Włóczykijing

Austria- PigOutowy przewodnik po Ziemi Salzburskiej

10/05/2020

Poprzed­ni rok był dla Pigo­uta zde­cy­do­wa­nie rokiem road­tri­pów. W maju zali­czy­li­śmy epic­ki wyjazd do Włoch a w sierp­niu, na zapro­sze­nie por­ta­lu Austria.info odwie­dzi­li­śmy Zie­mię Sal­bur­ską. To było dokład­nie w środ­ku pan­de­mii, epi­cen­trum wszyst­kich obostrzeń covi­do­wych, testów i cer­ty­fi­ka­tów spraw­dza­nych na każ­dym kro­ku. Nie było łatwo, ale było zde­cy­do­wa­nie warto.

Teraz, kie­dy pan­de­mia (podob­no) się skoń­czy­ła, wra­cam do Was z opi­sem naszej tra­sy i listą miej­scó­wek do spa­nia, jedze­nia i zwie­dza­nia. Tym samym, dosta­je­cie goto­wy plan na wyjazd w miej­sce, któ­re nie jest jesz­cze bar­dzo popu­lar­ne wśród naszych roda­ków i jest świet­nym pomy­słem na wypad o każ­dej porze roku.

Nie do koń­ca potra­fię pod­su­mo­wać ten wyjazd w jed­nym zda­niu, bo wte­dy napi­sze­cie w kom­ciu -> “Nie ze***aj się”, gdyż ponie­waż były­by to praw­do­po­dob­nie ochy i achy, dla­te­go swo­ją opi­nię ogra­ni­czę tyl­ko do spo­strze­że­nia, że Austria jest absur­dal­na. Bo to jest absurd, że gdzie­kol­wiek jedziesz, zawsze masz przed sobą/ za sobą/ albo obok sie­bie wido­czek, jak z tape­ty na Win­dow­sa. Jak nie góra, to zamek, a czę­sto combo.

Absur­dal­na, bo jak to moż­li­we, że te gór­skie mia­stecz­ka są spój­ne pod wzglę­dem dizaj­nu i bez­bo­le­śnie wkom­po­no­wa­ne w kra­jo­braz? Jedziesz sobie i ani razu nie masz zasło­nię­te­go wido­ku na góry bil­l­bo­ar­dem infor­mu­ją­cym, że w Bie­drze jest prom­ka na boob­sy kur­cza­ka, albo że w Media Expert możesz kupić od Cleo lodów­kę na 50 rat 0% i pierw­szą rat­kę zapła­cisz w 2023. Albo Pudzia­na rekla­mu­ją­ce­go dachów­ki i obok jesz­cze sto­ją prób­ki tych dachó­wek, żebyś wie­dział o co kaman. Albo bil­l­bo­ar­du zachę­ca­ją­ce­go do odda­nia gło­su w wybo­rach pre­zy­denc­kich na Wład­ka Kosi­nia­ka-Kamy­sza (bez kitu w oko­li­cach Nakła był jesz­cze dwa mie­chy temu). Skąd Austria­cy czer­pią wie­dzę o prom­kach i kan­dy­da­tach na pre­zy­den­ta ->nołaj­di­ja.

Absur­dal­ny, bo wypo­ży­czasz sobie rower elek­trycz­ny, jedziesz na gór­kę i w gło­wie pro­wa­dzisz skom­pli­ko­wa­ne obli­cze­nia, pt. na jak dłu­go star­czy mi bate­ria i czy bez­piecz­niej nie będzie już wra­cać… po czym wjeż­dżasz na tę gór­kę i oka­zu­je się, że tam są łado­war­ki i to za dar­mosz­kę. Pojebawszy?

Absur­dal­ny, bo kto to widział pła­cić ponad 5 euro za szlugi?

Ale zacznij­my od początku.

Austria, Ziemia Salzburska: Salzburg

Pierw­sze 3 dni spę­dzi­li­śmy w Sal­zbur­gu. Spa­li­śmy w hote­lu  Ama­deo Hotel Schaf­fen­rath, któ­ry może lata świet­no­ści ma już za sobą, ale war­to w nim się zatrzy­mać ze wzglę­du na loka­li­za­cję oraz opcję zare­zer­wo­wa­nia poko­ju rodzin­ne­go (dwu­po­zio­mo­wy apar­ta­ment z dwie­ma sypial­nia­mi i tarasem).

