Dziś przychodzę z tematem z zupełnie innej dla mnie beczki.
Mianowicie z historią, jak przez rok przymierzałem się do kupna aparatu, a konkretnie bezlusterkowca z wymienną optyką oraz dlaczego to dla mnie taka wielka sprawa.
Po co mi taki sprzęt? — zapytacie? Zaskoczę was (not), otóż jak każdy chciałbym cykać wakacyjno-rodzinne fotki na wypasie, ale przy okazji podnieść też jakość zdjęć na PigOucie. Sporo chodzimy po knajpach, trochę podróżujemy, do tego robię cykl recek (nie macie pojęcia, ile podejść robię, żeby sfotografować głupią okładkę książki), etc., więc zapotrzebowanie na materiał foto jest całkiem spore. Niestety od dłuższego czasu (głównie patrząc na inne stronki) mam świadomość, że te moje fotki z telefonu mocno odstają i muszę te braki łatać żarcikami. O wielu knajpach w ogóle nie pisałem, bo te epickie burgery, na zdjęciach wychodziły, jak trzydniowe kanapki z dworcowego kiosku, w dodatku rozjechane przez TIRa. Irytujące, bo właśnie w tej materii chciałbym najbardziej się rozwinąć.

Dwie krzywe wieże
I teraz kwestia nr 2, czyli dlaczego aż rok bujałem się z tym tematem? Ano dlatego, że jestem amatorem, który nie ma pojęcia czym jest „bracketing” i „dystorsja”, więc biłem się z myślami, czy ten plan w ogóle ma szansę powadzenia w moim przypadku? Kilka groszy trzeba wydać, tymczasem nie ma żadnej gwarancji, że poradzę sobie z obsługą takiego sprzętu, ani pewności czy ostatecznie nie skończy się na pstrykaniu w trybie automatu? Byłoby szkoda. Poza tym pozostawała jeszcze kwestia, czy taki aparat nie zniechęci mnie swoim gabarytami, bo wiecie lubię mobilność. I tak dalej i tak dalej. Generalnie przez kilka miesięcy przeżywałem wzloty i upadki morale, które objawiały się w taki sposób, że najpierw cały dzień spędzałem na riserczach, utwierdzając się, że to bardzo dobry pomysł, a chwilę później, na etapie realizacji koszyka, stwierdzałem: „Nie no bez sensu. Tylko niepotrzebnie w koszty wpadnę. Odpuszczam, nie było tematu”. I tak w zapętleniu.

Ja bijący się z myślami
W trakcie riserczów wyznaczyłem sobie pożądane cechy aparatu:
- Jak najlepszy balans pomiędzy możliwościami a poręcznością (jakościowe foteczki bardzo pożądane, ale równocześnie nie chciałbym popylać z teleskopem Hubble’a);
- Wymienna optyka – interesuje mnie obiektyw uniwersalny na co dzień, ale też portretowy. A jak się już rozkręcę, to kolejny do fotografowania burgerów i philly cheesestejków w knajpach;
- Możliwość łączenia się po wifi z telefonem, co by sprawnie transferować zdjęcia i szybciorem wrzucać je na PigOutowe sosziale;
- Nagrywanie video z dźwiękiem (na wypadek, gdyby jednak wzięło mnie na nagrywanie vlogów. Nie musi być zaraz 4K, ale Full HD w 60 klatkach by się przydało. No dobra, może być 50, wszak jesteśmy w Europie a nie USA);
- Żeby był dżentelmenem dla amatorów i poprowadził mnie za rękę zanim się wdrożę;
- Żeby nie zabił ceną (wiadomo -> Nie za miliony monet!)
Spoiler: Ile razy by nie szukać pod tym kątem, tyle razy okaże się, że najmocniejszym kandydatem w takich kryteriach jest Olympus z serią OM‑D E‑M10 IIIs oraz M10 IV. Spędziłem rok na googlowaniu, więc wiem co mówię.
I tutaj wchodzi Long Story Short -> Otóż blogowanie niesie za sobą pewne możliwości, np. takie, że Olympus zgodził się użyczyć mi oba te modele na testy. Z “czwórką” byłem we Włoszech, IIIs mam na stanie aktualnie.
Spieszę z odpowiedzią, co się wydarzyło, kiedy miałem okazję poobcować z takim sprzętem.
Po pierwsze bardzo dobre wrażenie zrobiły na mnie gabaryty. Aparat z podstawowym obiektywem, zwanym „pankejkiem”, wymiarowo oraz wagowo nie odbiega zbytnio od klasycznego kompaktu. I tu daję duży plus, bo właśnie oto chodziło, żeby poruszać się bez walizki na kółkach.
