W związku z tym, że dzisiaj obchodzimy Światowy Dzień Budyniu, chciałbym się z wami podzielić sprawdzonym przepisem na doskonały budyń. Leci tak -> Podchodzicie do swojego partnera życiowego (dowolnej płci), po czym pytacie: Ej, piszesz się na budyń? Na co partner odpowiada: No jaha! Na co wy: Świetnie, to dla mnie też zrób.
I właśnie tak wygląda przepis na seksistowski budyń. Nie ma za co!
Poza tym dziś wypada jeszcze jedno święto -> Światowy Dzień Backupu.
Zdaję sobie sprawę, że to święto może być wynikiem spisku producentów pendrajwów, ale nijak nie zmienia to faktu, że dane na naszych urządzeniach są jak zdrowie i ile je trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto je stracił.
Tak się przypadkowo złożyło, że aktualnie backup jest dla mnie bardzo palącą sprawą. Dlaczego? Niedawno przesiadłem się na Ajfona i cykałem foty jak zły, bez umiaru pobierałem seriale, audiobooki i rapsy do offline, a kolejne apki instalowałem, jakby jutra miało nie być. Oczywiście w żadnym momencie nie zawracałem sobie głowy tak nieistotnymi detalami, jak ograniczone miejsce w telefonie, czy kopia zapasowa w chmurze. Nope, jako weteran Androida miałem w głowie, że jak przyjdzie godzina 0, to cyk, podłączę się kabelkiem do kompa i hurtowo zgram wszystko, jak leci.
Cóż godzina 0 zaskoczyła mnie w Meksyku i zamieniła w wielką dramę, bo akurat robiliśmy podróżniczy materiał foto-video, więc nie było czasu, aby robić sensowny porządek z poziomu telefonu, a miejsce potrzebne na gwałt. Podłączenie Ajfona kabelkiem do laptopa okazało się bezcelowe, bo na Windowsie nie działa, jako dysk przenośny, a Maca niestety jeszcze się nie dorobiłem. Ajtunsa nie rozumiem, nie ogarniam i szczerze nienawidzę, a desperackie dokupienie chmury było już musztardą po obiedzie. Ot meksykański internet okazał się za słaby, żeby przetworzyć od ręki 100GB fotek. Mówiąc w skrócie — w jednej chwili znalazłem się w ciemnym i głębokim anusie.

06.03.2022 — dzień w którym przeszedłem ajfonowe załamanie psychiczne. Oj była drama
Ostatecznie skończyło się dużym urazem do iOSa oraz przymusowym priorytyzowaniem apek – te, których strata bolała najmniej, cyk do kosza. Do tego przyhamowałem w robieniu fotek i filmików. Zamiast stu takich samych ujęć pod każdą atrakcją, robiłem tylko 50. Tą metodą udało się zwolnić kilka giga pamięci. Na tyle dużo, żeby cyknąć jeszcze kilka shotów podczas jedzenia tacosów i mieć luz psychiczny do powrotu do domu, ale za mało, żeby całkowicie o tym problemie zapomnieć. Był plan, aby po powrocie zająć się tym na poważnie. Koniec końców dokupiłem trochę tej chmury, bo z mojego riserczu wynikało, że inaczej na Applu się nie da… wtem dzwoni do mnie kolega z agencji marketingowej, która całkiem przypadkowo obsługuje dyski twarde, etc, i mówi:
- Eloszka, widziałem na stories twoje przygody w Meksyku. A ty wiesz, że na rynku są takie pendriajwy, które pozwalają zgrać zdjęcia z Ajfona i przerzucić je na kompa? Mało tego, one są takie sprytne, że jak je podłączysz do telefonu, to same robią automatyczny backup, więc nawet nie musisz jakoś szczególnie bawić się w detaliczne klikanie.
Moja reakacja — No way. To jest coś, czego totalnie teraz potrzebuję, ale na moje ucho brzmi zbyt pięknie, żeby coś takiego istniało naprawdę!
Na co ziomo — A chcesz się założyć?

Mały, ale wariat
I tutaj przewijam taśmę o kilka dni do przodu, kiedy mam już tego magicznego pendrajwa w domu. Oczywiście szybciorem podłączyłem do telefonu, żeby zobaczyć co się wydarzy i ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, to naprawdę działa. Pobiera się dedykowaną aplikację, podłącza pendrive’a, klika opcję backup lub odznacza wybrane rzeczy i cyk, startuje kopiowanie, które można śledzić na pasku postępu. Voila, gotowe. Następnie pendrajwa podłączamy do lapka i zrzucamy dane na dysk. Cyk, mamy kopię zapasową i śpimy bez żadnych zmartwień. Na marginesie dodam jeszcze, że podczas backupu zdjęcia są bardzo czytelnie segregowane z podziałem na lata i miesiące.