W hote­lu moż­na zaopa­trzyć się w Kar­tę Sal­zburg Card, dzię­ki któ­rej wej­dzie­my bez bile­tu do wie­lu atrak­cji w mie­ście oraz na tere­nie całej Zie­mi Sal­zbur­skiej. Cena kar­ty może powa­lać na pierw­szy rzut oka (82 EUR dla doro­słe­go i 41 EUR dla dziec­ka na 6 dni), ale dla osób któ­re mają w pla­nach odwie­dzić twier­dzę Hohen­sal­zburg, Dom Naro­dzin Mozar­ta czy Muzeum Zaba­wek koszt kar­ty może się zwró­cić już pierw­sze­go dnia, bo umów­my się, że w stre­fie euro ceny jed­nak są na pozio­mie dla ludzi zara­bia­ją­cych w euro Oh wait, przy­po­mnia­łem sobie o naszej infla­cji i pod­wyż­ce stóp pro­cen­to­wych. W sumie nie odczu­je­cie różnicy.

Austria Ziemia Salzburska

A teraz kil­ka rze­czy o Sal­zbur­gu, któ­re musisz wie­dzieć, ale bałeś się zapytać:

Sal­zburg jest dla mnie jak Gdy­nia, i nie mam tu na myśli, że w innych mia­stach mają przy­śpiew­ki o Sal­zbur­gu z puen­tą “świ­nia”. Nope, w Sal­zbur­gu podob­nie jak w Gdy­ni jeż­dżą trolejbusy.

Mozart evry­łer. Jeśli myśli­cie, że w Toru­niu dość moc­no eks­plo­atu­ją Miko­ła­ja Koper­ni­ka, to powin­ni­ście zoba­czyć co Sal­zburg robi z Wol­fgan­giem Ama­de­uszem Mozar­tem. Powie­dzieć, że wyci­ska­ją go jak cytry­nę to nie powie­dzieć nic. Lot­ni­sko imie­nia Mozar­ta, Uni­wer­sy­tet Mozar­ta, Plac Mozar­ta, Skwer Mozar­ta, Pomnik Mozar­ta, uli­ca Mozar­ta, cha­łu­py z tablicz­ka­mi “Tu uro­dził się Mozart / Tu miesz­kał Mozart / Tu Mozart robił dwó­jecz­kę, etc.”, sło­dy­cze Mozar­ta, kloc­ki Play­mo­bi­le z Mozar­tem, kacz­ki do kąpie­li z Mozar­tem, skar­pet­ki z Mozar­tem, jest nawet knaj­pa, któ­ra ser­wu­je menu iden­tycz­ne jak w cza­sach Mozar­ta. Smu­te­czek, bo w Sal­zbur­gu uro­dzi­li się jesz­cze Chri­stian Andre­as Dop­pler (ten od efek­tu Dop­ple­ra) oraz Josef Mohr, któ­ry napi­sał nawet więk­sze­go hicio­ra niż “Miłość w Zako­pa­nem”, mia­no­wi­cie kolę­dę „Cicha noc”, ale oni tutaj #niko­go. Tyl­ko Mozart i Mozart. Jebla idzie dostać.

Sal­zburg doda ci skrzy­deł! Typek z biu­ra pro­mo­cji Sal­zbur­ga powie­dział mi, że wła­śnie tutaj naro­dzi­ła się mar­ka Red Bull. Na wiki­pe­dii jest napi­sa­ne tyl­ko, że w Austrii, więc nie mam pew­no­ści, czy mi nie ściem­nia, ale bio­rąc pod uwa­gę, że miej­sco­wa dru­ży­na nazy­wa się Red Bull Sal­zburg i gra na Red Bull Are­nie oraz, że na obrze­żach mia­sta jest Han­gar 7 nale­żą­cy do Red Bul­la, w któ­rym znaj­du­je się kil­ka­na­ście boli­dów F1 (w tym mistrzow­skie Seb­ka Vet­te­la i Mar­ka Web­be­ra), moto­cykl, któ­ry 5 razy wygry­wał Dakar, kil­ka samo­lo­tów, heli­kop­te­rów i ta kap­su­ła, któ­ra wyj***ła Feli­xa­Baum­gart­ne­ra w kosmos, jestem skłon­ny w to uwie­rzyć. Pole­cam odwie­dze­nie tego Han­ga­ru wszyst­ki­mi ręca­mi. Jest super. I wej­ście za free (#szok), bo w necie nie mogli­śmy zna­leźć cen­ni­ka, więc usta­tli­li­śmy, że naszą mak­sy­mal­ną cena jest 30 euro za oso­be doro­słą. I jak­by tyle bra­li, wyszedł­bym z opi­nią, że to uczci­wa cena… tym­cza­sem za dar­mo!!!! A do tego w środ­ku jest bar­dzo kli­ma­tycz­na knajp­ka na Ape­rol­ka, albo dwa. I sklep z gadże­ta­mi Red Bul­la, w tym out­fit F1.

