popKULTURA

Quentin Tarantino “Rozmowy”

14/10/2021
Quentin Tarantino

27 lat temu o tej porze do kin weszło “Pulp Fic­tion”, o któ­rym powie­dzieć, że było krzep­kie, to nie powie­dzieć nic.

I wyko­rzy­stu­jac tę rocz­ni­cę, chcia­łem podzie­lić się taką sytu­acją, ze kil­ka dni temu kupi­łem sobie książ­kę Quen­ti­na “Pew­ne­go razu w Hol­ly­Łódź”, któ­ra jest powie­ścio­wą wer­sją fil­mu o tym samym tytu­le. ALE! Ale jak już fina­li­zo­wa­łem koszyk, to zapy­ta­ło mnie, czy nie chciał­bym do kom­ple­tu dobrać sobie zbio­ru wywia­dów z Quentinem?

Cał­kiem przy­pad­ko­wo się zło­ży­ło, że już od daw­na polo­wa­łem na ten tytuł, nie­ste­ty miał sta­tus “sold out”, więc jak tyl­ko zoba­czy­łem, że to to, nawet się nie zasta­na­wia­łem -> Bierę!.

Książ­ka zawie­ra wyse­lek­cjo­no­wa­ne wywia­dy, któ­re zaczy­na­ją się na eta­pie pre­mie­ry “Wście­kłych psów” i cią­gną do roku 2012, kie­dy wyszło “Djan­go”. Jak­by nie patrzeć, zosta­wia spo­rą lukę do chwi­li obec­nej, ALE. Ale jak zaczą­łem czy­tać to prze­pa­dłem i o ile do tej pory byłem wiel­kim fanem Quen­ti­na, to teraz jestem hiper tur­bo ultra­sem. Ten czło­wiek jest abo­slut­nym geniu­szem i potra­fi tak nawi­jać o filamch, że nie mam pytań.

W sumie to chy­ba nigdy nie czy­ta­łem tak mię­si­stych wywia­dów. Jestem przy­zwy­cza­jo­ny do sucha­rów w sty­lu -> że pra­ca z tym i tam­tym była super zaszczy­tem, że sce­na­riusz faj­ny, że pomysł taki i sia­ki, sta­nę­li­smy przed dużym wyzwa­niem bla bla i nara, po czym film oka­zu­je się total­nym guanem.

Tym­cza­sem tutaj jest wszyst­ko — o inspi­ra­cjach, o poszu­ki­wa­niu haj­su, o dobo­rze obsa­dy, o Samu­elu L. Jack­so­nie, o kre­ce­niu scen ulicz­nych bez budże­tu na wstrzy­ma­nie ruchu, o tym ile robi świa­tło, muzy­ka, pra­ca kame­ry, o pisa­niu sce­na­riu­szy., itp. itd. Kawa na ławę, bez pudro­wa­nia rze­czy­wi­sto­ści, ale z pasją i zajawką.

Jesz­cze nie doje­cha­łem do koń­ca, ale już wiem, że to będzie spe­cjal­ne miej­sce na półecz­ce. Jest tu tyle smacz­ków, że ja prdl.

Na ten przy­kład wszy­scy wie­dzie­li­śmy, że Quen­tin prze­pra­co­wał 5 lat w wypo­ży­czal­ni video, gdzie obej­rzał wszyst­kie fil­my świa­ta, a jak ktoś go pro­sił o pole­ce­nie cze­goś, to koń­czy­ło się 3‑godzinnym mono­lo­giem o kinie. Jed­nak oso­bi­ście nigdy nie zasta­na­wia­łem się, jak to się sta­ło, że jego “Wście­kłe psy” debiu­to­wa­ły z taką obsa­dą -> Keitel, Mad­sen, Roth, Busce­mi. Ot uzna­łem, że po pro­stu wykrę­cił do kogo trze­ba, powie­dział: “Yoł tu Kłen­tin, jest taki pomysł…” i na ten tekst wszy­scy kle­ka­ją, sypią haj­sem i dalej leci juz z górki.

