popKULTURA

Ann Rule “Morderca znad Green River”

18/09/2022
Morderca znad Green River

Mniej wię­cej rok temu o tej porze na warsz­ta­cie recen­zenc­kim mia­łem słyn­ną książ­kę „Ted Bun­dy. Bestia Obok mnie”, autor­stwa Ann Rule, któ­ra po wie­lu latach w koń­cu docze­ka­ła się tłu­ma­cze­nia na język polski.

Kie­dy zabie­ra­łem się za lek­tu­rę, wyda­wa­ło mi się, że będzie to powtór­ka z roz­ryw­ki, bo histo­rię Bundy’ego na tam­tym eta­pie zna­łem już dość dobrze z innych ksią­żek, doku­men­tów, fil­mu i pod­ca­stów… a póź­niej oka­za­ło się że w odwło­ku byłem i sto­lec widzia­łem. Tak się zło­ży­ło, że kie­dy Ann Rule dosta­ła kon­trakt na napi­sa­nie książ­ki o mor­der­cy, któ­ry gra­su­je po USA, per­so­na­lia tego mor­der­cy nie były jesz­cze zna­ne, a póź­niej supr­ja­sik, wyszło, że to jej kole­ga z byłej pra­cy (tele­fon zaufa­nia), z któ­rym nadal utrzy­my­wa­ła kon­tak­ty i mia­ła taką więź, że kore­spon­do­wa­li ze sobą nawet na eta­pie celi śmier­ci, więc publi­ka­cja dorzu­ci­ła do ukła­dan­ki pt. „Ted Bun­dy” wie­le ele­men­tów, o któ­rych nie mia­łem poję­cia, w tym spo­ro z pierw­szej ręki.

A piszę o tym, bo Wydaw­nic­two SQN kil­ka tygo­dni temu prze­tłu­ma­czy­ło kolej­ną książ­kę Anne Rule -> „Mor­der­ca znad Gre­en River”, czy­li histo­rię saj­ko-kil­le­ra, któ­ry swo­im saj­ko-kil­le­ro­wym CV kasu­je nawet Teda.

True sto­ry, mówi się o nim, że był naj­bar­dziej „zachłan­nym mor­der­cą ever” i chy­ba nie jest to nad­uży­cie, bo udo­wod­nio­no mu ponad 40 mor­dów, tym­cza­sem on sam twier­dzi, że doko­nał ich ponad 70.

W tym miej­scu w sumie mógł­bym skoń­czyć, pisząc-> jeśli czy­ta­li­ście książ­kę o Tedzie i wcią­gnę­ła was, niczym rucho­me pia­ski, to “Mor­der­ca znad Gre­en River” to ten sam sort publi­ka­cji #MustRe­ad. Tutaj też mamy do czy­nie­nia z bar­dzo szcze­gó­ło­wym repor­ta­żem, któ­ry pro­wa­dzi nas krok po kro­ku przez wszyst­kie eta­py żmud­ne­go śledz­twa, przy­bli­ża psy­cho­zę, jaka pano­wa­ła w USA, kie­dy gra­so­wał MZGR, opi­su­je ówcze­sny pres­sing medial­ny, zdej­mu­je ano­ni­mo­wość z ofiar i rysu­je por­tret psy­cho­lo­gicz­ny MZGR, ALE. Ale jak zwy­kle naj­wię­cej mię­cha kry­je się w detalach.

Nie chcę zdra­dzać za dużo, żeby nie ode­brać sen­su czy­ta­nia, ale powiem, że pierw­szy aspek­tem, któ­ry łapie tutaj za mord­kę są ogra­ni­czo­ne tech­ni­ki kry­mi­nal­ne. Śledz­two przy­pa­dło na cza­sy, w któ­rych nie było jesz­cze tech­no­lo­gii z CSI i śled­czy musie­li nie­źle się uro­bić, żeby w ogó­le ogar­nąć, że za mor­dem X, Y i Z stoi ten sam koleś, a jesz­cze trud­niej było z typo­wa­niem podej­rza­nych. Trze­ba było ręcz­nie wer­to­wać akta i szu­kać powią­zań -> boom wstęp­na lista wyno­si 40 tysię­cy poten­cjal­nych mor­der­ców, detek­ty­wi nie śpią po nocach, tyl­ko odha­cza­ją zbież­no­ści, cześć nie wytrzy­mu­je pre­sji i scho­dzi na cho­ro­bę wień­co­wą, tym­cza­sem media -> „Halo poli­cja, mogli­by­ście z łaski swej zła­pać już tego typa, bo strach na uli­cę wyjść. Weź­cie się w koń­cu za robo­tę, a nie tyl­ko dona­ty szamiecie”.