Austria Ziemia Salzburska

Austria, Ziemia Salzburska

Jedy­ne takie cia­cho na świe­cie. Sal­zburg jest jedy­nym miej­scem na świe­cie, gdzie wsza­mie­cie prze­uj­ko­zac­ki dese­rek o nazwie Sal­zbur­ger Noc­kerln. Jest to coś w rodza­ju sufle­tu, któ­ry wyglą­da jak trzy połą­czo­ne ze sobą pie­ro­gi, co sym­bo­li­zu­je trzy gór­ki ota­cza­ją­ce Sal­zburg i posy­pa­ny jest cukrem pudrem, co ma sym­bo­li­zo­wać ośnie­żo­ne szczy­ty. Do tego pole­wa­ją go sosem mali­no­wy, co spra­wia, że jest lep­szy. Teo­re­tycz­nie jest to dese­rek (11÷10 w ska­li słod­ko­ści), z tym, że jest wiel­ki jak bochen chle­ba, więc jeśli ktoś nie jest tak bie­gły jak ja w przyj­mo­wa­niu 5000 kalo­rii dzien­nie, powi­nien potrak­to­wać go jako danie główne.

Sal­zburg wisi świa­tu odszko­do­wa­nie za kra­sna­le ogro­do­we. Jup, naj­star­szy kra­snal ogro­do­wy pocho­dzi z ogro­du przy zam­ku Mira­bell w Sal­zbur­gu i wie­cie, jak to jest — ktoś w 1690 roku poje­chał do Sal­zbur­ga na waka­cje, zoba­czył takie­go kra­sna­la, pomy­ślał “Ej, faj­ne to” i boom, poszło w świat, cze­go ofia­ra­mi jeste­śmy rów­nież my.

Austria Ziemia Salzburska

Chcesz z liścia? W Sal­zbur­gu nakrę­co­no ame­ry­kań­ski film „Sound of music” z 1965 roku, któ­ry zgar­nął 5 Osca­rów (10 nomi­na­cji). I myk jest taki, że ame­ry­ka­nie mają bzi­ka na punk­cie “Dźwię­ków muzy­ki” i umie­ści­li je nawet na liście 100 naj­lep­szych fil­mów stu­le­cia według Ame­ri­can Film Insi­tiu­te, tym­cza­sem Sal­zbur­czy­cy total­nie nim gar­dzą, gdyż ponie­waż twier­dzą, że ame­ry­kań­skie wyobra­że­nie Austrii i Sal­zbur­ga to śmiech na sali. I na ten przy­kład, jak­by­ście zaga­ili ran­do­mo­we­go sal­zbur­czy­ka pyta­niem: „Ej, to tutaj krę­ci­li Sound Of Music”, dosta­nie­cie odpo­wiedź: “A w ryj chcesz?”.

Ten rekord pój­dzie do pia­chu -> wszy­scy wie­dzą, że w Sal­zbur­gu co roku odby­wa się wiel­ki festi­wal muzy­ki i teatru, pod­czas któ­re­go moż­na się kon­kret­nie ukul­tu­ral­nić, ale czy wie­dzie­li­ście, że w Sal­zbur­gu odby­wa­ją się Tar­gi Pogrze­bo­we? True Sto­ry, co roku zjeż­dża­ją tu wła­ści­cie­le domów pogrze­bo­wych z całe­go świa­ta, żeby dowie­dzieć się jakie będą tren­dy w trum­nach na naj­bliż­szy sezon. Baaa, jeden lokal­ny sto­larz (Her­bert Weber) usta­no­wił rekord Guines­sa w kate­go­rii “pro­duk­cja tru­mien”. Przez 30 lat sku­ba­niut­ki wypro­du­ko­wał ich ponad 700 tysięcy.

A tak poza tym Sal­zburg oka­zał się bar­dzo spo­czko. Wszyst­kie atrak­cje są bli­sko sie­bie i jak się idzie z buta na tzw. przy­pał, to i tak się na nie tra­fi. Zabu­do­wę Sal­zbur­ga two­rzą głów­nie twier­dze, zam­ki i pała­ce. Całe mia­sto figu­ru­je na liście Świa­to­we­go Dzie­dzic­twa UNESCO.

Nad mia­stem góru­je twier­dza Hohen­sal­zburg , naj­więk­sza w cało­ści zacho­wa­na twier­dza w Euro­pie Środ­ko­wej, a w restau­ra­cjach nie ma lipy i zawsze wycho­dzi się z peł­nym brzusz­kiem (por­cje, total­nie mój styl i lokal­ne piw­ko wcho­dzi jak złe).

