popKULTURA

Ted Bundy, czyli historia seryjnego mordercy, który stał się celebrytą

25/10/2019

Dziś przy­cho­dzę do was z rec­ką nie jed­nej, a aż dwóch ksią­żek trak­tu­ją­cych o naj­słyn­niej­szym seryj­nym mor­der­cy ever, czy­li Tedzie Bun­dym. Pierw­sza nosi tytuł “Roz­mo­wy z mor­der­cą”, dru­ga “Ostat­ni żywy świa­dek”, a obie są autor­stwa ame­ry­kań­skich dzien­ni­ka­rzy Ste­phe­na G. Michau­da oraz Hugh Ayneswortha.

Wiem co teraz myśli­cie. Jakiś cza­sem temu na Net­fli­xie poja­wił się doku­ment o Tedzie, nie­wie­le póź­niej do kina wszedł film, w któ­rym w rolę Bun­dy­’e­go wcie­lił się Zac Efron, do tego mamy serial “Min­dhun­ter” i jesz­cze Tara­ni­to umie­ścił w swo­jej naj­now­szej pro­duk­cji  Rafa­ła Zawie­ru­chę Char­le­sa Man­so­na, co spra­wia, że zro­bi­ła się dobra koniunk­tu­ra na psy­cho­li i seryj­nych mor­der­ców. Nie dziw­ne więc, że wie­lu auto­rów pró­bu­je pod­cze­pić  się pod ten pociąg z for­są i uciu­łać kil­ka gro­szy dla sie­bie, co nie? Otóż myli­cie się. Książ­ki o któ­rych mówię były pierw­sze (zosta­ły wyda­ne w USA w 1983 i 1989 roku) i to wła­śnie na nich bazu­ją fil­my i seria­le. True story.

Było tak

Kie­dy Ted Bun­dy miał już na kon­cie dwa wyro­ki ska­zu­ją­ce go na krze­sło elek­trycz­ne i cze­kał na pro­ces numer trzy, zaży­czył sobie, aby dzien­ni­ka­rze spi­sa­li jego histo­rię. Wska­zał nawet kon­kret­ne nazwi­sko Ste­phe­na Michau­da, któ­re­go arty­ku­ły znał i cenił.  Michaud zaan­ga­żo­wał w spra­wę swo­je­go men­to­ra z cza­sów stu­diów, Hugh Ayne­swor­tha i tym spo­so­bem obaj pano­wie przez kil­ka mie­się­cy spo­ty­ka­li się z Bun­dym w celi śmier­ci, aby prze­lać na papier jego maka­brycz­ną historię.

Pato­wa sytuacja

Począt­ki były  trud­ne, gdyż dzien­ni­ka­rze wycho­dzi­li z zało­że­nia, że jeśli Bun­dy napraw­dę jest nie­win­ny (a tak utrzy­my­wał aż do dnia egze­ku­cji), to doło­żą wszel­kich sta­rań, aby dogłęb­nie zwe­ry­fi­ko­wać wszyst­kie fak­ty i zna­leźć cokol­wiek, co mogło­by dać pod­sta­wy do unie­win­nie­nia. Tym­cza­sem Bun­dy miał na to wywa­lo­ne. Był nar­cy­zem łak­ną­cym uwa­gi oraz podzi­wu, w związ­ku z czym pla­no­wał narzu­cić auto­rom wła­sną, moc­no wybie­la­ją­cą go nar­ra­cję, któ­ra nijak nie pokry­wa­ła się z fak­ta­mi, ale zro­bi­ła­by z nie­go męczen­ni­ka i bohatera.

