Parenting, popKULTURA

Kiedy po latach wracasz do bajek z dzieciństwa i odkrywasz ich drugie dno

17/11/2020

Dzi­siej­szy wpis powstał przy współ­pra­cy z Puciem, czy­li ulu­bio­nym fik­cyj­nym zio­mecz­kiem waszych bom­bel­ków. Nie zaprze­czaj­cie, ja też jestem w tym klu­bie. Praw­do­po­dob­nie macie już całe miesz­ka­nie w pucio­wych książ­kach, puz­zlach i ukła­dan­kach, ale news jest taki, że na tym się nie skoń­czy, bo wła­śnie zade­biu­to­wa­ła nowość -> Pucio przy­tu­lan­ka, czy­li praw­do­po­dob­nie naj­bar­dziej pożą­da­na zabaw­ka roku wśród pod­opiecz­nych żłob­ków i przed­szko­li. Oczy­wi­ście może­cie się ze mną nie zgo­dzić, ale w tym przy­pad­ku aku­rat to nie wy jeste­ście decy­zyj­ni XD. Bom­bel­ki wie­dzą lepiej, a fak­ty są takie, że opo­wie­ści z Puciem sia­da­ją im jak zło­to, ofe­ru­jąc przy tym walo­ry edu­ka­cyj­ne. U nas na ten przy­kład bar­dzo dobrze spraw­dzi­ła się histo­ryj­ka, w któ­rej Pucio bie­gał jak sza­lo­ny po miesz­ka­niu i w tym zaba­wo­wym amo­ku pra­wie strą­cił gar­nek z kuchen­ki, na szczę­ście w ostat­niej chwi­li mama krzyk­nę­ła „Nu Nu Nu Puciu, to gorą­ce!” i ura­to­wa­ła sytu­ację. Bren­do­nek tak bar­dzo wziął sobie tę przy­po­wieść do ser­ca, że przez kil­ka następ­nych mie­się­cy, kie­dy jakaś rzecz nie spo­ty­ka­ła się z jego apro­ba­tą, arty­ku­ło­wał wła­śnie „Nu Nu Nu” i niczym mama Pucia, wyma­chi­wał przy tym palusz­kiem (przy­kład: Czer­czil kradł mu pla­ster szyn­ki z tale­rza –> Nu Nu Nu). Jak widać dzie­ci chło­ną… a mając w ręku uro­czą maskot­kę Pucia na pew­no będą chło­nę­ły jesz­cze bar­dziej. Dzię­ki niej pucio­we opo­wie­ści wsko­czą na nowy, lep­szy level.

Obo­wiąz­ko­wy zestaw Bren­don­ko­wych lek­tur + wspie­ra­ją­ce gadżety

Mimo iż jest to wpis współ­pra­co­wy, nadal jeste­śmy na PigO­ucie, więc na dłuż­szą metę nie może być tutaj za słod­ko. Dla rów­no­wa­gi przy­da­ło­by się coś zbu­rzyć i wła­śnie dla­te­go pomy­śla­łem, że Pucio daje ide­al­ną oka­zję, aby poga­dać o róż­ni­cach w odbio­rze bajek w cza­sach dzie­ciń­stwa vs w życiu doro­słym. Aku­rat tak się zło­ży­ło, że ponow­nie jestem na fali dzie­cię­cych lek­tur, z tą drob­ną róż­ni­cą, że teraz to ja robię za czy­ta­ją­ce­go. Nie da się ukryć, że moje wspo­mnie­nia tro­chę na tym cier­pią, bo to, co kie­dyś wyda­wa­ło mi się super faj­ne, czy­ste i wow, po prze­pusz­cze­niu przez kil­ka­dzie­siąt lat życio­we­go doświad­cze­nia, sta­ło się moc­no nacią­ga­ne, ema­nu­ją­ce bez­sen­sow­ną prze­mo­cą, a czę­sto też cringowe.