Zja­dłem tutaj ory­gi­nal­ne­go Wie­ner Sznyc­la i oka­za­ło się, że wszyst­kie poprzed­nie, któ­re jadłem były cham­ską pod­rób­ką (ory­gi­nał jest z cie­lę­ci­ny, ubi­tej na max 4 mm, sma­żo­nej na maśle kla­ro­wa­nym i nie mam jaj­ka sadzo­ne­go, co aku­rat bio­rę za minus, bo jaj­ko sadzo­ne według mnie jest lep­szym ficze­rem niż anszu­ła, ale poza tym deta­lem, było to wspa­nia­łe danie, nigdy go nie zapomnę).

Salzburg Co zjeść

Pole­caj­ki:

  • Hotel Ama­deo Hotel Schaffenrath
  • Restau­ra­cja Meissl&Schaden na sznyc­la i dese­rek. Knaj­pa tro­chę fen­cy, z krysz­ta­ło­wy­mi żyran­do­la­mi, ale na spo­koj­nie moż­na wejść w dżin­sach i tramp­kach. Ceny na pozio­mie innych restauracji.
  • Restau­ra­cja Fuxn tro­chę na ubo­czu, z dużym ogro­dem, pla­cem zabaw i zagro­dą ze zwie­rzę­ta­mi. Bar­dzo dobry gulasz i kanap­ki z pastrami.
  • Restau­ra­cja Stern­bräu w cen­trum, z dużym ogród­kiem, wła­snym bro­wa­rem, salą zabaw dla dzie­ci. Kuch­nia autriac­ka, szny­cel i stru­del 10/10
  • Dom naro­dzin Mozzarta
  • Uli­ca Getre­ide­gas­se z buti­ka­mi (w tym ofi­cjal­ny sklep Red Bul­la oraz skle­py ze sło­dy­cza­mi i pamiąt­ka­mi z wize­run­kiem Mozzarta)
  • Twier­dza Hohensalzburg
  • Pałac Mira­bell z baro­ko­wym ogrodem
  • Sal­zbur­skie Muzeum Zabawek
  • Han­gar 7

Austria, Ziemia Salzburska: Salzburger Sportwelt

Po Sal­zbur­gu, prze­mie­ści­li­śmy się do odda­lo­nej o 70 kilo­me­trów miej­sco­wo­ści Fil­zmo­os, któ­ra jest poło­żo­na 1000 m.n.p.m. i jest popu­lar­nym kuror­tem nar­ciar­skim, ALE. Ale oka­zu­je się, że latem też jest cał­kiem do rze­czy­bo jest to jed­na  z tych słi­ta­śnych wio­se­czek wkom­po­no­wa­nych w gór­ski kra­jo­braz z wido­ka­mi ury­wa­ją­cy­mi odwłok już na eta­pie sta­nia na hote­lo­wym bal­ko­nie, tym­cza­sem jak wje­dzie­cie sobie kolej­ką na miej­sco­wą gór­kę (1600 m), to już kom­plet­nie łeb rozwalony.

Noco­wa­li­śmy w hote­lu Apar­tho­tel­das Fil­zmo­os. Bar­dzo kli­ma­tycz­ny a do tego epic­ka restau­ra­cja hote­lo­wa „Der Guster”. Mie­li­śmy w niej wyku­pio­ne śnia­da­nia i kola­cje i w sumie nie ocze­ki­wa­li­śmy­ja­kichś spe­cjal­nych wodo­try­sków, wszak to mała miej­sco­wość, pen­sjo­nat też nie za duży, więc niby cze­mu mia­łem ocze­ki­wać, tym­cza­sem oka­za­ło się, że sze­fem kuch­ni w Der Guster jest jakiś typek, któ­ry praw­do­po­dob­nie ma ambi­cje zro­bić karie­rę niczym Bra­dley Cooper w fil­mie “Ugo­to­wa­ny”, czy­li wie­cie każ­de danie zro­bio­ne tak, jak­by od tego zale­ża­ły losy świa­ta: smak, pre­zen­cja i nie­tu­zin­ko­we połą­cze­nia w menu muszą być, wia­do­mix. I tak przez 3 dni byli­śmy racze­ni momen­ta­mi kuli­nar­ny­mi (przy­staw­ka, głów­ne, deser), jak­by­śmy sto­ło­wa­li się u Ama­ro, a nie w małej, hote­lo­wej restau­ra­cji. Jed­ne­go dnia nie wytrzy­ma­łem pre­sji i zapy­ta­łem kel­ner­kę, co tu się wła­ści­wie odwa­la, bo to są dania z gwiazd­ka­mi Miche­lin i ja nie wiem, czy jestem god­ny, żeby tak jadać, na co pani kel­ner­ka wymie­ni­ła mi wszyst­kie mia­sta i restau­ra­cje, w któ­rym ich szef kuch­ni się szko­lił i jakim cudem on nie pro­wa­dzi teraz jakieś fan­cy knaj­py w Wied­niu, to ja nie rozu­miem, ale nie drą­żę, bo dzię­ki temu nie­do­pa­trze­niu wygra­łem życie. Tak że jeśli będzie­cie przy­pad­kiem w Fil­zmo­os, koniecz­nie ude­rzaj­cie na szam­kę do Der Guster… no dobra, podra­ży­łem temat i oka­zu­je się, że Austria jest takim pięk­nym kra­jem, że koleś może pro­wa­dzić restau­ra­cję z gwiazd­ka­mi w małej miej­sco­wo­ści, wycho­dzić finan­so­wo na + i dosta­wać faj­ny feed­back od gości, dzię­ki cze­mu może żyć i god­nie pra­co­wać u sie­bie. Jest to dla mnie na swój spo­sób szok kulturowy.

