popKULTURA

Łukasz Błaszczyk “Biały Ląd”

17/02/2022
Biały Ląd

Bar­dzo mi przy­kro, ale pol­scy auto­rzy nadal są w for­mie. Wiem, bo wła­śnie skoń­czy­łem kolej­ną książ­kę, któ­rej grze­chem było­by nie podać dalej.

Nosi tytuł „Bia­ły ląd”, wyszła nakła­dem Wydaw­nic­two AGORA i roz­gry­wa się pod koniec lat ’90 w Kon­go. Kon­kret­nie sytu­acja wyglą­da tak, że pol­ska fir­ma poje­cha­ła wydo­by­wać tam miedź, ale na miej­scu oka­za­ło się, że miedź to pikuś, kobalt to jest przy­szłość. Aku­rat zaczy­na się era tele­fo­nów komór­ko­wych, a powszech­nie wia­do­mo, że komór­ki potrze­bu­ją kobal­tu, czy­li czuć piniądz. ALE! Ale w tym samym cza­sie w Kon­go wypra­wia­ją się róż­ne mili­tar­no-poli­tycz­ne prze­wro­ty, ot jed­ne­go dyk­ta­to­ra zastę­pu­je inny, Tut­si wal­czą (nie) z Hutu (ale wal­czą) i te spra­wy, czy­li ide­al­ne warun­ki, aby gór­ni­cy (w więk­szo­ści z szem­ra­ną prze­szło­ścią) zatrud­nie­ni w kopal­ni, nawią­za­li róż­ne podej­rza­ne zna­jo­mo­ści, dzię­ki któ­rym zdo­bę­dą szan­sę na duży, szyb­ki i nie­ko­niecz­nie legal­ny zaro­bek, a to już tyl­ko jeden krok, aby w kopal­ni doszło do sabo­ta­żu, za któ­ry winą zosta­nie obcią­żo­ny nie­roz­gar­nię­ty pol­ski ochro­niarz. I teraz kolo ma dwie dro­gi -> albo sie­dzieć cicho i zostać kozłem ofiar­nym, albo roz­gryźć co i jak, i się oczyścić.

Powiem wam szcze­rze, że na eta­pie zajaw­ki nie czu­łem tego. Pomy­śla­łem sobie -> a co mnie obcho­dzi Kon­go w latach 90’ i inby wśród pol­skich gór­ni­ków? Brzmi jak męcze­nie buły… i gdy­bym na tym eta­pie odpu­ścił, była­by to strasz­na stra­ta. Książ­ka oka­za­ła się prze­wuj­za­je­biasz­cza zarów­no pod wzglę­dem intry­gi, tem­pa, jak i sto­ry­tel­lin­gu. Akcja prze do przo­du, jak dziad­ki na wyprze­da­ży w Lidlu, dosta­je­my ide­al­ny balans sen­sa­cji z zabaw­no-zadzior­ny­mi dia­lo­ga­mi („Psy” Pasi­kow­skie­go Welcom To) i co naj­waż­niej­sze, mamy tu kil­ka cha­rak­ter­nych posta­ci, w któ­rych losy moc­no się angażujemy.

Do tego docho­dzi gejm­czen­dżer w posta­ci audio­bo­oka. Oso­bi­ście zaczą­łem czy­tać w papie­rze, ale jak już wie­cie, naby­łem rower za milio­ny monet, więc na począt­ku tygo­dnia prze­sia­dłem się na wer­sję audio, a tam supraj­sik -> Arka­diusz Jaku­bik jako nar­ra­tor oraz Olaf Luba­szen­ko, Leszek Licho­ta i Miro­sław Zbro­je­wicz w rolach głów­nych. To towa­rzy­stwo musia­ło wytwo­rzyć aurę pro­fe­sjo­na­li­zmu, bo nawet Alek­san­dra Szwed dowio­zła, jak­by była Kry­sty­ną Czu­bów­ną. Tak dobrze mi się tego słu­cha­ło, że nie miał­bym nic prze­ciw­ko, gdy­by książ­ka była dwa razy obszerniejsza.

Fakup mia­łem jeden i to taki, któ­ry zauwa­ży­łem dopie­ro po recen­zji Woj­cie­cha Chmie­la­rza. Kon­kret­nie cho­dzi o nacią­ga­ne potrak­to­wa­nie alko­ho­li­zmu u jed­ne­go boha­te­ra, któ­ry to alko­ho­lizm moż­na odwieść na haku, kie­dy boha­ter musi być ostry, jak brzy­twa. Win­cyj uwag nie mam.

Z kolei Jakub Ćwiek. w swo­jej rec­ce zadał cie­ka­we pyta­nie odno­śnie pro­ce­su twór­cze­go przy tym tytu­le. Otóż książ­ka ma trzech auto­rów (Łukasz Błasz­czyk, Paweł Saje­wicz, Marek Weł­na), ale total­nie nie czuć tego pod­czas lektury/odsłuchu. Nie odno­to­wa­łem, żeby roz­dział X miał inne flow niż roz­dział Y, ale też nie wyda­je mi się, żeby auto­rzy kmi­ni­li w trój­kę na jed­nym lap­to­pie i nego­cjo­wa­li każ­de zda­nie. Cie­ka­wost­ka. Może kie­dyś zdra­dzą, jak to było.

Dla mnie wyznacz­ni­kiem dobre­go audio­bo­oka jest sytu­acja, kie­dy potra­fię nad­pro­gra­mo­wo sie­dzieć w furze, żeby dosłu­chać roz­dzia­łu i tutaj coś takie­go mia­ło miej­sce… a jak wia­do­mo pod­sta­wą dobre­go audio­bo­oka jest dobry mate­riał wyj­ścio­wy. Oczy­wi­ście nie musi­cie wie­rzyć mi na sło­wo i testo­wo posłu­chać godzin­ne­go frag­men­tu tu -> https://tiny.pl/9ltzq

Z kolei fanów wydań papie­ro­wych odsy­łam tu -> https://tiny.pl/91f2m

A to widziałeś?

Brak komentarzy

Leave a Reply