„Hej Pig, jakim cudem podczas urlopu udało wam się zrobić 5 tysięcy kilometrów z bombelkiem na pokładzie i nie popaść w psychozę? Mi wystarcza wspólna wycieczka do Biedry i załamanie nerwowe Welcome To. Teach me!” -> mniej więcej taki komentarz pojawił się pod moim ostatnim postem na Instagramie. Co prawda pytanie było tylko od jednej osoby, ale zgaduję, że wszyscy jesteście ciekawi tej kwestii (XD), więc wam powiem.
Otóż bezstresowe podróżowanie z bombelkiem na takie odległości jest banalnie proste. Wystarczą dwie rzeczy:
1. Nie mieć żadnych oczekiwań.
2. Robić odwrotnie niż się planowało.
Przykładowo przed podróżą na pewno będziecie chcieli, żeby bombelek coś zjadł. I tu popełniacie już pierwszy błąd, gdyż powszechnie wiadomo, że dzieci absolutnie nie są głodne, kiedy akurat przypada pora jedzenia.
Rozwiązanie: W porze jedzenia tylko udajemy, że namawiamy do konsumpcji, tymczasem psychicznie nastawiamy się, że głód nastąpi, kiedy przejdziemy już procedurę zapinania fotelika i pokonamy pierwsze 10 kilometrów. Wecie, to ten moment, kiedy mamy już optymalną pozycję za kółkiem i zaczyna nam się dobrze jechać, bo właśnie minęliśmy ostatniego marudera. I wtedy BOOM -> “Mama/tata jeść!”. No i cyk, pierwszy postój. Na szczęście to przewidzieliśmy, więc zero stresu.
Lifehack numer 2. Jeśli planowaliście nakarmić bombelka kanapką, lepiej żebyście w odwodzie mieli płatki śniadaniowe, bo wiadomo, że będzie chciał coś innego. Natomiast jeśli na dzień dobry wyjedziecie z płatkami, skończy się na kanapce. Przewidzieliśmy to, więc zero stresu.
Korzystając z okazji, że jesteśmy już na postoju, oferujemy bombelkowi zrobienie numeru jeden lub dwa, ewentualnie pakietu jedynka + dwójka. Oczywiście bombelkowi w tym momencie się nie chce, ale że jesteśmy starymi wyjadaczami, doskonale wiemy, jak to dalej się potoczy. Przejdziemy procedurę zapinania w foteliku, przejedziemy 10 kilometrów, łapiąc dobre flow za kółkiem, wtem -> “Mama/tata kupa!”. Przewidzieliśmy to, więc zero stresu.
Dokładnie tak to u nas zadziałało, z tym że była autostrada i do najbliższego bezpiecznego zjazdu mieliśmy 60 kilometrów.
- Bombel wytrzymasz, czy to nie są ćwiczenia i mam zjeżdżać na awaryjnych? — pytam
- To nie są ćwiczenia, trzeba zjeżdżać!
No to zjechałem. Przeszliśmy procedurę wypinania z fotelika, rozkładania nocnika, etc, po czym pada klasyk:
- Już mi się nie chcę!
- Na pewno?
- Na pewno!
- Ale na pewno na pewno? Może spróbuj, bo jak ruszymy, to znowu nie będzie gdzie się zatrzymać?
- Na pewno!
Cyk, nocnik do bagażnika, procedura zapinania w foteliku i długie wyczekiwanie na bezpieczne włączenie się do ruchu. Udało się, jedziemy dalej.
Niecała piosenka Piaska później:
- Jednak chcę kupę!
I powtóreczka z rozrywki. Na szczęście przewidzieliśmy to, więc zero stresu. Tym razem akcja zakończyła się sukcesem, co sprawiło, że Madzia kompulsywnie rzuciła:
- No ok, może i zaczęliśmy naszą podróż trochę niemrawo, bo 20 kilometrów w 1,5h szału nie robi, ale grunt, że zjadł i zrobił co było do zrobienia, więc teraz już na luzie.