***

Zacznij­my może od „Czer­wo­ne­go Kap­tur­ka”, któ­ry jest w TOP-ce ulu­bio­nych czy­ta­nek Bren­don­ka. W zasa­dzie zło zaczy­na się już w dru­giej sce­nie, kie­dy to Czer­wo­ny Kap­tu­rek wpa­da w small talk z wil­kiem, cho­ciaż mama wyraź­nie mówi­ła: „Tyl­ko nie gadaj z obcy­mi”. Prze­mil­czę, że pod­czas tej dys­pu­ty doszło do masa­krycz­ne­go zła­ma­nia RODO i prze­ka­za­nia wraż­li­wych danych oso­bo­wych. No bywa, ale żeby pomy­lić bab­cię z wil­kiem? No heloł, jedy­nym w mia­rę trzy­ma­ją­cym się kupy wytłu­ma­cze­niem, jest to, że Czer­wo­ny Kap­tu­rek cier­pi na pro­zo­pa­gno­zję i nie roz­po­zna­je twa­rzy. Jed­nak w takim przy­pad­ku musie­li­by­śmy uznać mamę kap­tur­ka za skraj­nie nie­od­po­wie­dzial­ną, wszak na tak trud­ną misję nie wysy­ła się dziec­ka, któ­re nie ogar­nia. I jesz­cze akcja z myśli­wym. O ile roz­pru­cie wil­ka, żeby wycią­gnąć bab­cię i Kap­tur­ka da się jakoś obro­nić, tak dal­szy ciąg, czy­li wypeł­nie­nie wil­cze­go brzu­cha kamie­nia­mi i ponow­ne zaszy­cie, jest już moc­no nie­po­ko­ją­ce. Myśli­wy spra­wiał wra­że­nie, jak­by nie robił tego pierw­szy raz, przez co tro­chę się oba­wiam, że bab­cia i Kap­tu­rek wpa­dły z desz­czu pod ryn­nę. Z kolei Bren­do­nek zasy­pu­je mnie pyta­nia­mi, jakim cudem wil­ko­wi uda­ło się połknąć czło­wie­ka w cało­ści? I weź z tego wybrnij.

***

Nie lepiej spra­wy mają się w przy­pad­ku „Kop­ciusz­ka”. Na moje oko ta histo­ria bar­dziej nada­je się do „Uwa­gi TVN” niż na dobra­noc­kę #mob­bing, ale skup­my się na wąt­ku miło­snym. Otóż mamy tu księ­cia, któ­ry posta­na­wia wypra­wić na swo­im zam­ku par­ty hard. Oczy­wi­ście Kop­ciuch nie został zapro­szo­ny i z tego powo­du pochli­pu­je sobie w kącie, na szczę­ście obja­wia jej się wróż­ka, któ­ra ofe­ru­je sza­ło­we impre­zo­we wdzian­ko oraz pod­wóz­kę cał­kiem rześ­ką kare­tą zre­cy­klin­go­wa­ną z dyni. Total­nie za dar­mosz­kę, acz­kol­wiek jest jeden haczyk -> prom­ka trwa do pół­no­cy, po czym wszyst­ko znik­nie, więc lepiej być już wte­dy w domu. Kop­ciuch przyj­mu­je ofer­tę i chwi­lę póź­niej wpa­da na impre­zę, gdzie robi total­ny szał. Praw­do­po­dob­nie wróż­ka przy oka­zji zapo­da­ła jej eks­pre­so­wą die­tę zmie­nia­ją­cą rysy twa­rzy, bo o dzi­wo nikt jej nie roz­po­znał. Wróć­my jed­nak do meri­tum – Kop­ciuch i ksią­żę dają w tany i zapo­wia­da się, że będzie z tego coś wię­cej… nie­ste­ty w tym momen­cie zegar wybi­ja pół­noc, więc Kop­ciu­szek szyb­ko się ulat­nia. Tak szyb­ko, że po dro­dze gubi pantofelek.
Odnaj­du­je go księ­ciu­nio, bie­rze szta­cha, po czym zaczy­na kom­bi­no­wać tak: OMG, ale się zako­cha­łem. Co praw­da nie roz­po­znał­bym tej dziew­czy­ny po twa­rzy, oczach, wło­sach, gło­sie, etc., na szczę­ście mam jej pan­to­fe­lek, a tak się skła­da, że w moim kró­le­stwie każ­da bia­ło­gło­wa ma uni­kal­ny roz­miar sto­py, więc nie muszę nawet anga­żo­wać detek­ty­wa Rut­kow­skie­go, żeby ją odna­leźć”. I Fak­tycz­nie następ­ne­go dnia ksią­żę cho­dzi od domu do domu i niczym eks­pe­dient w salo­nie daich­ma­na, zmu­sza wszyst­kie babecz­ki do wło­że­nia sto­py w szkla­ne obu­wie. Oczy­wi­ście Kop­ciuch odnaj­du­je się rzu­tem na taśmę, bo maco­cha trzy­ma ją w schow­ku na mopy, ale kie­dy to już się sta­je, jej sto­pa ide­al­nie fitu­je z pan­to­fel­kiem i nastę­pu­je wiel­kie love oraz wspól­na prze­pro­wadz­ka do zam­ku. Moż­na powie­dzieć, że szyb­ko poszło, acz­kol­wiek wstrzy­mał­bym się z moral­ny­mi oce­na­mi. Chy­ba wszy­scy się zgo­dzi­my, że Kop­ciuch miał napraw­dę sen­sow­ną moty­wa­cję, żeby jak naj­szyb­ciej zmie­nić adres zamel­do­wa­nia. Póki co jest to zwią­zek z roz­sąd­ku, ale kto wie, może z cza­sem też obda­rzy księ­cia uczuciem?

