Poprzedni rok był dla Pigouta zdecydowanie rokiem roadtripów. W maju zaliczyliśmy epicki wyjazd do Włoch a w sierpniu, na zaproszenie portalu Austria.info odwiedziliśmy Ziemię Salburską. To było dokładnie w środku pandemii, epicentrum wszystkich obostrzeń covidowych, testów i certyfikatów sprawdzanych na każdym kroku. Nie było łatwo, ale było zdecydowanie warto.
Teraz, kiedy pandemia (podobno) się skończyła, wracam do Was z opisem naszej trasy i listą miejscówek do spania, jedzenia i zwiedzania. Tym samym, dostajecie gotowy plan na wyjazd w miejsce, które nie jest jeszcze bardzo popularne wśród naszych rodaków i jest świetnym pomysłem na wypad o każdej porze roku.
Nie do końca potrafię podsumować ten wyjazd w jednym zdaniu, bo wtedy napiszecie w komciu -> “Nie ze***aj się”, gdyż ponieważ byłyby to prawdopodobnie ochy i achy, dlatego swoją opinię ograniczę tylko do spostrzeżenia, że Austria jest absurdalna. Bo to jest absurd, że gdziekolwiek jedziesz, zawsze masz przed sobą/ za sobą/ albo obok siebie widoczek, jak z tapety na Windowsa. Jak nie góra, to zamek, a często combo.
Absurdalna, bo jak to możliwe, że te górskie miasteczka są spójne pod względem dizajnu i bezboleśnie wkomponowane w krajobraz? Jedziesz sobie i ani razu nie masz zasłoniętego widoku na góry billboardem informującym, że w Biedrze jest promka na boobsy kurczaka, albo że w Media Expert możesz kupić od Cleo lodówkę na 50 rat 0% i pierwszą ratkę zapłacisz w 2023. Albo Pudziana reklamującego dachówki i obok jeszcze stoją próbki tych dachówek, żebyś wiedział o co kaman. Albo billboardu zachęcającego do oddania głosu w wyborach prezydenckich na Władka Kosiniaka-Kamysza (bez kitu w okolicach Nakła był jeszcze dwa miechy temu). Skąd Austriacy czerpią wiedzę o promkach i kandydatach na prezydenta ->nołajdija.
Absurdalny, bo wypożyczasz sobie rower elektryczny, jedziesz na górkę i w głowie prowadzisz skomplikowane obliczenia, pt. na jak długo starczy mi bateria i czy bezpieczniej nie będzie już wracać… po czym wjeżdżasz na tę górkę i okazuje się, że tam są ładowarki i to za darmoszkę. Pojebawszy?
Absurdalny, bo kto to widział płacić ponad 5 euro za szlugi?
Ale zacznijmy od początku.
Austria, Ziemia Salzburska: Salzburg
Pierwsze 3 dni spędziliśmy w Salzburgu. Spaliśmy w hotelu Amadeo Hotel Schaffenrath, który może lata świetności ma już za sobą, ale warto w nim się zatrzymać ze względu na lokalizację oraz opcję zarezerwowania pokoju rodzinnego (dwupoziomowy apartament z dwiema sypialniami i tarasem).
W hotelu można zaopatrzyć się w Kartę Salzburg Card, dzięki której wejdziemy bez biletu do wielu atrakcji w mieście oraz na terenie całej Ziemi Salzburskiej. Cena karty może powalać na pierwszy rzut oka (82 EUR dla dorosłego i 41 EUR dla dziecka na 6 dni), ale dla osób które mają w planach odwiedzić twierdzę Hohensalzburg, Dom Narodzin Mozarta czy Muzeum Zabawek koszt karty może się zwrócić już pierwszego dnia, bo umówmy się, że w strefie euro ceny jednak są na poziomie dla ludzi zarabiających w euro Oh wait, przypomniałem sobie o naszej inflacji i podwyżce stóp procentowych. W sumie nie odczujecie różnicy.
