popKULTURA

Bullet Train

16/08/2022
Bullet Train
Klą­twa reko­men­da­cji, czy­li taki stan, kie­dy przy­mier­za­cie się do jakie­goś fil­mu, ale macie umiar­ko­wa­ne ocze­ki­wa­nia, wtem pozy­tyw­ne rec­ki zaczy­na­ją wyra­stać jak grzy­by po desz­czu i chcąc nie chcąc wpa­da­cie w hajp na zasa­dzie: “Nie no teraz to już nie ma bata, rzu­cam wszyst­ko i lecę do kina”, po czym zasia­da­cie w fote­lu z prze­świad­cze­niem, że to będzie pew­nia­czek, tym­cza­sem film się zaczy­na, mija kwa­drans, dru­gi, a to nadal was nie urze­ka, ale myśli­cie sobie: “Dobra, na pew­no zaraz się roz­krę­ci” i póź­nej niby coś tam nawet drgnie, ale nie zno­wu na tyle, żeby urwa­ło wam pośla­dy, więc wycho­dzi­cie z kina z myślą -> Ci recen­zen­ci to jacyś pier­dol­nię­ci są, albo co gor­sze, ich opi­nie są kupio­ne, bo tu prze­cież nie ma opcji, żeby aż tak się jarać.
Znam temat z dwóch stron, więc dosko­na­le wiem, jak to dzia­ła. Bo to jest tak, że wła­śnie ci pierw­si recen­zen­ci idą do kina z czy­stym umy­słem i to co dosta­ją, prze­ra­sta ich ocze­ki­wa­nia, więc po powro­cie do domu robią hiper pozy­tyw­ny wylew, co powo­du­je, że u nas, “widzów dru­giej tury”, poprzecz­ka ocze­ki­wań leci w stra­tos­fe­rę. Ide­al­nym przy­kła­dem tego zja­wi­ska jest serial “Squ­id Game”, któ­ry zaczął od mega chwa­lą­cych recek (sam prop­so­wa­łem, bo wziął mnie z zasko­cze­nia, a pisa­łem na eta­pie pre­mie­ry), a mie­siąc póź­niej miał już łat­kę “naj­bar­dziej prze­haj­po­wa­ne­go seria­lu roku” i “serio, o to tyle hałasu?”.
Tym razem klą­twa reko­men­da­cji dopa­dła mnie, jako widza “dru­giej tury”. Jak byłem jesz­cze w Szko­cji, rec­ko­wa­łem stam­tąd książ­ki i seria­le, na co dosta­wa­łem masę wia­do­mo­ści w sty­lu “Faj­nie, ale jak wró­cisz to leć od razu do kina na “Bul­let Tra­in”, bo to taka petar­da, że ja nawet nie”.
Ilość tego typu wia­do­mo­ści spra­wi­ła, że prze­bie­ra­łem noga­mi na to wyj­ście do kina i odgór­nie uzna­łem, że idę na coś co mnie zacza­ru­je, pod­bi­je ser­ce i w ogó­le będę piał z zachwy­tu i dam 10/10 na Film­we­bie. Tym­cza­sem NOPE. Nie zaprze­czam, że film miał napraw­dę zabaw­ne momen­ty, był lek­ki, odmóż­dza­ją­cy w pozy­tyw­nym sen­sie, loko­wał faj­ne bale­to­we sekwen­cje walk i Bra­da Pit­ta z vaj­bem z “Bękar­tów woj­ny”, kie­dy mówił po wło­sku, ale rów­no­cze­śnie miał bur­del w sce­na­riu­szu, cią­gną­ce się w nie­skoń­czo­ność sce­ny, w któ­rych typy opo­wia­da­ły aneg­dot­ki, wie­lo­krot­ne rzu­cał tym samym żar­tem i co naj­mniej o dwa razy za dużo prze­ta­so­wał układ sił na plan­szy (w sen­sie jest tam kil­ka posta­ci, któ­re w róż­nych momen­tach mają prze­wa­gę tak­tycz­ną, po czym film wywra­ca stół i wszyst­ko się zmienia).
W ogól­nym roz­ra­chun­ku jest to film, któ­ry nawet mnie uba­wił, ucie­szył cameo kil­ku zna­nych osób, w któ­rym dostrze­gam fir­mo­we zagryw­ki Taran­ti­no, Rit­chie­go i Rodri­ge­za, ale rów­no­cze­śnie nie­sa­mo­wi­cie mnie umę­czył dłu­ży­zna­mi i byciem tak bar­dzo “cool”, że cukrzy­cy idzie idzie dostać i raczej nie miał­bym siły oglą­dać go dru­gi raz. A klą­twa reko­men­da­cji pole­ga na tym, że do koń­ca cze­ka­łem aż sta­nie się jesz­cze coś, co mnie poza­mia­ta. I się nie doczekałem.
Przy­jem­ny waka­cyj­ny popkor­niak, ale prze­gry­wa z “klą­twą reko­men­da­cji”. Obniż­cie deli­kat­nie poprzecz­kę, nie licz­cie na jed­no­roż­ce ****** bro­ka­tem, a wyj­dzie wam na zdrowie.

A to widziałeś?

Brak komentarzy

Leave a Reply