Dzien­ni­ka­rze nie chcie­li na to przy­stać, więc sytu­acja zro­bi­ła się pato­wa i wyglą­da­ło na to, że “ze spo­wie­dzi” nic nie wyj­dzie. W zasa­dzie już mie­li pako­wać gra­ty i wra­cać do domu, jed­nak na koniec  poku­si­li się o mały for­tel. Mia­no­wi­cie powie­dzie­li tak: “Ted wie­my, że jesteś nie­win­ny, ale może byś spró­bo­wał wcie­lić się w rolę praw­dzi­we­go mor­der­cy i pospe­ku­lo­wał co zro­bił­byś na jego miej­scu?”. To był prze­łom. Bun­dy bar­dzo chęt­nie wszedł w taki układ i zaczął opo­wia­dać z per­spek­ty­wy trze­ciej oso­by, jakie moty­wa­cje “mogły” kie­ro­wać zabój­cą i jak “mógł” wyglą­dać hipo­te­tycz­ny prze­bieg wyda­rzeń. Tym spo­so­bem powsta­ły set­ki godzin nagrań, któ­re co praw­da nie nada­wa­ły się na dowód w sądzie, wszak nie było na nich jed­no­znacz­ne­go przy­zna­nia się do winy, ale pomo­gły wyja­śnić zagad­ko­we do tej pory wąt­ki poszcze­gól­nych śledztw oraz poznać meto­dy dzia­ła­nia Bundy’ego.

Po połą­cze­niu wszyst­kich kro­pek, uda­ło się odtwo­rzyć całą histo­rię. A była to histo­ria, któ­rej nawet Patryk Vega by nie wymy­ślił. Szcze­rze mówiąc mam do niej moc­no ambi­wa­lent­ny sto­su­nek. Z jed­nej stro­ny jestem nią zafa­scy­no­wa­ny i nadal nie mogę uwie­rzyć, że w spra­wie nastę­po­wa­ły aż tak nie­praw­do­po­dob­ne zwro­ty akcji, z dru­giej czu­ję nie­smak i pogar­dę, bo jak­by nie patrzeć Bun­dy był ponad­prze­cięt­nym zwy­ro­lem. Udo­wod­nio­no mu 30 zabójstw, cho­ciaż nie­któ­re teo­rie mówią, że mogło być ich nawet 100.

O Bun­dym mówi­ło się, że ma “zmien­no­kształt­ną” twarz i na każ­dym zdję­ciu wygla­da ina­czej, przez co świad­ko­wie mie­li pro­blem, żeby go jed­no­znacz­nie zidentyfikować.

TL;DR, czy­li Too Long Did­n’t Read

Pokrót­ce histo­ria wyglą­da tak, że w latach ’70 w USA zaczę­ły zni­kać mło­de, atrak­cyj­ne kobie­ty. Naj­pierw w Waszyng­to­nie i Ore­go­nie, następ­nie w Ida­hoo, Utah i Kolo­ra­do, aż w koń­cu na Flo­ry­dzie. Począt­ko­wo poli­cja nie potra­fi­ła dostrzec w tych spra­wach wspól­ne­go modus ope­ran­di, więc nawet nie zda­wa­ła sobie spra­wy, że detek­ty­wi z poszcze­gól­nych sta­nów szu­ka­ją tego same­go czło­wie­ka. Ponad­to śled­czy dys­po­no­wa­li ogra­ni­czo­ny­mi moż­li­wo­ścia­mi tech­nicz­ny­mi, np. nikt jesz­cze nie sły­szał o bada­niach DNA, a moż­li­wo­ści kom­pu­te­rów koń­czy­ły się na par­tyj­ce w sape­ra, co też nie uła­twia­ło spra­wy. Nie­mniej jed­nak z cza­sem poja­wia­li się kolej­ni świad­ko­wie i mały­mi krocz­ka­mi krąg podej­rza­nych zaczął się zawę­żać. Opi­nia publicz­na prze­ży­ła wiel­ki szok, kie­dy wyszło na jaw, że za zbrod­nia­mi praw­do­po­dob­nie stoi mło­dy, przy­stoj­ny i elo­kwent­ny stu­dent pra­wa. Nie tak sobie wyobra­ża­no bru­tal­ne­go mor­der­cę, któ­ry nie­jed­no­krot­nie deka­pi­to­wał gło­wy swo­ich ofiar, po czym trzy­mał je na cha­cie u teściów.