A teraz kilka rzeczy o Salzburgu, które musisz wiedzieć, ale bałeś się zapytać:
Salzburg jest dla mnie jak Gdynia, i nie mam tu na myśli, że w innych miastach mają przyśpiewki o Salzburgu z puentą “świnia”. Nope, w Salzburgu podobnie jak w Gdyni jeżdżą trolejbusy.
Mozart evryłer. Jeśli myślicie, że w Toruniu dość mocno eksploatują Mikołaja Kopernika, to powinniście zobaczyć co Salzburg robi z Wolfgangiem Amadeuszem Mozartem. Powiedzieć, że wyciskają go jak cytrynę to nie powiedzieć nic. Lotnisko imienia Mozarta, Uniwersytet Mozarta, Plac Mozarta, Skwer Mozarta, Pomnik Mozarta, ulica Mozarta, chałupy z tabliczkami “Tu urodził się Mozart / Tu mieszkał Mozart / Tu Mozart robił dwójeczkę, etc.”, słodycze Mozarta, klocki Playmobile z Mozartem, kaczki do kąpieli z Mozartem, skarpetki z Mozartem, jest nawet knajpa, która serwuje menu identyczne jak w czasach Mozarta. Smuteczek, bo w Salzburgu urodzili się jeszcze Christian Andreas Doppler (ten od efektu Dopplera) oraz Josef Mohr, który napisał nawet większego hiciora niż “Miłość w Zakopanem”, mianowicie kolędę „Cicha noc”, ale oni tutaj #nikogo. Tylko Mozart i Mozart. Jebla idzie dostać.
Salzburg doda ci skrzydeł! Typek z biura promocji Salzburga powiedział mi, że właśnie tutaj narodziła się marka Red Bull. Na wikipedii jest napisane tylko, że w Austrii, więc nie mam pewności, czy mi nie ściemnia, ale biorąc pod uwagę, że miejscowa drużyna nazywa się Red Bull Salzburg i gra na Red Bull Arenie oraz, że na obrzeżach miasta jest Hangar 7 należący do Red Bulla, w którym znajduje się kilkanaście bolidów F1 (w tym mistrzowskie Sebka Vettela i Marka Webbera), motocykl, który 5 razy wygrywał Dakar, kilka samolotów, helikopterów i ta kapsuła, która wyj***ła FelixaBaumgartnera w kosmos, jestem skłonny w to uwierzyć. Polecam odwiedzenie tego Hangaru wszystkimi ręcami. Jest super. I wejście za free (#szok), bo w necie nie mogliśmy znaleźć cennika, więc ustatliliśmy, że naszą maksymalną cena jest 30 euro za osobe dorosłą. I jakby tyle brali, wyszedłbym z opinią, że to uczciwa cena… tymczasem za darmo!!!! A do tego w środku jest bardzo klimatyczna knajpka na Aperolka, albo dwa. I sklep z gadżetami Red Bulla, w tym outfit F1.
Jedyne takie ciacho na świecie. Salzburg jest jedynym miejscem na świecie, gdzie wszamiecie przeujkozacki deserek o nazwie Salzburger Nockerln. Jest to coś w rodzaju sufletu, który wygląda jak trzy połączone ze sobą pierogi, co symbolizuje trzy górki otaczające Salzburg i posypany jest cukrem pudrem, co ma symbolizować ośnieżone szczyty. Do tego polewają go sosem malinowy, co sprawia, że jest lepszy. Teoretycznie jest to deserek (11÷10 w skali słodkości), z tym, że jest wielki jak bochen chleba, więc jeśli ktoś nie jest tak biegły jak ja w przyjmowaniu 5000 kalorii dziennie, powinien potraktować go jako danie główne.
Salzburg wisi światu odszkodowanie za krasnale ogrodowe. Jup, najstarszy krasnal ogrodowy pochodzi z ogrodu przy zamku Mirabell w Salzburgu i wiecie, jak to jest — ktoś w 1690 roku pojechał do Salzburga na wakacje, zobaczył takiego krasnala, pomyślał “Ej, fajne to” i boom, poszło w świat, czego ofiarami jesteśmy również my.