Jeśli cho­dzi o atrak­cje w regio­nie Sal­zbur­ger Spor­twelt to jest z cze­go wybie­rać bo w oko­li­cy są insta­gra­mo­we jezior­ka, dolin­ki i gór­ki, po któ­rych ska­czą sobie kozi­ce. Kil­ka poten­cjal­nych opcji:

Aż się pro­si, żeby wyna­jąć rower elek­trycz­ny i kop­snąć się do jakie­goś schro­ni­ska i zapo­dać sobie app­fel stru­dla (np. w schro­ni­sku na tra­sie wokół jezior­ka Alm­see, Hofal­men Fil­zomms) iden­tycz­ne­go jak ten, któ­rym raczył się Chri­sto­pher Waltz w “Bękar­tach Woj­nych”. A na powrót macie cały czas z gór­ki i śmi­ga­cie sobie 60km/h (no chy­ba, że puści­cie hamu­lec, to szyb­ciej) i jest osom. W samym Fil­zmo­os jest kil­ka wypo­ży­czal­ni rowe­rów (te same wypo­ży­czal­nie w sezo­nie zimo­wym ofe­ru­ją nar­ty i deski). Śred­ni koszt 25–27 EUR/ rower elektryczny/ dzień.

W Reit­steg jest gór­ka, przez któ­rą pusz­czo­ny jest tor sanecz­ko­wy (cho­dzi o te sanecz­ki, któ­re śmi­ga­ją po bla­sza­nej rurze) i to jest ten sort roz­ry­wek, przy któ­rym bom­be­lek nie musi dwa razy pytać, czy pój­dzie­my, bo wia­do­mo, że ja się jaram jsz­cze bar­dziej. Z kolei przed gór­ką jest jezio­ro, nad któ­rym moż­na zje­chać na tyrol­ce i flyingfoksach.

Na więk­szość oko­licz­nych górek moż­na wje­chać kolej­ką lino­wą. Jeśli wybie­rze­cie gór­kę znaj­du­ją­ca się dokład­nie naprze­ciw­ko Apar­tho­te­lu, na szczy­cie jest bar­dzo przy­jem­ny plac zabaw dla bom­bel­ków i satys­fak­cjo­nu­ją­cy widoczek.

40 km od Fil­zmo­os znaj­du­je się jezio­ro Jager­see Kle­inarl, nie jest to jakieś wiel­kie wow, ale bar­dzo przy­jem­nie się wokół nie­go spa­ce­ru­je lub jeź­dzi na rowe­rze. Nad brze­giem, oczy­wi­ście, przy­jem­na knajp­ka z lokal­nym piw­kiem i prze­ką­ska­mi. Ale napraw­dę przyj­me­na knajp­ka, wyglą­da­ją­ca jak na rekla­mach twa­roż­ków albo Milki.

Basen odkry­ty w Fil­zmo­os -> kąpiesz się z wido­kiem na góry #naj­le­piej.

Tak­że w tym hote­lu, może­cie zaku­pić kar­tę (Fil­zmo­os Som­mer Card), któ­ra pozwa­la wejść za fri­ko, albo z kon­kret­ną zniż­ką na lokal­ne atrak­cje, na ten przy­kład wje­dzie­cie za dar­mo­chę kolej­ka­mi lino­wy­mi, albo poplu­ska­cie się w base­nie z wido­kiem na góry. Przy naszej trój­ce, ta kar­ta to kil­ka­dzie­siąt ojro w kie­sze­ni… DZIENNIE. #sza­nu­ję

Austria, Ziemia Salzburska: Salzburger Lungau

Ostat­nim eta­pem nasze­go tri­pu był region Sal­zbur­ger Lun­gau (130 km na połu­dnie od Sal­zbur­ga) jeden z naj­bar­dziej sło­necz­nych regio­nów Austrii, od 2012 tak­że rezer­wat bios­fe­ry UNESCO.

