Nie chciałbym kalać własnego gnizada, ale muszę powiedzieć to głośno: blogosfera ssie. Ostatnio (od jakichś dwóch lat) mam kryzys twórczy, w związku z czym zrobiłem sobie wycieczkę po popularnych blogach, co by cosik splagiatować się zainspirować i co się okazuje? Nie tylko ja jestem w kryzysie. Dziżas jakie „my” gówno popełniamy. Ot same zapchaj dziury, byle tylko wyrobić normę UU i odhaczyć kolejny tydzień. Większość tekstów miałka, bez opinii i pazura. Wszystkim wszystko się podoba, a jak już schodzi krytyka, to delikatna, byle tylko ktoś się przypadkiem nie obraził i nie zanotował w swoim kajeciku: „Temu blogerowi gratisów nie przesyłamy”. Szczerze? Przestaje mnie dziwić, że tylko blogerzy czytają blogi i później schodzi żenua z ustawkami na wzajemną wymianę komci albo nawet gorzej — lajk za lajk. W ogóle z tym komentarzami to jazda bez trzymanki. Na forach blogerskich (jup, są takie) rozkręcane są wielkie afery, bo ktoś komuś skomentował już 2 dni temu, ale sam nie otrzymał jeszcze komcia w rewanżu, albo pretensje i fochy, bo otrzymany komentarz okazał się jałowy jak rozmowa na pierwszej randce: „Fajny wpis? Serio, to wszystko, na co Cię stać? Zgłaszam do admina!” Z miejsca przypomina mi się Nasza Klasa i słynne „Ślicznie razem wyglądacie” pod każdym zdjęciem, bez znaczenia, czy na fotce był Brad z Angeliną, czy Tiger z Kobrą (sprawdzcie na youtube). Pytam się, po cholerę wam fejkowe komcie? To trochę jak z byciem „ciachem”. To, że matka i babcia Ci tak mówią, to jeszcze nic nie znaczy. Trofka wpada, dopiero kiedy usłyszysz to na mieście od nieznajomej białogłowej. Co najlepsze, na tych samych forach „kom za kom” przewijają się blogerzy, którzy publicznie krzyczą, że im wcale nie zależy na statystykach, ot piszą z pasji. Z pasji to Frytka klęknęła przed Kenem w Big Brotherze. Skoro udostępniasz swoje teksty publicznie i szukasz wymian komci, to znak, że jednak masz parcie na bycie czytanym. A co jeśli bym Ci powiedział, że zamiast tracić czas na żebrolajki, warto spróbować zawalczyć treścią? Ile razy można mielić przepis na schabowego? Ile razy zapętlać się w jakieś wyliczanki z dupy? Weźmy pierwszy z brzegu wpis z branży lajfstajlowej -> „7 sposobów na udany poranek”. Serio? Nie szkoda czasu na taki bullshit? Zajrzyjmy jednak do wpisu i podejrzymy, cóż takiego odkrywczego radzą influencerki:
1. Przed snem zrób sobie kąpiel z bąbelkami, to pozwoli Ci się zrelaksować.
2. Zanim się położysz, przygotuj drugie śniadanie do pracy/szkoły, oszczędzisz czas rano.
3. Połóż się spać o 22. Wypocznij.
4. Pomyśl przed zaśnięciem o czymś przyjemnym. Nastrój się.
5. Ustaw na alarm łagodną muzykę. Oszczędzisz sobie szoku o poranku.
6. Wstań 10 minut wcześniej. Twoja chwila oddechu przed ciężkim dniem.
7. Po przebudzeniu wypij szklankę wody z cytryną. Niech organizm się nawodni.
Kto to pisał? Beata Pawlikowska? Po pierwsze życie jest za krótkie, żeby kłaść się o 22, po drugie, jesli tak dalej pójdzie, to zaraz będziemy ludziom tłumaczyć jak się wiąże sznurowadła, bo w końcu to ten sam poziom rocket science, a po trzecie Bitch please! Powiem wam, jak wygląda poranek prawdziwego blogera.
1. Obiecujesz sobie, że położysz się max o północy, po czym do gry wchodzi Netflix & Playstation i szpczą do ucha tak: “No, ale to kłaść się będziesz, skoro do bilioteki wpadł właśnie świeżutki sezon Twojego ulubionego serialu?” / “Daj spokój, jeszcze się kiedyś wyśpisz, a teraz cho na jeden meczyk w Fifę! Sam wiesz, że mamy rachunki do wyrównania z kilkoma farciarzami”.