Chcesz z liścia? W Salzburgu nakręcono amerykański film „Sound of music” z 1965 roku, który zgarnął 5 Oscarów (10 nominacji). I myk jest taki, że amerykanie mają bzika na punkcie “Dźwięków muzyki” i umieścili je nawet na liście 100 najlepszych filmów stulecia według American Film Insitiute, tymczasem Salzburczycy totalnie nim gardzą, gdyż ponieważ twierdzą, że amerykańskie wyobrażenie Austrii i Salzburga to śmiech na sali. I na ten przykład, jakbyście zagaili randomowego salzburczyka pytaniem: „Ej, to tutaj kręcili Sound Of Music”, dostaniecie odpowiedź: “A w ryj chcesz?”.
Ten rekord pójdzie do piachu -> wszyscy wiedzą, że w Salzburgu co roku odbywa się wielki festiwal muzyki i teatru, podczas którego można się konkretnie ukulturalnić, ale czy wiedzieliście, że w Salzburgu odbywają się Targi Pogrzebowe? True Story, co roku zjeżdżają tu właściciele domów pogrzebowych z całego świata, żeby dowiedzieć się jakie będą trendy w trumnach na najbliższy sezon. Baaa, jeden lokalny stolarz (Herbert Weber) ustanowił rekord Guinessa w kategorii “produkcja trumien”. Przez 30 lat skubaniutki wyprodukował ich ponad 700 tysięcy.
A tak poza tym Salzburg okazał się bardzo spoczko. Wszystkie atrakcje są blisko siebie i jak się idzie z buta na tzw. przypał, to i tak się na nie trafi. Zabudowę Salzburga tworzą głównie twierdze, zamki i pałace. Całe miasto figuruje na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Nad miastem góruje twierdza Hohensalzburg , największa w całości zachowana twierdza w Europie Środkowej, a w restauracjach nie ma lipy i zawsze wychodzi się z pełnym brzuszkiem (porcje, totalnie mój styl i lokalne piwko wchodzi jak złe).
Zjadłem tutaj oryginalnego Wiener Sznycla i okazało się, że wszystkie poprzednie, które jadłem były chamską podróbką (oryginał jest z cielęciny, ubitej na max 4 mm, smażonej na maśle klarowanym i nie mam jajka sadzonego, co akurat biorę za minus, bo jajko sadzone według mnie jest lepszym ficzerem niż anszuła, ale poza tym detalem, było to wspaniałe danie, nigdy go nie zapomnę).
Polecajki:
- Hotel Amadeo Hotel Schaffenrath
- Restauracja Meissl&Schaden na sznycla i deserek. Knajpa trochę fency, z kryształowymi żyrandolami, ale na spokojnie można wejść w dżinsach i trampkach. Ceny na poziomie innych restauracji.
- Restauracja Fuxn trochę na uboczu, z dużym ogrodem, placem zabaw i zagrodą ze zwierzętami. Bardzo dobry gulasz i kanapki z pastrami.
- Restauracja Sternbräu w centrum, z dużym ogródkiem, własnym browarem, salą zabaw dla dzieci. Kuchnia autriacka, sznycel i strudel 10/10
- Dom narodzin Mozzarta
- Ulica Getreidegasse z butikami (w tym oficjalny sklep Red Bulla oraz sklepy ze słodyczami i pamiątkami z wizerunkiem Mozzarta)
- Twierdza Hohensalzburg
- Pałac Mirabell z barokowym ogrodem
- Salzburskie Muzeum Zabawek
- Hangar 7
Austria, Ziemia Salzburska: Salzburger Sportwelt
Po Salzburgu, przemieściliśmy się do oddalonej o 70 kilometrów miejscowości Filzmoos, która jest położona 1000 m.n.p.m. i jest popularnym kurortem narciarskim, ALE. Ale okazuje się, że latem też jest całkiem do rzeczybo jest to jedna z tych słitaśnych wioseczek wkomponowanych w górski krajobraz z widokami urywającymi odwłok już na etapie stania na hotelowym balkonie, tymczasem jak wjedziecie sobie kolejką na miejscową górkę (1600 m), to już kompletnie łeb rozwalony.