- Ano
Rzeczywistość: Po niespełna 20 minutach kolejny alert, że z tą dwójeczką to jednak sprawa do rozstrzygnięcia w dwóch aktach. I cyk, kolejny zjazd. Przyznaję, że tego akurat nie przewidzieliśmy, ale nadal zero stresu.
Przeskakujemy do godziny 16, kiedy bombelek zaczyna być już ultra marudny i wiesz, że to pora na kimeczkę. Ale jak go do niej zmotywować? Pressing tym większy, że bezpieczne okienko kimkowe trwa jeszcze max godzinę. Jak zaśnie po 17, nocka z głowy, bo będzie wariował do północy. Robisz więc w aucie klimacik pod sen, motywujesz, obiecujesz… Nope –> “Nie będę spał!”
“Spoko” — odpowiadasz i w myślach już się cieszysz, że to w sumie nawet lepiej, bo wieczorem szybciej mu się bateryjka wyczerpie.
Reality: 17:02 spoglądasz w lusterko -> śpi jak aniołek. No to tyle było ze wspólnego odcinka na Netflixie po przyjeździe na miejsce. Na szczęście przewidzieliśmy taki scenariusz, więc zero stresu, zero załamań psychicznych.
Jak widać podróże z dzieckiem są lajtowe, ot wystarczy wszystko robić na odwrót względem planu oraz doliczyć extra 3 godziny do czasu wskazywanego przez nawigację. Dalej to już z górki.
______________________________
A skoro już zahaczyliśmy o temat odwrotności i przeciwieństw, to całkiem przypadkowo na rynku debiutują właśnie nowe puzzle z ulubieńcem wszystkich bombelków, Puciem. Tym razem jest to układanka, w której trzeba zestawić ze sobą przeciwieństwa, czyli np. zimne z ciepłym, cicho z głośno, mały z dużym, etc. Bardzo rozwijająca zabawa dla dzieciaków, która może sprawdzić się również w podróży i ugrać nam kilka minut płynnej jazdy. Polecam, KLIK do sklepu.
Przy okazji wpadłem na pomysł, żeby stworzyć puzzle z podobnym konceptem, ale w wersji dla dorosłych. Przykładowo na jednym puzzlu widzimy, jak Pucio pyta swojej dziewczyny, czy zamówić jej frytki, na co dziewczyna odpowiada -> “Nie dzięki”. Drugi puzzel przedstawia dziewczynę w trakcie konsumpcji frytek Pucia. Albo, puzzel nr 1 -> Pucio pyta swojej dziewczyny, czy jest zła, na co słyszy odpowiedź, że nie. Puzzel nr 2 to dziewczyna Pucia na mega fochu. Kupowałbym, jak zły.
P.S. I na koniec mam ciekawostkę z kategorii “Nikt nie prosił, wszyscy potrzebowali”. Otóż Puciowe książki i gadżety są dostępne również we Włoszech, ale na tamtejszym rynku Pucio nazywa się Lucio! Czaicie? Lucio! #mózg #rozdupcony.
1 komentarz
Podróżowanie z małym dzieckiem bywa męczące, Z roku na rok jest coraz lepiej i nie zniechęcajcie się. Mam już 6 lat wspólnych wyjazdów z naszym bąbelkiem i podsumowując były one na swój sposób udane. Teraz jest łatwiej bo dziecko współpracuje i potrafi sam sobie zająć czas czy to w aucie czy w samolocie. Podróżowanie za granicę zaczęliśmy uskuteczniać w 3 roku i też było ciężko gdyż zabieranie ze sobą wózka, czasami fotelika oraz walizek trudno było to okiełznać logistycznie. Dziś udaje nam się nawet podróżować tylko z bagażem podręczny bo jak wiadomo wózek już niepotrzebny, a fotelik zastąpiliśmy alternatywnym rozwiązaniem jakim jest Smart Kid Belt. Urzadzenie tolerowane w całej UE o małych wymiarach i bardzo lekkie z homologacją i atestami.