Widzisz gościa na poniższym zdjęciu? Po obejrzeniu “Whiplash” przestaniesz kojarzyć go tylko z roli wydawcy gazety w “Spider-Man’ie”. Zapamiętasz jego imię, Johnatan Kimble Simmons, w skrócie J.K. Simmons. Koleś totalnie pozamiatał. Zagrał najlepszą rolę mentora-sadysty od czasu popisu E. Lee Ermey’a w “Full Metal Jacket”.
“Whiplash” to historia o młodym perkusiście Andrew Neyman’ie (nie mylić z Andrzejem Nejmanem ze “Złotopolskich”), który ze wszystkich sił próbuje dołączyć do najwybitniejszych muzyków jazzowych ever. Chłopak na swojej drodze do wielkości trafia do bandu prowadzonego przez profesora Fletchera (Simmons) i od tego momentu jego życie zmienia się w piekło. Pot, łzy, krew, drzazgi z połamanych pałeczek i upokorzenia to chleb powszedni. Profesor Fletcher nie jest przeciętnym panem od muzyki. To gość obdarzony słuchem absolutnym, u którego grasz perfekcyjnie, co do nutki albo wypad z baru. Nie chwali, nie głaszcze, nie klepie po plecach, ciągle drze ryja, chce więcej i lepiej. Dla zachowania dyscypliny i posłuchu niejednokrotnie przekracza granicę oddzielającą naukę od znęcania się. Muzycy pod jego batutą żyją w stresie i moczą łóżka ze strachu. Fletcher to taki muzyczny Jose Murinho, ale dzięki swoim metodom odsiewa ziarno od plew, a z ocalałych wyciąga to co najlepsze. Przynajmniej w jego mniemaniu. Parker to z kolei ambitny chłopak, który nie chce być przeciętny, nie chce być nawet bardzo dobry, chce zostać legendą i jest skłonny zapłacić za to każdą cenę.
Główną oś filmu stanowi pojedynek charakterów, ucznia i mentora, których zdjęcia powinny znaleźć się w Wikipedii pod hasłem “syndrom sztokholmski”. Standardowo dla takich relacji są momenty, kiedy główny bohater się załamuje i strzela fochem, żeby na końcu powstać z popiołów, trafić za “3” w ostatniej sekundzie meczu (przełóż to na konwencję muzyczną) i wygrać szacunek “swojego mistrza”. Wiem, że brzmi tandetnie, ale wyszło całkiem nieźle.
“Whiplash” to też muzyka. Bardzo dobrą ścieżkę dźwiękową wzmacniają świetne zdjęcia i montaż. Coś czuję, że po fali pozytywnych recenzji wzrośnie sprzedaż zestawów perkusji do “Guitar Hero”, a finałowy wykon tytułowego numeru podbije youtube’a. Uwiera mnie tylko jedna rzecz. Daje się odczuć, że film jest hołdem dla jazzu, jego korzeni i wykonawców, ale w całym tym dążeniu do perfekcji zabrakło pokazania, że muzyka to nie tylko praca, ale też fun.
Średnio jara mnie jazz, a perkusji już totalnie z nim nie kojarzyłem, mimo to uważam, że “Whisplash” jest najlepszym filmem od czasu “Wyścigu”. Niektórym może wydać się przerysowany i zbyt brutalny (psychicznie), ale ja to kupuję. W piłce nożnej takie historie są na porządku dziennym. Poza wspomnianym wcześniej Murinho i jego napiętą relacją z Cristiano Ronaldo, czy słynnym konfliktem na linii Zlatan Ibrahimovic — Pep Guardiola, znane są legendy o “suszarach”, które sir Alex Ferguson fundował piłkarzom Manchesteru United nawet po wygranych meczach. David Beckham jest żywym dowodem, w końcu kiedyś podczas pomeczowego opierdolu Fergi wpadł w taki szał, że w amoku kopnął w jego kierunku but. Trafił. Łuk brwiowy do szycia. Gdyby Becksa nie odciągnęli koledzy, doszłoby do rękoczynów. Wszyscy wyżej wymienieni (no może poza Beckhamem) to zadziorni goście z przerośniętym ego, którzy ze wgzlędu na metody i charakter, niejeden most w życiu spalili, ale nie da się im odmówić wielkości. A o Jobsie i jego atakach furii słyszeliście?
Brak komentarzy