Nocowaliśmy w hotelu Aparthoteldas Filzmoos. Bardzo klimatyczny a do tego epicka restauracja hotelowa „Der Guster”. Mieliśmy w niej wykupione śniadania i kolacje i w sumie nie oczekiwaliśmyjakichś specjalnych wodotrysków, wszak to mała miejscowość, pensjonat też nie za duży, więc niby czemu miałem oczekiwać, tymczasem okazało się, że szefem kuchni w Der Guster jest jakiś typek, który prawdopodobnie ma ambicje zrobić karierę niczym Bradley Cooper w filmie “Ugotowany”, czyli wiecie każde danie zrobione tak, jakby od tego zależały losy świata: smak, prezencja i nietuzinkowe połączenia w menu muszą być, wiadomix. I tak przez 3 dni byliśmy raczeni momentami kulinarnymi (przystawka, główne, deser), jakbyśmy stołowali się u Amaro, a nie w małej, hotelowej restauracji. Jednego dnia nie wytrzymałem presji i zapytałem kelnerkę, co tu się właściwie odwala, bo to są dania z gwiazdkami Michelin i ja nie wiem, czy jestem godny, żeby tak jadać, na co pani kelnerka wymieniła mi wszystkie miasta i restauracje, w którym ich szef kuchni się szkolił i jakim cudem on nie prowadzi teraz jakieś fancy knajpy w Wiedniu, to ja nie rozumiem, ale nie drążę, bo dzięki temu niedopatrzeniu wygrałem życie. Tak że jeśli będziecie przypadkiem w Filzmoos, koniecznie uderzajcie na szamkę do Der Guster… no dobra, podrażyłem temat i okazuje się, że Austria jest takim pięknym krajem, że koleś może prowadzić restaurację z gwiazdkami w małej miejscowości, wychodzić finansowo na + i dostawać fajny feedback od gości, dzięki czemu może żyć i godnie pracować u siebie. Jest to dla mnie na swój sposób szok kulturowy.
Jeśli chodzi o atrakcje w regionie Salzburger Sportwelt to jest z czego wybierać bo w okolicy są instagramowe jeziorka, dolinki i górki, po których skaczą sobie kozice. Kilka potencjalnych opcji:
Aż się prosi, żeby wynająć rower elektryczny i kopsnąć się do jakiegoś schroniska i zapodać sobie appfel strudla (np. w schronisku na trasie wokół jeziorka Almsee, Hofalmen Filzomms) identycznego jak ten, którym raczył się Christopher Waltz w “Bękartach Wojnych”. A na powrót macie cały czas z górki i śmigacie sobie 60km/h (no chyba, że puścicie hamulec, to szybciej) i jest osom. W samym Filzmoos jest kilka wypożyczalni rowerów (te same wypożyczalnie w sezonie zimowym oferują narty i deski). Średni koszt 25–27 EUR/ rower elektryczny/ dzień.
W Reitsteg jest górka, przez którą puszczony jest tor saneczkowy (chodzi o te saneczki, które śmigają po blaszanej rurze) i to jest ten sort rozrywek, przy którym bombelek nie musi dwa razy pytać, czy pójdziemy, bo wiadomo, że ja się jaram jszcze bardziej. Z kolei przed górką jest jezioro, nad którym można zjechać na tyrolce i flyingfoksach.
Na większość okolicznych górek można wjechać kolejką linową. Jeśli wybierzecie górkę znajdująca się dokładnie naprzeciwko Aparthotelu, na szczycie jest bardzo przyjemny plac zabaw dla bombelków i satysfakcjonujący widoczek.