Ludzie myślą, że prze­stęp­cy to gar­ba­te, zezo­wa­te potwo­ry, prze­śli­zgu­ją­ce się gdzieś w mro­ku i pozo­sta­wia­ją­ce za sobą ślu­zo­wa­te śla­dy. A jed­nak są oni isto­ta­mi ludz­ki­mi” Bob Dekle, oskar­ży­ciel Bundego.

Zain­te­re­so­wa­nie spra­wą Bun­dy­’e­go było tak wiel­kie, że sta­cje tele­wi­zyj­ne zde­cy­do­wa­ły się trans­mi­to­wać na żywo jego pro­ces. Był to pierw­szy taki przy­pa­dek w histo­rii USA. Wize­ru­nek Teda tra­fił na koszul­ki, czap­ki i kubecz­ki, a on sam stał się kimś w rodza­ju cele­bry­ty. Doro­bił się nawet gro­mad­ki gru­pies, któ­re nie tyl­ko prze­sy­ła­ły mu set­ki listów z pro­po­zy­cja­mi matry­mo­nial­ny­mi, ale oso­bi­ście sta­wia­ły na każ­dej roz­pra­wie. Ted w peł­ni świa­do­mie pod­sy­cał te emo­cje medial­ny­mi szop­ka­mi, w któ­rych nie­zmien­nie sta­wiał się w roli ofia­ry sys­te­mu. Do tego kil­ka razy podej­mo­wał uda­ne pró­by uciecz­ki. Raz wysko­czył z wyso­ko­ści  sze­ściu metrów przez okno w sądzie, innym razem zagło­dził się do wagi 65-kilo­gra­mów, po czym czmych­nął przez nie­wiel­ki otwór w sufi­cie swo­je celi. Gdy­by tego było mało, wziął ślub na sali sądo­wej i to pod­czas roz­pra­wy, na któ­rej został ska­za­ny na karę śmier­ci. Takich fra­pu­ją­cych wąt­ków jest mul­tum, ale o tym musi­cie prze­czy­taj już sami.

Dla­cze­go wyszły aż dwie książki?

Pierw­sza, czy­li “Roz­mo­wy z mor­der­cą” (cyk -> Ceneo) to trans­kryp­cja roz­mów, któ­re Bun­dy odbył z dzien­ni­ka­rza­mi w celi śmier­ci. Dosta­je­my tutaj nie tyl­ko zezna­nia Teda na temat zabójstw, ale też spo­ro pobocz­nych “aneg­do­tek” z jego życia. Nato­miast “Ostat­ni żywy świa­dek” (cyk -> Ceneo) jest peł­ną histo­rią prze­stęp­czej dzia­łal­no­ści Bun­dy­’e­go, uło­żo­ną chro­no­lo­gicz­nie oraz wzbo­ga­co­ną o wypo­wie­dzi śled­czych i świad­ków, rela­cje z pro­ce­sów i oko­licz­no­ści wszyst­kich zbrod­ni. Pole­cam obie, bo każ­da wno­si coś inne­go, jed­nak jeśli chcie­li­by­ście prze­czy­tać tyl­ko jed­ną, to zde­cy­do­wa­nie zale­cam zacząć od “Ostat­nie­go świad­ka”. Na ten moment jest to naj­lep­sza książ­ka, jaką prze­czy­ta­łem w 2019. Wykrę­ci­ła mi mózg na lewą stronę.

Dru­gie pyta­nie brzmi, czy jest sens się­gać po te lek­tu­ry, jeśli widzia­ło się film i doku­ment na Netflixie?

Jak naj­bar­dziej jest. Zarów­no film i serial poda­ją poszcze­gól­ne fak­ty w piguł­ce, sku­pia­jąc się głów­nie na oso­bie Teda i tyl­ko lek­ko muska­jąc ofia­ry, śled­czych, praw­ni­ków oraz wie­le pobocz­nych wąt­ków, któ­re potra­fią rzu­cić zupeł­nie nowe świa­tło na spra­wę. Dopie­ro książ­ki dają pełen obraz i wierz­cie mi, jest on o wie­le bar­dziej wstrzą­sa­ją­cy niż widzie­li­śmy na ekra­nie. Prop­su­ję oba tytuły.

A to widziałeś?

Brak komentarzy

Leave a Reply