Już na dzień dobry urwa­ło nam tył­ki, bo oka­za­ło się, że nasz hotel Alm­dorf Omlach mie­ści się na gór­ce 1500 m.n.p.m (Fan­nin­berg) i jest tak kozac­ki, że nawet Bren­do­nek zro­bił WOW.I nie, że miej­sco­wość jest na wyso­ko­ści 1500 metrów. Nope, aby doje­chać do hote­lu trze­ba poko­nać 4 kilo­me­try ser­pen­tyn i na górze poza dom­ka­mi, któ­re swo­ją dro­gą są bar­dzo fan­cy (w środ­ku już w ogó­le), baców­ką wła­ści­cie­la, schro­ni­skiem i wycią­giem nar­ciar­skim, nie ma żad­nej innej infra­struk­tu­ry, więc jak jest się w skle­pie w pobli­skim mia­stecz­ku, lepiej kupić wszyst­ko za jed­nym razem, bo robić dru­gą rund­kę po zapo­mnia­ne­go taj­ger­ka nie jest wca­le tak hop-siup. Dodam jesz­cze, że hotel wybu­do­wa­no w 2019, a że zaraz po tym przy­szła pan­de­mia to jest nów­ka sztu­ka i tak napraw­dę nie­wie­le osób już w nim spa­ło. Wszyst­ko pach­nie jesz­cze farbą.

Gene­ral­nie dom­ki i wido­czek z góry jest tak faj­ny, że śmia­ło moż­na sobie tak poczil­lo­wać kil­ka dni i zde­cy­do­wa­nie nie będzie to czas stra­co­ny. Do tego, mimo że w każ­dym apar­ta­men­cie macie do dys­po­zy­cji aneks kuchen­ny, bar­dzo pole­cam zamó­wić sobie śnia­da­nie w hote­lu- ser­wo­wa­ne jest na tara­sie i więk­szość pro­duk­tów pocho­dzi z tutej­sze­go gospodarstwa.

A jak wam się już znu­dzi sie­dze­nie w hote­lu to łap­cie nasze polecajki:

Mau­tern­dorf- pobli­ska wio­secz­ka kli­ma­tem jak z seria­lu Allo­Al­lo i zam­kiem z XIII wie­ku (wej­ście do zam­ku: doro­śli 12 EUR, dzie­ci (6−15 lat) 7.50 EUR z Lun­gau Card jed­no­ra­zo­we wej­ście za fee)

Basen miej­ski w Mau­tern­dorf i na jego tere­nie mini­golf, zjeż­dżal­nia, bro­dzik dla malu­chów, dużo tra­wy do pik­ni­ko­wa­nia, restau­ra­cja, boisko do kosza (wej­ście: doro­śli 6.EUR, dzie­ci (6−15 lat) 2.8 EUR, mło­dzież (16−18 lat) 3.60 EUR. Z kar­tą Lun­gau­Card jed­no wej­ście za free, każ­de kolej­ne 50% taniej).

Kolej­ka lino­wa z Mau­tern­dorf do gór­nej sta­cji Grosseck-Speiereck(1960 m n.p.m). Do wago­ni­ka na luzie moż­na zabrać wózek. A jak już wje­dzie­cie to na górze jest spo­ro szla­ków trek­kin­go­wych i bajor­ko a’la Mor­skie Oko­ło (Tro­galm­see). Cena za prze­jazd kolej­ką: dzie­ci (6−15 lat) 10 EUR, doro­śli (19 EUR). Z kar­tą Lun­gau­Card za free.

I jesz­cze na dole obok sta­cji kolej­ki jest Fami­ly­park Smart-Land: takie malut­kie weso­łe mia­stecz­ko z torem do tubin­gów wod­nych, tram­po­li­na­mi, bun­gee, par­kiem lino­wy dla dzie­ci, dmu­chań­ca­mi i dzie­cię­cy­mi quady. Nic spe­cjal­ne­go, ale jak już macie kar­tę Lun­gau­Card to wej­ście jest za dar­mo, a za zaosz­czę­dzo­ne 10 EUR moż­na wypić piw­ko w restau­ra­cji Schi Alm (kuch­nia austriac­ka ale i tro­chę włoskiej).

Kolej­ka Fan­ning­berg­bahn: Z Alm­dorf Omlach moż­na doje­chać wycią­giem krze­seł­ko­wym do Fri­schin­gho­he i pocho­dzić po górach. Na wyciąg moż­na zabrać wózek dla dziec­ka. Wjazd: doro­sły 15.5 EUR, dziec­ko (6−15 lat) 8.EUR; z Lun­gau Card jeden prze­jazd (w obie stro­ny) za free. Zaraz obok sta­cji dol­nej wycią­gu jest cał­kiem nie­zła restau­ra­cja Rucksackl.

