. Wziął to na miętko. Znowu wszystko działało super płynnie, bateria bez problemu wytrzymywała cały dzień, a do tego udało się zrobić (z niewielką pomocą Snapseeda) całkiem niebrzydkie foteczki. Cena rynkowa to tylko 599 zł, przez co zaczynam się poważnie zastanawiać, czy jest sens wydawać więcej na telefon, skoro tu wszystko działa, jak należy? LTE jest, slot na dwie karty sim jest, odblokowywanie ekranu twarzą i na odcisk palca jest, nawet funkcja rozmazywania tła w zdjęciach portretowych jest. Serio nie mam pomysłu, co mogliby jeszcze dorzucić.
Brak komentarzy