Marek Stelar „Ukryci”

Ukryci

Mam takiego kolegę (on istnieje naprawdę), z którym niby kontaktujemy się biznesowo, ale w rzeczywistości nasze rozmowy wyglądają tak, że o biznesikach gadamy przez 2 minuty, a na kolejne 45 wpadamy w popkulturowe pierdololo i on na ten przykład za każdym razem pyta mnie, czy nadrobiłem w końcu The Wire, na co ja, że Nope i on wtedy, że nie gada więcej z człowiekiem, który nie oglądał najwybitniejszego serialu w historii świata, heloł! Wtedy ja odbijam piłeczkę i zapodaję: „Skoro gadamy już o najwybitniejszych serialach ever, to obejrzałeś w końcu Breaking Bad?”, na co on, że nie, bo nie potrafi wejść w serial, którym jara się cały świat, bo tu tylko rozczarować się można XD.

Ale nie zawsze robimy sobie pressing i wyrzuty. Nope, kiedyś znaleźliśmy wspólny mianownik w postaci kryminałów Mieczysława Gorzki. Akurat dowiozłem ostatni tom i narzekałem „jak teraz żyć?”, na co on, że „Aj Noł That Feeling Bro, mam tak samo”.

Po dwóch tygodniach dzwoni i mówi -> „Panie, wiem, jak wypełnić pustkę w sercu po Gorzce. Dwa słowa. Marek Stelar. Gość jest świetny. To ten sam level, a może nawet i wyżej”.

I to był pierwszy raz w życiu, kiedy usłyszałem o panu Marku, po czym wpadłem w syndrom kobiety w ciąży -> wiecie, jak spodziewacie się / staracie się o dziecko, to wszędzie zaczynacie widzieć kobiety w ciąży. Na ulicy, w Biedrze, ktoś w „Na Wspólnej” zachodzi w ciążę, w Pepco robią promkę na nosidełka, etc. Ciąże evryłer. I tak samo było z Markiem Stelarem. Jak tylko raz padło to nazwisko, to nagle zacząłem je widzieć wszędzie –> na empikowej topce, w polecajkach na forum książkowym, w zapowiedziach wydawniczych. Wszędzie. Niemniej playlistę miałem zbudowaną hen hen do przodu, więc Marek Stelar na nasz pierwszy raz musiał poczekać do… dzisiaj!

Właśnie skończyłem jego najnowsze dzieło „Ukryci” i… okazało się, że nie jest to książka w ramach cyklu kryminalnego, tylko samodzielny thriller psychologiczny, więc nie mogłem porównać bezpośrednio z Gorzką, ale bez zbędnego przedłużania powiem, że bawiłem się świetnie… i mam taki feeling, że autor podczas pisania bawił się równie dobrze. Na bank miał duży fan z dokręcania śruby z każdym kolejnym rozdziałem. To się czuje w trakcie czytania.

Plot fabularny leci tak, że babeczka wbija do Rossmana po krem Bielenda, a jak wraca okazuje się, że z samochodu zniknął jej niepełnosprawny syn. Wózek jest nadal w bagażniku, a na rękach raczej daleko by nie zaszedł, więc wniosek jest prosty -> 16-letni bombelek został uprowadzony. Oczywiście babeczka zgłasza to na policję, ale ta reaguje śmiechem, wszak nastolatkowe robią gorsze rzeczy niż ucieczka z samochodu swojej starszej. Dopiero kiedy pada info o poruszaniu się na wózku, migusiem zmieniają nastawianie. Otóż okazuje się, że jest to kolejny tego typu incydent w ostatnim czasie, soł wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że po okolicy grasuje jakiś świr.

W tym miejscu ciśnie się wiele pytań -> kto, dlaczego, jaki jest wzór działania i co z bombelkami? Oczywiście odpowiedzi ode mnie nie usłyszycie, ale powiem za to, że autor popuścił lejce wyobraźni i zbudował twist, który albo się kocha, albo puka w głowę XD. Ja pokochałem. Jest tak fantastycznie „odklejony i popłynięty”, że nie mogłem się oderwać. Do tego dostajemy dwie bardzo fajnie przekminione postaci, które nie tylko są interesujące i chce się wiedzieć, co im w głowie siedzi, ale też nie biorą jeńców w swoich poczynaniach i lecą taranem. Co lepsze w pewnym momencie będzie musiało dojść pomiędzy nimi do konfrontacji.

Dla mnie rozrywka przez duże R, a tych kilku przerysowań nie biorę za wadę, tylko konwencję. Ot kejs złoli w Bondzie. Końcowa ocena -> Idealna lektura do basenowego jacuzzi kupionego w promce.

Książka wyszła nakładem Wydawnictwo FILIA i klasycznie zostawiam link do wersji papierowej -> https://tiny.pl/93r69

Audiobooka natomiast widziałem na Storytelu