***

Pro­blem z baj­ką „101 dal­ma­tyń­czy­ków” naj­le­piej odda­je mem, któ­ry widzia­łem kie­dyś na jed­nym z zagra­nicz­nych hehesz­ko­wych por­ta­li. Leciał tak -> Do wytwór­ni Disneya przy­cho­dzi sce­na­rzy­sta z pomy­słem na animację:.

<sce­na­rzy­sta> — Dzie­ci uwiel­bia­ją szcze­niacz­ki, co nie?

<Disney> — No rej­czel, że tak!

<sce­na­rzy­sta> — Więc ten film będzie o obdzie­ra­niu szcze­niacz­ków ze skó­ry. Dokład­nie 101 szczeniaczków.

<Disney> — Dosko­na­ły pomysł, robimy!

***

Dziew­czyn­ka z zapał­ka­mi” – bar­dzo smut­na baśń, któ­ra w dzie­ciń­stwie mną wstrzą­snę­ła. Nie mogłem uwie­rzyć, że ludzie mogą być aż tak pod­li, żeby nie kupić pudeł­ka zapa­łek od małej dziew­czyn­ki, któ­ra w dodat­ku bie­ga­ła na bosa­ka po śnie­gu. I jesz­cze ta groź­ba ze stro­ny ojczy­ma, że ją zbi­je, jeśli wró­ci do domu z pusty­mi ręka­mi. Coś abso­lut­nie okrutnego.
Oczy­wi­ście nadal uwa­żam, że to smut­ne, ale na prze­strze­ni lat uro­dzi­ła mi się reflek­sja, że tej w baśni strasz­nie nie doma­gał biz­ne­splan. Tu w ogó­le nie było opcji, żeby na deta­licz­nej sprze­da­ży zapa­łek wyro­bić sen­sow­ną dniów­kę. Zwłasz­cza że już na star­cie kosz­ty prze­wyż­sza­ły poten­cjal­ny zaro­bek. No, chy­ba że sprze­da­wa­ła te zapał­ki z taką mar­żą jak Joan­na Prze­ta­kie­wicz, wte­dy inna rozmowa.

***

Popay” / “Aste­rix i Obe­lix” / “Kapi­tan Ame­ry­ka” — wspa­nia­łe opo­wie­ści o nie­złom­no­ści ludz­kie­go cha­rak­te­ru, z jak­że inspi­ru­ją­cą puen­tą -> jeśli napraw­dę cze­goś chcesz i wkła­dasz w to dużo pra­cy, to nie ma rze­czy nie­moż­li­wej do osiągnięcia.
Żart. Są to histo­rie, z któ­rych wyni­ka, że na wyj­ście z prze­gry­wu naj­lep­szy jest doping. Każ­da z tych posta­ci w usta­wie­niach fabrycz­nych była prze­cięt­nia­kiem, ale dzię­ki szpi­na­ko­wi, kocioł­ko­wi Pano­ra­mi­xa oraz serum super-żoł­nie­rza, prze­obra­ża­ła się w koza­ka i nagle wszyst­kie spra­wy zaczę­ły się ukła­dać. War­to iść na skró­ty? War­to! Już wia­do­mo, co Lan­ce Arm­strong oglą­dał w młodości.