Jezio­ro Pre­ber­see w Tam­sweg (1514 m n.p.m); ścież­ka przez wrzo­so­wi­ska dooko­ła jezio­ra dosto­so­wa­na do wóz­ków , tra­sa ok 45 min. W cza­sie poby­tu, niczym raso­wi hip­ste­rzy zamó­wi­li­śmy sobie tam w schro­ni­sku śnia­da­nie na 9 rano, co kil­ka dni wcze­śniej wyda­wa­ło się super pomy­słem, tym­cza­sem jak przy­szedł dzień wła­ści­wy to zaczę­li­śmy pukać się w gło­wę nad tym jak bar­dzo trze­ba być sza­lo­nym, żeby usta­wiać taką akcję na 9 rano, a nie 14:30, ale osta­tecz­nie jakoś uda­ło się zebrać (o włos od roz­wo­du), a póź­niej sza­ma i widocz­ki wyna­gro­dzi­ły z nawiąz­ką. Dodam, że obok schro­ni­ska jest plac zabaw (punkt obo­wiąz­ko­wy każ­de­go dnia) i zagro­da ze zwierzakami.

Knaj­pa Hau­serl im Wald, Mariap­farr; knaj­pa po środ­ku lasu, tu zali­czy­łęm ostat­ni austriac­ki kla­sy czy­li Kaiser­sch­marrn, zwa­ny ina­czej omle­tem cesar­skim. Sku­ba­ny był godny.

Pięk­ny był to wywczas, nigdy go nie zapo­mnę, a Austria zro­bi­ła ze mną dokład­nie to samo co kil­ka lat wcze­śniej Sło­we­nia, wzię­ła z zasko­cze­nia i uwio­dła. Koniec myśle­nia o niej, jako o kra­ju tranzytowym.

Bonus:

W praw­dzie poniż­sze atrak­cje znaj­du­ją się poza Zie­mią Sal­zbur­ską, ale będąc już tak bli­sko nie mogli­śmy nie pod­je­chać.  Jak będzie­cie mieć wol­ny dzień to war­to wyro­bić sobie wła­sne zdanie:

Hal­l­statt:

Powiem wam tak szcze­rze, że Hal­l­statt dla mnie jest prze­haj­po­wa­ne. Oczy­wi­ście jest ślicz­ne, ale pro­blem pole­ga na tym, że jest ślicz­ne na zdję­ciach. Bo to jest tak, że ludzie walą do Hal­l­statt, żeby ustrze­lić kil­ka insta­gra­mo­wych fotek i jak już je mają to to miej­sce nie ma już za dużo do zaofe­ro­wa­nia. Raz, że będąc w Hal­l­statt nie widzisz Hal­l­statt jako cało­ści (tak jak na zdję­ciach). Gastro jest pod tury­stów, więc zero unie­sień. Tłu­my takie, że nie pochil­lu­jesz… a jak pój­dziesz kawa­łek dalej, żeby zro­bi­ło się intym­niej, to tak samo, jak­byś zatrzymał/a się w ran­do­mo­wej innej wio­sce w Austrii, któ­re też są super, ale nikt nie powie­dział o nich, że to MUST SEE, więc nie ma tłu­mów. Par­kin­gi zawa­lo­ne. Na wej­ście Kru­pów­ki Welco­me To, czy­li odpust na peł­nej petar­dzie. Atrak­cja na cyk­nię­cie fot­ki i leci­my dalej.

ALE! Ale jeśli przy­je­cha­łeś spe­cjal­nie do Hal­l­statt i na miej­scu poczu­łeś się roz­cza­ro­wa­ny, to spra­wa nie jest jesz­cze prze­gra­na, bo 10 kilo­me­trów dalej jest góra, na któ­rą wjeż­dża się kolej­ką (koszt ok 30 EUR/ os) i tam są jaski­nie, lodo­wiec i Five Fin­gers, czy­li wysta­ją­cy bal­ko­nik w kształ­cie 5 pal­ców, z któ­re­go macie widok m.in. na Hal­l­statt i to jest sztos! I wte­dy Hal­l­statt jako doda­tek ma sens.

Bischo­fsho­fen:

Miej­sców­ka, któ­rą na bank koja­rzy­cie jeśli jeste­ście fana­mi Mały­sza i Sto­cha. To tu co roku 6 stycz­nia odby­wa się finał Tur­nie­ju Czte­rech Skocz­ni. Atrak­cja 10 minu­to­wa, ale jak będzie­cie ze szwa­grem oglą­dać kon­kurs 4 skocz­nie, powie­dze­nie: „Byłem tam”, będzie słod­kie jak Rafaello.