40 km od Filzmoos znajduje się jezioro Jagersee Kleinarl, nie jest to jakieś wielkie wow, ale bardzo przyjemnie się wokół niego spaceruje lub jeździ na rowerze. Nad brzegiem, oczywiście, przyjemna knajpka z lokalnym piwkiem i przekąskami. Ale naprawdę przyjmena knajpka, wyglądająca jak na reklamach twarożków albo Milki.
Basen odkryty w Filzmoos -> kąpiesz się z widokiem na góry #najlepiej.
Także w tym hotelu, możecie zakupić kartę (Filzmoos Sommer Card), która pozwala wejść za friko, albo z konkretną zniżką na lokalne atrakcje, na ten przykład wjedziecie za darmochę kolejkami linowymi, albo popluskacie się w basenie z widokiem na góry. Przy naszej trójce, ta karta to kilkadziesiąt ojro w kieszeni… DZIENNIE. #szanuję
Austria, Ziemia Salzburska: Salzburger Lungau
Ostatnim etapem naszego tripu był region Salzburger Lungau (130 km na południe od Salzburga) jeden z najbardziej słonecznych regionów Austrii, od 2012 także rezerwat biosfery UNESCO.
Już na dzień dobry urwało nam tyłki, bo okazało się, że nasz hotel Almdorf Omlach mieści się na górce 1500 m.n.p.m (Fanninberg) i jest tak kozacki, że nawet Brendonek zrobił WOW.I nie, że miejscowość jest na wysokości 1500 metrów. Nope, aby dojechać do hotelu trzeba pokonać 4 kilometry serpentyn i na górze poza domkami, które swoją drogą są bardzo fancy (w środku już w ogóle), bacówką właściciela, schroniskiem i wyciągiem narciarskim, nie ma żadnej innej infrastruktury, więc jak jest się w sklepie w pobliskim miasteczku, lepiej kupić wszystko za jednym razem, bo robić drugą rundkę po zapomnianego tajgerka nie jest wcale tak hop-siup. Dodam jeszcze, że hotel wybudowano w 2019, a że zaraz po tym przyszła pandemia to jest nówka sztuka i tak naprawdę niewiele osób już w nim spało. Wszystko pachnie jeszcze farbą.
Generalnie domki i widoczek z góry jest tak fajny, że śmiało można sobie tak poczillować kilka dni i zdecydowanie nie będzie to czas stracony. Do tego, mimo że w każdym apartamencie macie do dyspozycji aneks kuchenny, bardzo polecam zamówić sobie śniadanie w hotelu- serwowane jest na tarasie i większość produktów pochodzi z tutejszego gospodarstwa.
A jak wam się już znudzi siedzenie w hotelu to łapcie nasze polecajki:
Mauterndorf- pobliska wioseczka klimatem jak z serialu AlloAllo i zamkiem z XIII wieku (wejście do zamku: dorośli 12 EUR, dzieci (6−15 lat) 7.50 EUR z Lungau Card jednorazowe wejście za fee)
Basen miejski w Mauterndorf i na jego terenie minigolf, zjeżdżalnia, brodzik dla maluchów, dużo trawy do piknikowania, restauracja, boisko do kosza (wejście: dorośli 6.EUR, dzieci (6−15 lat) 2.8 EUR, młodzież (16−18 lat) 3.60 EUR. Z kartą LungauCard jedno wejście za free, każde kolejne 50% taniej).
Kolejka linowa z Mauterndorf do górnej stacji Grosseck-Speiereck(1960 m n.p.m). Do wagonika na luzie można zabrać wózek. A jak już wjedziecie to na górze jest sporo szlaków trekkingowych i bajorko a’la Morskie Około (Trogalmsee). Cena za przejazd kolejką: dzieci (6−15 lat) 10 EUR, dorośli (19 EUR). Z kartą LungauCard za free.