Pięk­na i Bestia” – baj­ka, z któ­rej dowia­du­je­my się, że pierw­szym kro­kiem do wiel­kiej miło­ści jest… uwię­zie­nie dziew­czy­ny u sie­bie na kwa­dra­cie -> „Wyso­ki sądzie to nie jest tak, że ja ją uwię­zi­łem, ja po pro­stu dałem jej szan­sę, żeby­śmy się lepiej pozna­li”. Zresz­tą Blan­ka Lipiń­ska powie­li­ła ten sam motyw w swo­ich książ­kach i zażar­ło tak samo dobrze, jak w przy­pad­ku „Pięk­nej i Bestii”. Przy­pa­dek? Nie sądzę.

Śpią­ca Kró­lew­na” – Jesteś księ­ciem. Znaj­du­jesz sta­ry zaro­śnię­ty zamek. Odgar­niasz chasz­cze i wcho­dzisz do środ­ka. Tra­fiasz do kom­na­ty, a tam dziew­czy­na nie­da­ją­ca oznak życia. Roz­glą­dasz się dooko­ła. Ok, niko­go nie ma! Zaczy­nasz ją cało­wać -> tu mógł­bym skoń­czyć zosta­wia­jąc wymow­ny komen­tarz w posta­ci „XD”, jed­nak dalej jest jesz­cze lepiej -> Nie­spo­dzie­wa­nie dziew­czy­na się budzi i zaczy­na ci dzię­ko­wać za ura­to­wa­nie. „Taaak rato­wa­nie, dokład­nie o to mi cho­dzi­ło” – odpo­wia­dasz drżą­cym gło­sem. Jesteś w takim szo­ku, że 5 minut póź­niej się z nią haj­tasz -> XD.

***

Kapi­tan Jastrząb”OMG jak ja uwiel­bia­łem tę baj­kę. I w sumie nadal uwiel­biam, ale kie­dy czło­wiek na chłod­no prze­ana­li­zu­je, jak dłu­go Tsu­ba­sie zaj­mo­wa­ło prze­bie­gnię­cie boiska i jak jesz­cze dłu­go pił­ka leciał do bram­ki po jego strza­le, docho­dzi się do wnio­sku, że boisko musia­ło mieć mini­mum pięć kilo­me­trów dłu­go­ści. No i to by wyja­śnia­ło, jakim cudem Tsu­ba­sa pod­czas dry­blin­gu był wsta­nie odpa­lić w gło­wie kil­ku­mi­nu­to­we retro­spek­cje. Wspa­nia­ła to była baj­ka, nigdy jej nie zapomnę.

***

Aka­de­mia Pana Klek­sa” – czy­li Har­ry Pot­ter moje­go dzie­ciń­stwa. Do tej pro­duk­cji rów­nież mia­łem wiel­ką sła­bość, ale po latach odbie­ram ją tro­chę ina­czej. Zresz­tą sami powiedz­cie, czy to nor­mal­ne, żeby doro­sły facet pro­wa­dził aka­de­mię, do któ­rej przyj­mu­je tyl­ko mło­dych chłop­ców, w dodat­ku czę­stu­je ich kolo­ro­wy­mi pastyl­ka­mi, po któ­rych roz­ma­wia­ją z kru­kiem, a jak­by tego było mało, to jesz­cze na pod­da­szu trzy­ma swo­je „sekre­ty”? Śmiem wątpić.

