popKULTURA

Marcin Meller “Czerwona Ziemia”

06/06/2022
Czerwona Ziemia

Czy autor, któ­ry ma na kon­cie kil­ka ksią­żek, może mieć sta­tus debiu­tan­ta? Owszem. Mniej wię­cej taki kejs mamy w przy­pad­ku Mar­cin Mel­ler, któ­ry już kil­ka rze­czy wydał w wer­sji papie­ro­wej, acz­kol­wiek były to felie­to­ny, wywia­dy, repor­ta­że, czy­li rze­czy, w któ­rych dzien­ni­ka­rze czu­ją się cał­kiem nie­źle, tym­cza­sem jego naj­now­sza książ­ka, „Czer­wo­na zie­mia”, to peł­no­me­tra­żo­wa powieść, czy­li debiut w zupeł­nie nowej kate­go­rii. I przy oka­zji skok wia­ry a’la Assas­si­n’s Cre­ed, wszak co inne­go pisać hehesz­ko­wo-roł­stu­ją­ce felie­to­ny i krzep­kie recen­zje, a co inne­go popeł­nić fabu­łę (wiem, bo sie­dzę w felie­to­nach i fabu­ła mi się marzy, ale jestem za cien­ki Bolek).

Plot „Czer­wo­nej zie­mi” leci tak -> Mamy rok 2020. Wik­tor Til­szer jest uzna­nym repor­te­rem i ma na redak­cyj­nym sto­le mega sen­sa­cyj­ny mate­riał, któ­ry po publi­ka­cji praw­do­po­dob­nie zmie­cie z plan­szy kil­ka gru­bych ryb… jed­nak pra­cę nad dzien­ni­kar­skim śledz­twem prze­ry­wa wia­do­mość, a w zasa­dzie brak wia­do­mo­ści od syna, Mar­ci­na Til­sze­ra. Chło­pak podró­żo­wał po Afry­ce, robiąc podob­na tra­sę, jak jego ojciec ćwierć wie­ku temu, wtem nagle ury­wa się z nim kon­takt. Wik­tor czu­je w kościach, że sta­ło się coś złe­go i szyb­cio­rem pró­bu­je uru­cho­mić sta­re zna­jo­mo­ści, aby pomo­gli namie­rzyć syna, jed­nak Afry­ka nie jest kon­ty­nen­tem, na któ­rym takie rze­czy moż­na zała­twić zdal­nie. Nope, tu trze­ba odpa­lić tryb Lia­ma Neeso­na z “Upro­wa­dzo­nej”, czy­li wsiąść w samo­lot i zor­ga­ni­zo­wać poszu­ki­wa­nia na wła­sną rękę (i na wła­sną rękę sko­rum­po­wać kil­ka osób). I tak też czy­ni Wik­tor, nie mając poję­cia, że wraz z posta­wie­niem sto­py na czer­wo­nej zie­mi, upo­mną się o nie­go echa wyda­rzeń, w któ­rych uczest­ni­czył 25 lat temu.

Książ­kę wczo­raj skoń­czy­łem i bez prze­dłu­ża­nia mogę powie­dzieć, że jest to debiut z kate­go­rii „uda­ne”. Bar­dzo przy­jem­nie upły­nę­ła mi nie­dzie­la na lek­tu­rze. Według okład­ki „Czer­wo­na zie­mia” kla­sy­fi­ku­je się jako thril­ler, acz­kol­wiek dla mnie jest to bar­dziej mix sen­sa­cyj­nia­ka, przy­go­dów­ki i roman­su. Jest akcja, dobre tem­po i zła­ma­ne ser­dusz­ka, a do tego docho­dzą ele­men­ty solid­ne­go repor­ta­żu, bo w środ­ku znaj­dzie­cie napraw­dę spo­ro mię­cha na temat Afry­ki. Czy­ta się świet­nie i na spo­koj­nie może­cie brać na warsz­tat #Bez­piecz­na­Op­cja, ALE. Ale chciał­bym dorzu­cić jesz­cze dwa sło­wa o bek­stej­dżu powsta­wa­nia „Czer­wo­nej zie­mi” i ety­ce pra­cy Mar­ci­na Mel­le­ra, bo z tą wie­dzą, książ­ka jest jesz­cze lepsza.

Fakt nr 1 -> „Czer­wo­na zie­mia” nie jest książ­ką, któ­rą Mar­cin Mel­ler musiał napi­sać, bo wisia­ła nad nim umo­wa z wydaw­nic­twem, dedlaj­ny, etc. i coś do dru­ku dać musiał. Nope, jest to histo­ria, któ­ra zakieł­ko­wa­ła mu w gło­wie nie­mal deka­dę temu i przez kolej­ne lata doj­rze­wa­ła wraz z nim. Lubię kie­dy rynek dzia­ła w takiej kolej­no­ści -> naj­pierw sto­ry, a o resz­tę będzie­my mar­twić się później.

Fakt nr 2. „Czer­wo­na Zie­mia” jest książ­ką, w któ­rej ele­men­ty fik­cyj­ne prze­ci­na­ją się z praw­dzi­wy­mi doświad­cza­niem Mar­ci­na. Podob­nie jak głów­ny boha­ter, miał w swo­im życiu afry­kań­ski epi­zod, gdzie pra­co­wał w roli kore­spon­den­ta i na wła­sne oczy widział (nie­któ­re) rze­czy i prze­mie­rzał (nie­któ­re) szla­ki, o któ­rych pisze -> czy­li to nie są fan­ta­zje od czapy

Fakt nr 3. Auto­ro­wi bar­dzo zale­ża­ło, żeby zro­bić to dobrze, w związ­ku z czym zanim usiadł do pisa­nia, jesz­cze raz wró­cił do Afry­ki, czy­li risercz na peł­nej. Z kolei z tego, co wyczy­ta­łem u nie­go na fej­sie, w fazie pisa­nia był trosz­kę chi­me­rycz­ny i zamy­kał się na mazur­skim odlu­dzi, żeby mieć świę­ty spo­kój pod­czas pra­cy, ALE rów­no­le­gle miał też pres­sing, bo w tym cza­sie mał­żon­ka wzię­ła na sie­bie wszyst­kie przy­ziem­ne spra­wy i był­by przy­pał, gdy­by wró­cił z tych Mazur i powie­dział: „Sor­ka, ale nie mia­łem weny, więc przez dwa tygo­dnie gra­łem na Play­Sta­tion i bin­go­wa­łem Net­fli­xa”. Nope musiał wró­cić ze szto­so­wym mate­ria­łem, albo… W każ­dym razie na Pudel­ku nie pisa­li o roz­wo­dzie, więc trak­tu­je to jako okej­kę od Anna Dzie­wit Meller

Fakt nr 4. Surów­kę „Czer­wo­nej zie­mi” pod­sy­łał do zaopi­nio­wa­nia zaprzy­jaź­nio­nym pisa­rzom, z dopi­skiem „Zroł­stuj mnie”… i tutaj zga­du­ję, że otrzy­mał w feed­bac­ku kil­ka cen­nych uwag, co wyszło książ­ce tyl­ko na plus.

I te wszyst­kie ele­men­ty zro­bi­ły robo­tę. Jest ser­du­cho w tej histo­rii i ja to czu­łem. Skok wia­ry wylą­do­wa­ny z tele­mar­kiem #props.

Kla­sycz­nie zosta­wiam link do wer­sji papie­ro­wej -> https://tiny.pl/9bdjq

A to widziałeś?

Brak komentarzy

Leave a Reply