Nope. Na tam­tym eta­pie był ano­ni­mo­wym goło­dup­cem i jak to bywa, potrze­bo­wał odro­bi­ny far­ta w posta­ci tra­fie­nia na odpo­wied­nią oso­bę w odpo­wied­nim cza­sie. O tym też tu jest.

Dalej jest jego świa­do­mość arty­stycz­na — on już w 1992 w wywia­dzie mówił, jakie fil­my pla­nu­je zro­bić w przy­szło­ści i że na pew­no będą to hoł­dy dla grin­dho­use­’ów, spga­het­ti wer­ste­rów i coś z moty­wem samu­raj­skim, a wszyst­ko pod­pie­ra kon­kret­ny­mi histo­ria­mi pt. “Dla­cze­go tak”

Albo jak na eta­pie pre­mie­ry “Wście­kłych psów” pyta­ja go -> Ej, Quen­tin tu nie ma żad­nej roli kobie­cej, nie wstyd ci?

Na co Quen­tin -> Nie ma, bo pisząc sce­na­riusz myśla­łem, tak jak myślą boha­te­ro­wie moje­go fil­mu i sytu­acja wyglą­da tak, że oni nie wzię­li­by kobie­ty do napa­du. Ale tak się skła­da, że pra­cu­ję wła­śnie nad nowym sce­na­riu­szem z sil­ną kobie­cą posta­cią. Film będzie skła­dał się z kil­ku prze­ci­na­ją­cych się epi­zo­dów i jeden mam już goto­wy. Gene­ra­nie będą to zna­ne wszyst­kim kli­sze, ale chcę to opo­wie­dzieć tro­chę ina­czej niż do tej pory. Myślę, że wyj­dzie spo­ko -> Boom, Pulp Fiction.

Albo taki cytat:

Więk­szość pro­du­ko­wa­nych fil­mów wygla­da mdło, jak­by wyszła spod jed­nej i tej samej ręki. Jest mar­twa, sztyw­na, bez wdzię­ku. Mój styl jest roz­po­zna­wal­ny i wyra­zi­sty, cho­ciaż obra­cam się w krę­gu try­wial­nych, abso­lut­nie zgra­nych klisz. Spra­wia wra­że­nie wtór­ne­go, zapo­ży­czo­ne­go, ale w isto­cie jest nie do pod­ro­bie­nia. A kino hol­ly­wo­odz­kie bywa po pro­stu nud­ne. Weź­my “Mia­mi Vice” Micha­ela Man­na. Cze­goś gor­sze­go w życiu nie widzia­łem. Mann jest wiel­kim arty­stą, jego “Zakład­nik” bar­dzo mi się podo­bał, cho­ciaż widać, że Tom Cru­ise nie paso­wał do roli pory­wa­cza. Dostał ją tyl­ko po to, żeby pod­cią­gnac wyni­ki finan­so­we. Nato­miast wybór Far­rel­la i Foxxa do “Mia­mi Vice” to już kom­plet­na pomył­ka. Nie two­rzy się mię­dzy akto­ra­mi żad­na che­mia, obaj źle gra­ją, zdję­cia są fatal­ne, a ten nie­bie­sko-sza­ry odcień wyglą­da jak gówno”.

Uwiel­biam tego gościa, uwiel­biam jego styl chło­nię­cia popkul­tu­ry i czu­łem dużą potrze­bę, żeby się tym z wami podzie­lić. Sorka.

Nie wiem, czy ta ksiąz­ka zosta­ła wzno­wio­na i jest ogól­nie dostep­na, czy mia­łem far­ta i tra­fi­łem jakiś zagi­nio­ny egzem­plarz, ale jak­by co to kupi­łem w Empi­ku, a wydaw­cą jest Wydaw­nic­two Axis Mundi

A to widziałeś?

Brak komentarzy

Leave a Reply