I jeszcze na dole obok stacji kolejki jest Familypark Smart-Land: takie malutkie wesołe miasteczko z torem do tubingów wodnych, trampolinami, bungee, parkiem linowy dla dzieci, dmuchańcami i dziecięcymi quady. Nic specjalnego, ale jak już macie kartę LungauCard to wejście jest za darmo, a za zaoszczędzone 10 EUR można wypić piwko w restauracji Schi Alm (kuchnia austriacka ale i trochę włoskiej).
Kolejka Fanningbergbahn: Z Almdorf Omlach można dojechać wyciągiem krzesełkowym do Frischinghohe i pochodzić po górach. Na wyciąg można zabrać wózek dla dziecka. Wjazd: dorosły 15.5 EUR, dziecko (6−15 lat) 8.EUR; z Lungau Card jeden przejazd (w obie strony) za free. Zaraz obok stacji dolnej wyciągu jest całkiem niezła restauracja Rucksackl.
Jezioro Prebersee w Tamsweg (1514 m n.p.m); ścieżka przez wrzosowiska dookoła jeziora dostosowana do wózków , trasa ok 45 min. W czasie pobytu, niczym rasowi hipsterzy zamówiliśmy sobie tam w schronisku śniadanie na 9 rano, co kilka dni wcześniej wydawało się super pomysłem, tymczasem jak przyszedł dzień właściwy to zaczęliśmy pukać się w głowę nad tym jak bardzo trzeba być szalonym, żeby ustawiać taką akcję na 9 rano, a nie 14:30, ale ostatecznie jakoś udało się zebrać (o włos od rozwodu), a później szama i widoczki wynagrodziły z nawiązką. Dodam, że obok schroniska jest plac zabaw (punkt obowiązkowy każdego dnia) i zagroda ze zwierzakami.
Knajpa Hauserl im Wald, Mariapfarr; knajpa po środku lasu, tu zaliczyłęm ostatni austriacki klasy czyli Kaiserschmarrn, zwany inaczej omletem cesarskim. Skubany był godny.
Piękny był to wywczas, nigdy go nie zapomnę, a Austria zrobiła ze mną dokładnie to samo co kilka lat wcześniej Słowenia, wzięła z zaskoczenia i uwiodła. Koniec myślenia o niej, jako o kraju tranzytowym.
Bonus:
W prawdzie poniższe atrakcje znajdują się poza Ziemią Salzburską, ale będąc już tak blisko nie mogliśmy nie podjechać. Jak będziecie mieć wolny dzień to warto wyrobić sobie własne zdanie:
Hallstatt:
Powiem wam tak szczerze, że Hallstatt dla mnie jest przehajpowane. Oczywiście jest śliczne, ale problem polega na tym, że jest śliczne na zdjęciach. Bo to jest tak, że ludzie walą do Hallstatt, żeby ustrzelić kilka instagramowych fotek i jak już je mają to to miejsce nie ma już za dużo do zaoferowania. Raz, że będąc w Hallstatt nie widzisz Hallstatt jako całości (tak jak na zdjęciach). Gastro jest pod turystów, więc zero uniesień. Tłumy takie, że nie pochillujesz… a jak pójdziesz kawałek dalej, żeby zrobiło się intymniej, to tak samo, jakbyś zatrzymał/a się w randomowej innej wiosce w Austrii, które też są super, ale nikt nie powiedział o nich, że to MUST SEE, więc nie ma tłumów. Parkingi zawalone. Na wejście Krupówki Welcome To, czyli odpust na pełnej petardzie. Atrakcja na cyknięcie fotki i lecimy dalej.
ALE! Ale jeśli przyjechałeś specjalnie do Hallstatt i na miejscu poczułeś się rozczarowany, to sprawa nie jest jeszcze przegrana, bo 10 kilometrów dalej jest góra, na którą wjeżdża się kolejką (koszt ok 30 EUR/ os) i tam są jaskinie, lodowiec i Five Fingers, czyli wystający balkonik w kształcie 5 palców, z którego macie widok m.in. na Hallstatt i to jest sztos! I wtedy Hallstatt jako dodatek ma sens.