***

Psi Patrol” – ulu­bio­na baj­ka naszych bom­bel­ków. Akcja roz­gry­wa się w Zato­ce Przy­gód, w któ­rej miesz­ka m.in. Kapi­tan Tur­bot, Far­mer Al oraz Pani Bur­mistrz wraz z kurą Czi­ka­let­tą. Jak widać popu­la­cja Zato­ki nie jest zbyt duża, jed­nak każ­dy z wymie­nio­nych miesz­kań­ców jest ultra dzba­nem i nie ma dnia, żeby nie wpa­dli w jakieś cięż­kie bagno. Na szczę­ście nad bez­pie­czeń­stwem Zato­ki czu­wa Psi Patrol, czy­li oddział sze­ściu psów, z któ­rych każ­dy obda­rzo­ny jest spe­cjal­nym skil­lem (poli­cjant, stra­żak, śmie­ciarz, budow­la­niec, ratow­nik i … w sumie nie wiem, jakie­go skil­la ma Sky), a dowo­dzi nimi nie­peł­no­let­ni chło­piec o imie­niu Ryder.
Pro­blem z tą baj­ką jest taki, że Ryder oraz eki­pa dys­po­nu­ją bar­dzo dro­gim sprzę­tem – auta, sku­te­ry, dro­ny, heli­kop­te­ry, kamer­ki 4K, pano­ra­micz­ne ekra­ny, wypa­sio­na kwa­te­ra głów­na itd., ale nigdy nie zosta­ło powie­dzia­ne skąd wzię­li na to pie­niąż­ki? Dru­gi pro­blem to wła­śnie ci nie­ogar­nię­ci miesz­kań­cy Zato­ki Przy­gód. Ja rozu­miem, że moż­na mieć nie­szczę­śli­wy wypa­dek, ale heloł nie codzien­nie. Jak dla mnie już po pierw­szym sezo­nie wszy­scy powin­ni zostać ubez­wła­sno­wol­nie­ni. Ich akcje ratun­ko­we gene­ru­ją nie­wy­obra­żal­ne kosz­ty i zno­wu nie wia­do­mo, kto za to pła­ci. Pro­blem trze­ci to brak zwierzch­nic­twa na Ryde­rem. Jeśli chło­pak posta­no­wi przejść na ciem­ną stro­nę mocy, to nie będzie komu go powstrzy­mać. Pro­blem nr 4 to wyzysk pie­sków. Jak jest akcja ratun­ko­wa, to Ryder trak­tu­je patrol jak pro­fe­sjo­nal­nych najem­ni­ków i nie widzi pro­ble­mu, żeby nara­ża­li wła­sne życie ratu­jąc Czi­kal­le­tę, ale jak tyl­ko akcja się koń­czy i wypa­da­ło­by poga­dać o wyna­gro­dze­niu i pre­mii kwar­tal­nej, Ryder nagle zmie­nia nar­ra­cje i zaczy­na trak­to­wać ich jak zwy­kłe psy — > “Macie tu kość i nara”. Jak ma dobry dzień to ewen­tu­al­nie jesz­cze Rabla podra­pie za uchem, ale na tym koniec. Bar­dzo dużo pytań, zero odpowiedzi.

***

Bla­ze i Mega­ma­szy­ny” – kolej­na ulu­bio­na kre­skó­wa Bren­don­ka. Akcja toczy się w mie­ście Zde­rza­ko­wo, gdzie miesz­ka­ją auto­no­micz­ne samo­cho­dy, a zwie­rzę­ta i pta­ki zamiast nóg mają koła. W zasa­dzie wszyst­ko jest tu logicz­ne, poza tym, że naj­szyb­sze auto na dziel­ni, czy­li Bla­ze, wozi w swo­im kok­pi­cie ludz­kie­go kie­row­cę „Ejdże­ja”, któ­ry nie dość, że jest jedy­nym czło­wiek w seria­lu, to przy oka­zji jest total­nie zbęd­ny, bo tyl­ko mar­ku­je, że pro­wa­dzi Bla­ze­’a. Zresz­tą pozo­sta­łe auta jakoś radzą sobie same i nie narze­ka­ją. Strasz­nie mnie to wybi­ja z ryt­mu pod­czas oglą­da­nia. Cią­gle zada­ję sobie pyta­nia – A czy Ejdżej nie powi­nien być teraz w szko­le? A może ktoś tego dzie­cia­ka szu­ka i się mar­twi? Dla­cze­go? Dla­cze­go? Dlaczego?

Mia­łem jesz­cze napi­sać o dzba­no­stwie taty świn­ki Pep­py i jego total­nym bra­ku auto­ry­te­tu rodzi­ciel­skie­go, ale to już zosta­wię na następ­ny raz. Jeśli was też na sta­rość zaczę­ła uwie­rać jakaś baj­ka, pod­rzuć­cie tytuł w kom­ciu. Na pew­no zro­bi mi się lepiej wie­dząc, że nie jestem sam z taki­mi pro­ble­ma­mi. Tym­cza­sem przy­po­mi­nam, że zebra­li­śmy się tutaj, aby podzi­wiać nową maskot­kę Pucia. Oto ona i link do skle­pu -> KLIK. Pozdro.

Naj­bar­dziej pożą­da­na zabaw­ka w sezo­nie jesień-zima 2020

A to widziałeś?

Brak komentarzy

Leave a Reply