Drugi plus za interfejs, który okazał się zaskakująco przyjazny. Menu jest po polsku i każda funkcja z pokrętła została opisana, podpowiadając w jakich okolicznościach najlepiej się sprawdzi. Może jeszcze nie jestem na etapie, żeby grzebać przy ustawieniach ISO, ale na automacie też nie siedziałem. Przełączałem sobie pomiędzy pejzażami, portretami, zdjęciami w ruchu, etc. I od razu +50 do pewności siebie, bo nie muszę zgadywać co i jak.
Funkcjonalność WIFI działa bez zarzuty. Pobieramy apkę na telefon, łączymy z fonem i foteczki przesyłają się jak złe. I cyk, można robić naloty dywanowe na Instagram. Jest też nagrywanie Full HD w 60 klatkach, więc kolejne dwa plusiki.
Ale najważniejsze pytanie — co ze zdjęciami? Jest bardzo dobrze, ale wiem, że może być jeszcze o wiele wiele lepiej. Może nie ustrzeliłem jeszcze kadrów, którym mógłbym zwalić was z nóg i wygrać w konkursie National Geographic, ale porównując z dotychczasowymi fotkami z telefonu, miejscami różnica jest diametralna (doświetlenie, ostrość, szczegółowość. Oczywiście mam tu na myśli oryginalne fotki przed blogową kompresją). A jak zmieniłem obiektyw uniwersalny na portretowy i zacząłem fotografować Madzię i Brendonka, to już w ogóle był szał. W tym momencie utwierdziłem się na 110%, że chcę mieć taki sprzęt na stałe.
Oczywiście przez okres testu nie zdążyłem nawet dobrze zapoznać się z wszystkimi funkcjami, których jest mnóstwo, albo i więcej, ale też nie o to tu chodziło. Celem było sprawdzenie, czy odnajdę się w takim sprzęcie, czy raczej sfrustruję, że obsługa mnie przerasta i pokornie wrócę do fotografowania z fona. Zdecydowanie pierwsza opcja. Kilka udanych zdjęć sprawiło, że poczułem potencjał i jeszcze bardziej się nakręciłem. Pozostaje doszlifować skilla w kadrowaniu, pożądnie liznąć Lightrooma i lecimy po Grand Press Photo. Dajcie mi pół roku.
Ostatecznie zostanę już z modelem IIIs. Nie dostrzegam większych różnic w porównaniu z IV, wręcz musiałem podpytać ludzi z Olympusa, na czym one polegają. Wskazali trzy cechy:
- IV ma nieco wyższą rozdzielczość matrycy (20MP vs 16MP w IIIs)
- IV można ładować przez USB, IIIs ma dedykowaną ładowarką w zestawie
- IV ma nieco lepiej działający ciągły autofocus, co może mieć znaczenie dla filmowców
Nie są to dla mnie jakieś super palące rzeczy, tymczasem za IIIs przemawia niższa cena, która na okazję tego wpisu będzie jeszcze niższa przez trzy kolejne dni (promka trwa od 27 do 30.05. do północy)
Standardowa cena zestawu Olympus E‑M10 Mark IIIs wraz z obiektywem Pancake (M. ZUIKO DIGITAL ED 14–42MM) wynosi 3 690 zł. Tymczasem w aktualnej promocji, przy wykorzystaniu kodu PigoutxOMD cena spada do 2 698 zł, a do tego za 1 zł dostajemy dodatkowy obiektyw portretowy 45mm F1.8, którego standardowa cena wynosi 1349 zł.
Podsumowując, w cenie 2699 zł, otrzymujemy zestaw, który normalnie kosztuje 5039 zł <sic!>. Chyba lepszego momentu na kupno już nie będzie. KLIK DO SKLEPU
Na tym nie koniec, bo z myślą o osobach, którzy posiadają już sprzęt, jest jeszcze alternatywna promka na obiektywy. I tutaj są dwie opcje:
1. 25 mm F1.8 –> z kodem PigoutxOMD cena zostanie obniżona z 1799 zł na 1099 zł KLIK DO SKLEPU
2. 17 mm F1.8 -> z kodem PigoutxOMD cena zostanie obniżona z 1799 zł na 1399 zł KLIK DO SKLEPU
Jest nad czym myśleć, ale lepiej nie za długo, bo przypominam, że kod obowiązuje do 30 maja do północy, po czym wszystko wraca do normy. Pozdro 600.
Brak komentarzy