Nostalgia — tęsknota za czymś przeszłym, co utrwaliło się w pamięci lub do czegoś, co wyobrażono sobie w marzeniach.
Idealizacja — eksperyment myślowy, który polega na uproszczeniu analizy rzeczywistości, eliminacji czynników uważanych za nieistotne i zwrócenie uwagi na te, decydujące. Idealizacja najczęściej ujawnia się kiedy myślisz o przeszłości i masz wrażenie, że było super.
Dwie powyższe definicje idealnie oddają mój stosunek do gry Duke Nukem. Kojarzy mi się z latami 90′ i godzinami beztroskiej eksterminacji obcych. Grafa była super, fabuła jeszcze lepsza, a killowanie realne jak nigdy. Stęskniłem się za tym tytułem i odliczałem dni w kalendarzu od momentu, kiedy usłyszałem, że wyjdzie nowa wersja. Niestety czasami coś, co wydaje nam się, że było na wypasie, po ponownym kontakcie okazuje się mega rozczarowaniem. Lepiej nie wracać i zachować dobre wspomnienia.
Nie chciałem wierzyć recenzentom, kiedy przejechali się po nowym Duke’u jak na łysej kobyle. Tzn. wierzyłem na tyle, żeby nie kupować, kiedy gra krzyczała 250 plnów, ale nie przyjmowałem do wiadomości, że może być faktycznie aż tak źle, jak pisali, c’mon w końcu to legenda. Niestety mieli rację. Okazuje się, że 18 zeta, które zainwestowałem to wciąż rozbój w biały dzień. Ta gra w najlepszym wypadku powinna leżeć w marketowych koszach z taniochą, razem z takimi paździerzami jak: Traktory: Puchar sołtysa; Need for Russia 4: Białe Noce czy Detektyw Rutkowski Is Back.
Szczerze? Ostatni raz takiego babola widziałem ponad 10 lat temu. Był przyklejony do ławki w sali od WOS‑u. Nie wiem jak wersja PC, ale na PS3 masakra. Tragiczna, ścinająca białka w oczach grafika, a w sterowaniu tyle samo precyzji, co w liczeniu głosów przez PKW. Godzinę się męczyłem żeby wycelować i zestrzelić cholerny samolocik. Do tego dochodzą: archaiczny gameplay, częste loadingi i niewidzialne przeszkody blokujące przejście. Ogólnie z gry ma się tyle samo radochy, co ze skarpet otrzymanych na gwiazdkę. 14 lat pracy programistów w pizdu i kupa kasy też w pizdu. Polski Bullestorm z tego samego rocznika i ze znacznie mniejszym budżetem wypada o niebo lepiej. Przykro mi to pisać, ale przywrócenie blasku Duke’a udało się mniej więcej w takim stopniu, co renowacja fresku “Ecce homo”, czyli ni chuja.
Zdaję sobie sprawę, że w niektórych nostalgia za Księciem jest na tyle duża, że nie udźwigną mojej opinii, ale właśnie tak się sprawy mają. Jeśli zasłonić znany tytuł i oceniać grę według obecnych standardów, to Duke ma się do aktualnych FPS-ów, jak Sharknado do Avatara.
Brak komentarzy