Zamek Hohen­wer­fen:

For­te­ca z XI wie­ku, pięk­nie poło­żo­na z widocz­kiem na ośnie­żo­ne szczy­ty gór. Do zam­ku moż­na dostać się kolej­ką (opcja dla leniusz­ków), albo zro­bić sobie spa­ce­rek pod gór­kę. W środ­ku do odwie­dze­nia kom­na­ta tor­tur, wysta­wa bro­ni, ale naj­więk­sze wow robią poka­zy dra­pież­nych pta­ków (codzien­nie o 11:15, 14:15 i 16:30). Wstęp do zam­ku może­cie zali­czyć za free z kar­tą Sal­zbur­gel­nad Card. Nor­mal­nie bile­ty w cenie 12.90 EUR doro­śli i 7.40 EUR/ dziec­ko. Cena bile­tu nie uwzględ­nia ceny kolej­ki. Według mnie super war­to. Podo­ba­ło mi się wszystko.

Thul- dom naro­dzin Arnol­da Schwarzeneggera:

W Thul byli­śmy w 2018 wra­ca­jąc ze Sło­we­nii. Uda­ło mi się namó­wić Madzię, żeby zbo­czyć tro­chę z tra­sy (są to oko­li­ce Graz) i pod­je­chać zoba­czyć dom Arnol­da. Spo­dzie­wa­łem się jakieś ultra pato­lo­gii i bie­dy aż pisz­czy, tym­cza­sem oka­za­ło się, że Arni dora­stał w warun­kach iście kró­lew­skich. Cha­ta mini­mum 160 metrów, do tego wypa­sio­ny ogró­dek, dooko­ła góry, lasy i pola gol­fo­we. I to ma być bie­da? Cie­ka­we, gdzie by se wsa­dził tę ławecz­kę ze sztan­gą, jak­by miesz­kał na 40 metrach? Ja raz przy­nio­słem do domu sand­bag, czy­li taki worek woj­sko­wy, któ­ry napeł­niasz pia­chem i możesz robić w domu więk­szośc pod­sta­wo­wych ćwi­czeń z sił­ki. Led­wo prze­kro­czy­łem próg, a Madzia już: “Chy­ba Cię pogrza­ło, że będziesz mi tu pia­chem sypał po pod­ło­dze. Albo worek robi wyjazd, albo Ty i worek. Wybie­raj”. I dla­te­go jestem gru­by. (BTW Sprze­dam Sand­Bag — nów­ka sztu­ka, jesz­cze w folii)

No i tak sobie zwie­dza­łem to muzeum, oglą­da­łem eks­po­na­ty z fil­mów, zdję­cia Arnie­go w majt­kach a’la­Obe­lix (z cza­sów mrs Uni­ver­se) i gadże­ty zaju­ma­ne Oba­mie z Gabi­ne­tu Owal­ne­go, i wyszło mi, że koleś nie­nor­mal­ny, bo nie było racjo­nal­nych prze­sła­nek, żeby opusz­czał domo­wą stre­fę kom­for­tu. Miał wszyst­ko, prze­stron­ny kwa­drat, pry­wat­ną sił­kę, oto­cze­ni gór .… wtem wsze­dłem do kibla, patrzę, a tam poza kar­tecz­ką “Nie sikać / Nie dwój­ko­wać”, drew­nia­ny sedes. Taki wycho­dek z daw­nych cza­sów, tyle, że bez potrze­by wycho­dze­nia z domu. Wte­dy zro­zu­mia­łem, że to jest wła­śnie to. Z miej­sca wyobra­zi­łem sobie te drza­zgi, wil­goć i nie­kom­for­to­we posia­dó­wy. Drew­nia­ny sedes też by mnie zmo­ty­wo­wał, żeby zawal­czyć o lep­szą przy­szłość.… i dla­te­go jutro mi taki montują.

P.S. Ale na cho­le­rę Arnie­mu 3‑metrowe Trans­for­mer­sy w ogród­ku, nie wiem do teraz.
P.P.S. Jak ktoś jest popkul­tu­ro­wym fra­kiem to war­to tam zaje­chać. Ja na ten przy­kład do koń­ca życia będę się puco­wał, że widzia­łem moto­cykl z Ter­min­to­ra i kil­ka innych legen­dar­nych fan­tów z fil­mów Arnie­go, ale zdro­wo roz­sąd­ko­wo war­to nad­ro­bić max 100 km, żeby odwie­dzić ten przy­by­tek. Będą na tra­sie do Chorwacji/Słoweni spo­czko. Jechać z Sal­zbur­ga secjal­nie po to, NOPE.

A to widziałeś?

Brak komentarzy

Leave a Reply