Bischofshofen:
Miejscówka, którą na bank kojarzycie jeśli jesteście fanami Małysza i Stocha. To tu co roku 6 stycznia odbywa się finał Turnieju Czterech Skoczni. Atrakcja 10 minutowa, ale jak będziecie ze szwagrem oglądać konkurs 4 skocznie, powiedzenie: „Byłem tam”, będzie słodkie jak Rafaello.
Zamek Hohenwerfen:
Forteca z XI wieku, pięknie położona z widoczkiem na ośnieżone szczyty gór. Do zamku można dostać się kolejką (opcja dla leniuszków), albo zrobić sobie spacerek pod górkę. W środku do odwiedzenia komnata tortur, wystawa broni, ale największe wow robią pokazy drapieżnych ptaków (codziennie o 11:15, 14:15 i 16:30). Wstęp do zamku możecie zaliczyć za free z kartą Salzburgelnad Card. Normalnie bilety w cenie 12.90 EUR dorośli i 7.40 EUR/ dziecko. Cena biletu nie uwzględnia ceny kolejki. Według mnie super warto. Podobało mi się wszystko.
Thul- dom narodzin Arnolda Schwarzeneggera:
W Thul byliśmy w 2018 wracając ze Słowenii. Udało mi się namówić Madzię, żeby zboczyć trochę z trasy (są to okolice Graz) i podjechać zobaczyć dom Arnolda. Spodziewałem się jakieś ultra patologii i biedy aż piszczy, tymczasem okazało się, że Arni dorastał w warunkach iście królewskich. Chata minimum 160 metrów, do tego wypasiony ogródek, dookoła góry, lasy i pola golfowe. I to ma być bieda? Ciekawe, gdzie by se wsadził tę ławeczkę ze sztangą, jakby mieszkał na 40 metrach? Ja raz przyniosłem do domu sandbag, czyli taki worek wojskowy, który napełniasz piachem i możesz robić w domu większośc podstawowych ćwiczeń z siłki. Ledwo przekroczyłem próg, a Madzia już: “Chyba Cię pogrzało, że będziesz mi tu piachem sypał po podłodze. Albo worek robi wyjazd, albo Ty i worek. Wybieraj”. I dlatego jestem gruby. (BTW Sprzedam SandBag — nówka sztuka, jeszcze w folii)
No i tak sobie zwiedzałem to muzeum, oglądałem eksponaty z filmów, zdjęcia Arniego w majtkach a’laObelix (z czasów mrs Universe) i gadżety zajumane Obamie z Gabinetu Owalnego, i wyszło mi, że koleś nienormalny, bo nie było racjonalnych przesłanek, żeby opuszczał domową strefę komfortu. Miał wszystko, przestronny kwadrat, prywatną siłkę, otoczeni gór .… wtem wszedłem do kibla, patrzę, a tam poza karteczką “Nie sikać / Nie dwójkować”, drewniany sedes. Taki wychodek z dawnych czasów, tyle, że bez potrzeby wychodzenia z domu. Wtedy zrozumiałem, że to jest właśnie to. Z miejsca wyobraziłem sobie te drzazgi, wilgoć i niekomfortowe posiadówy. Drewniany sedes też by mnie zmotywował, żeby zawalczyć o lepszą przyszłość.… i dlatego jutro mi taki montują.
P.S. Ale na cholerę Arniemu 3‑metrowe Transformersy w ogródku, nie wiem do teraz.
P.P.S. Jak ktoś jest popkulturowym frakiem to warto tam zajechać. Ja na ten przykład do końca życia będę się pucował, że widziałem motocykl z Termintora i kilka innych legendarnych fantów z filmów Arniego, ale zdrowo rozsądkowo warto nadrobić max 100 km, żeby odwiedzić ten przybytek. Będą na trasie do Chorwacji/Słoweni spoczko. Jechać z Salzburga secjalnie po to, NOPE.
Brak komentarzy