Dru­gim smacz­kiem jest to, że do poszu­ki­wań Mor­der­cy znad Gre­en River włą­czył się Ted Bun­dy, któ­ry zaofe­ro­wał swo­ją pomoc licząc, że w zamian unik­nie kary śmier­ci. No i detek­ty­wi jeź­dzi­li słu­chać jego wykła­dów na temat „Co sie­dzi saj­ko kil­le­rom w gło­wie i jak trze­ba pro­wa­dzić śledz­two, żeby ich zła­pać”, a jakoś przy oka­zji wycią­gnę­li z nie­go szcze­gó­ło­we zezna­nia wła­snych mor­dów, więc jeśli widzie­li­ście na Net­fli­xie „Taśmy Bundy’ego”, to teraz może­cie sobie to przy­pi­sać do linii cza­so­wej i okoliczności.

Trze­cia rzecz, to obszer­ny rys psy­cho­lo­gicz­ny Mor­der­cy Znad Gre­en River, któ­ry jest tak cre­epy, że ja nawet nie. I tutaj zno­wu (podob­nie jak przy Bun­dym i Lesz­ku Pękal­skim) mia­łem reflek­sję, że wśród tych wszyst­kich miłych ludzi, któ­rzy dzień dobry zawsze powie­dzą i o któ­rych nikt nigdy nie powie­dział­by, że są zdol­ni do jakichś krzy­wych akcji, mogą kryć się potęż­ni psy­cho­pa­ci i nie ma opcji, żeby wziął kie­dyś ze sobą jakie­goś auto­sto­po­wi­cza, ale zszedł do piw­ni­cy z kimś, kto mówi: „Cho poka­żę ci małe­go kot­ka”. No way.

Tu jest jesz­cze taki sma­czek, że na pew­nym eta­pie śledz­twa (bo trwa­ło lata­mi) do gry zaczę­li wcho­dzić pro­fi­le­rzy + bazy danych i wła­ści­we nazwi­sko od cza­su do cza­su wyska­ki­wa­ło, acz­kol­wiek zbyt wie­le rze­czy nie paso­wa­ło do wzor­ca, w związ­ku z czym podej­rza­ny spa­dał z listy prio­ry­te­tów. Albo była taka akcja, że już go trzy­ma­li za rękaw, ale…

Dobra zamy­kam się, bo mógł­bym tak całą noc wymie­niać, co spra­wia, że książ­ka na maxa anga­żu­je i nie­chcą­cy opo­wie­dzieć wszyst­ko. Na koniec powiem tyl­ko, że po prze­czy­ta­niu, spraw­dzi­łem, czy na stri­min­gach są jakieś doku­men­ty o MZGR. Zna­la­złem dwa na Net­fli­xie, ale oba oka­za­ły się prze­śli­zgnię­ciem po tema­cie -> ot dostar­cza­ją info, że swe­go cza­su po Waszyng­to­nie gra­so­wał seryj­ny mor­der­ca, ofia­ry szły w dzie­siąt­ki, poli­cja cią­gle była krok za nim, ludzie bali się wyjść na uli­ce, nastą­pił roz­wój tech­nik kry­mi­nal­nych, któ­re odblo­ko­wa­ły śledz­two, etc., ale nic o moty­wa­cji MZGR i skąd mu się to wzię­ło. I o ofia­rach też nie­wie­le, więc jeśli chce­cie mieć pełen obraz, to zde­cy­do­wa­nie książ­ka wygry­wa. Pra­wie 600 stron, więc nie w kij dmu­chał publikacja.

Tutaj może­cie sobie prze­czy­tać dar­mo­wy frag­ment i przy oka­zji kupić wer­sję papie­ro­wą -> https://www.wsqn.pl/ksiazki/morderca-znad-green-river/

a na Empik Go jest audio­bo­ok czy­ta­ny przez Lau­rę Bresz­kę (wiem, bo czę­ścio­wo słuchałem).

A to widziałeś?

Brak komentarzy

Leave a Reply