Krok 1. Pobieramy apkę SanDisk . Krok 2. Włączamy automatyczny backup Krok 3. Backupuje się 4. Zrzucamy foty na kompa
Moja opinia? -> Dla mnie jest to absolutny gejmczendżer i w tym momencie Ajfon stal się o wiele przyjaźniejszym urządzeniem. Jeszcze tylko muszę znaleźć dobra alternatywę dla applowskiej klawiatury i jesteśmy w domu.
Jeśli chodzi o technikalia -> Magiczny pendrive nazywa się iXpand Flash Drive Go (KLIK) i występuje w kilku wersjach pojemnościowych (64GB, 128GB, 256GB). Ceny zaczynają się od około 250 zł i rosną wraz ze wzrostem pojemności. Interpretację cen pozostawiam wam. Osobiście uważam, ze to co dostajemy w zamian, czyli możliwości uniezależnienie się od tego, co oferuje korpo z Cupertino, jest bezcenne. Ja akurat lubię mieć wolny wybór.
W sumie jakby nie patrzeć, to taki pendrajw wychodzi znacznie taniej niż dopłata do Ajfona z zwiększa pamięcią, pozostanie z nami na lata i będzie działał z kolejnymi modelami, a jak w domu jest kilku użytkowników iOSa, to już w ogóle spoko, bo każdy może się zbackupować, a płaci się tylko raz. Trzeci argument -> w świecie applowskich akcesoriów 250 zł to jak za darmo XD. Widywałem droższe etui i kabelki.
Na moje oko wersja 64 GB może być wystarczająca, ot najwyżej podzielicie backup na 2 lub więcej transzy. Z drugiej strony różnica w cenie pomiędzy 64 GB a 128 GB jest zbyt mała, żeby się szczypać, ale ok, nie wnikam w to. Pozostańmy przy informacji, że sprzęt działa, na co jestem żywym dowodem, a dalej zrobicie z tą wiedzą, co chcecie.
Oczywiście jest również wersja androidowa z końcówką USB C -> Dual Drive Go. I tu dobra wiadomość jest taka, ze ceny są znacznie niższe, bo impreza zaczyna się od niespełna 70 złotych.
A skoro jesteśmy już przy backupie, to podrzucę jeszcze incepcję, że być może przy okazji warto pomyśleć jeszcze o dysku przenośnym. Tak się składa, że kolega od pendrajwa podesłał mi na testy jeszcze dwie sztuki dysków My Passport od marki WD.
Napisałem mu, że w sumie to nie ma takiej potrzeby, bo dysk przenośny akurat mam i też od WD, na co on -> Taaaa? No to zobaczysz, jak wiele się pozmieniało w dyskach od czasu, kiedy kupowałeś swój.

Chyba nie muszę mówić, który dysk jest mój? Mu też przydałaby się wycinka
No to porównałem i kurde faktycznie. Ten od ziomka nie dość, że jest pojemniejszy i szybszy, bo z USB 3.0 na pokładzie, to jeszcze smuklejszy i lżejszy. Do tego zawiera ficzery typu -> oprogramowanie do robienia automatycznego backupu, 256-bitowe szyfrowanie danych, odporność na wstrząsy, a jakby tego było mało, występuje w kilku fancy wersjach kolorystycznych. Dodam jeszcze, ze można na tych dyskach zostawić wiadomość w razie zguby. Ot znalazca podłącza taki znaleziony dysk do kompa, na co wyskakuje mu okienko do wpisania hasła (bo oczywiście pamiętaliśmy o szyfrowaniu danych), a pod okienkiem dopisek „W razie odnalezienia proszę o zwrot. Mój kontakt xyz. Z Gory dzięks’. Co ficzer, to lepszy, w związku z czym koledze już tych dysków nie planuję oddawać. Sorry not sorry.
Uciekam, zostawiając was z puentą -> Nie bądźcie jak PigOut i zadbajcie o backup zanim będzie za późno. Byłoby szkoda, gdybyście stracili te epickie foty z wakacji we Władku z 2005 roku.
Brak komentarzy