2. Idziesz do wyra o 2:30 i to tylko z rozsądku dlatego, że do pokoju wpada Madzia z imbą: “A Ciebie już do końca pogięło? Wiesz, która godzina? Do pracy rano idziesz!”.
3. Kładziesz się, myślisz „Luzik, mam jeszcze 4 godziny snu, więc nie jest tak najgorzej”, po czym próbujesz zasnąć…. ale nie możesz, bo Twój mózg uznaje, że to idealnym moment, żeby zacząć hurtowo podrzucać zajebiste pomysły – startup, apka na smartfona, pomysł na hejta, nokautująca riposta do rozmowy sprzed 2 dni i tego typu akcje. Gdzieś pomiędzy kołata się jeszcze myśl o siku. Zastanawiasz się, czy wstać, czy przetrzymasz do rana? Wstajesz. Wracając bierzesz łyczka coli i robi Ci się niesmak w pysiu, bo zaszła reakcja coli z pastą do zębów #najgorzej. Chcesz wejść cichutko do wyra, żeby Madzia nie kręciła afery, ale przypadkowo walisz piszczelem w kant stołu, po czym upadasz szczepionką na klocek Lego… niestety nie masz czasu w spokoju przetrwać fali bólu, bo zza ściany już dolatuje: “Ty się powinieneś leczyć człowieku!”
4. 3:40 na zegarze, a Ty nadal liczysz barany.
5. Ignorujesz trzy budziki i pięć drzemek. Budzisz się, dopiero kiedy luba dźga Cię palcem w boczek…. tak głęboko, że dotyka śledziony. Niczym rażony paralizatorem zrywasz się do pozycji siedzącej.
6. Uspokajasz oddech, drapiesz po mosznie, próbujesz ogarnąć, gdzie jesteś, co się stało i jaki mamy dzień tygodnia.
7. Zbierasz w sobie całą energię wszechświata i powłócząc nogami, przenosisz do łazienki. Zgodnie ze starą prawdą ludową: „Kto rano wstaje ten leje jak z cebra”, sikasz przez 2 minuty, następnie ścierasz mocz ze ścian i szafek #poranny #drąg, aż wreszcie przechodzisz do poważniejszych tematów, czyli podmycia pachy, szczoty i zębów. Podczas tej ostatniej czynności patrzysz w swoje lustrzane odbicie i odliczasz, który to już dzień Twojego życia, kiedy wstajesz do roboty, bo potrzebujesz pieniędzy, a nie z pasji.
8. Wychodzisz z psem, spotykasz sąsiada, który wyszedł w tym samym celu. Odbywacie niezręczny small talk. 2 minuty później ciągniesz psa z powrotem na chatę, wyciągasz przypadkową rzecz z lodówki, po czym robisz sprint niczym Forest Gump na przystanek, wkurwiony, że zaspałeś i dwójkę przyjdzie Ci robić w robocie #zło. Dalej to już tylko korki, ZTM i przytulasy z obcymi ludźmi, którzy w przeciwieństwie do Ciebie uznali, że jak się dzisiaj nie podmyją, to przecież świat nie przestanie się nagle kręcić. Na koniec przyjmujesz zjebę od szefa za kolejne w tym tygodniu spóźnienie i jest Ci z tego powodu tak bardzo wszystko jedno, że nawet odpuszczasz klasyczną ściemę: „To nie moja wina, wypadek był na Jerozolimskich”. Następnie przez kilka godzin zawijasz w te sreberka, hejtując w myślach cały świat, aż w końcu wracasz na chatę i masz to swoje wymarzone 5 minut, żeby rozsiąść się jak król na sofce i… a nie, jednak nie masz, bo ledwo mrugnąłęś, a już zrobiła się 22, czyli czas, kiedy powinieneś pójść spać według lajfstalowych blogerek. Spadajcie na drzewo ze swoimi radami za dychę.
Mam świadomość, że teraz generalizuję, ale kuźwa nie tak sobie wyobrażaliśmy blogosferę w 2018 roku. Nasze zdanie miało się liczyć, ludzie mieli o naszych wpisach szeptać na korytarzach i w tramwajach, tymczasem przegrywamy z gifami śmiesznych kotków i youtuberami z dziewiczym wąsem, którzy grają w gry. Żal. Kiedy ostatnio media podchwyciły temat rozpoczęty w blogosferze? Jeśli nie liczymy afery, w której jakaś blogerka parentingowa wyciągnęła boobsa w knajpie, za co została karnie nominowana do opuszczenia lokalu, to nie pamiętam. I żeby nie było, ja też się do takiego stanu rzeczy przykładam, tracąc czas na komentowanie promek w Biedrze, zamiast zająć się rzeczami, które kogoś obchodzą. Sorka.