Żarcie & Napitki

Co, jeśli nie burger, czyli kilka sprawdzonych warszawskich adresów

18/10/2018

Bar­dzo dłu­go zbie­ra­łem się do tego wpi­su i jeśli nie zmie­nił­bym kry­te­riów, cza­ił­bym się pew­nie jesz­cze kil­ka lat. Bo cho­dzi o to, że  jestem w blo­go­wym roz­kro­ku. Z jed­nej stro­ny chciał­bym wejść tro­chę głę­biej w temat żar­cia, ale pro­blem w tym, że kie­dy lądu­ję w jakiejś faj­nej knaj­pie, to krę­pu­je mnie robie­nie zdjęć. W bur­ge­row­niach jesz­cze pół bie­dy, bo tam zawsze da się coś pstryk­nąć z taj­nia­ka. Wyzwa­niem są restau­ra­cje z obsłu­gą kel­ner­ską i sła­bym oświe­tle­niem. W nich zawsze ktoś cię obser­wu­je, no i ciem­ność dodat­ko­wo utrud­nia spra­wę. Bez zesta­wu blend, trzy­me­tro­we­go obiek­ty­wu i kil­ku asy­sten­tów, raczej nic z tego nie będzie. Poza tym dobra sesja wyma­ga, żeby zapiąć fotę z pra­wej, z lewej, z uko­sa, z pozio­mu sto­łu, czy choć­by “spu­ścić się ” na linie z sufi­tu niczym Tom Cru­ise w Mis­sion Impos­si­ble i cyk­nąć sze­ro­ki kadr z góry. Gene­ral­nie wypa­da wypró­bo­wać każ­dą moż­li­wą kon­fi­gu­ra­cję, a póź­niej doko­nać selek­cji. Wierz­cie mi, że są ludzie, któ­rzy total­nie nie czu­ją nie­zręcz­no­ści i potra­fią roz­ło­żyć się ze sta­ty­wem na środ­ku restau­ra­cji, w godzi­nach obia­do­we­go lun­cho­we­go szczy­tu i napier­da­lać te snap­sho­ty. Nie­ste­ty ja do nich nie nale­żę. Za każ­dym razem koń­czy się tak samo. Obie­cu­je­my sobie z Madzią, że teraz to już na serio idzie­my w pro­fe­sjo­na­lizm i nie łamie­my się pod cię­ża­rem oce­nia­ją­cych spoj­rzeń ludzi z sąsied­nich sto­li­ków (OMG kolej­ne blo­ge­ry”). Jest mate­riał do zro­bie­nia i tyl­ko to nas inte­re­su­je — tak sobie wkrę­ca­my… po czym docie­ra­my do restau­ra­cji i się zaczy­na: “- No dobra Madzia, obcy­kaj szyb­ko i jemy. — Nope, Ty obcy­kaj. — Nie ma opcji, ja nie cykam. — Ja też nie. — No to nie cyka­my wca­le. — No i faj­nie”. Eve­ry Fuc­king Time! A piszę to dla­te­go, żeby ostrzec was, że ten wpis nie będzie naj­ład­niej­szy pod wzglę­dem zdjęć (naj­ład­niej­szy post ever znaj­dzie­cie TU), ale być może oka­że się przy­dat­ny, bo pod­rzu­cam w nim listę knajp, do któ­rych będąc w Wawie, może­cie iść w ciem­no. Wróć, przy jed­nej dałem wzmian­kę “Omi­jać”, bo sam się nadzia­łem na hype w inter­ne­cie, tym­cza­sem na żywo spo­tka­ło mnie sro­gie roz­czro­wa­nie. Tym bar­dziej war­to doczy­tać post do koń­ca, żeby nie wto­pić. Uprze­dzam, nie ma tu ani jed­ne­go bur­ge­ra, keb­sa, ani piz­zy, bo te dania docze­ka­ją się osob­nych rankingów. 

Tha­isty
Na pierw­szy ogień moja abso­lut­nie ulu­bio­na war­szaw­ska restau­ra­cja. Jak wska­zu­je nazwa — Tha­isty — ser­wu­je taj­ską kuch­nię i robi to dobrze. Wróć, robi to naj­le­piej. Wiem, bo prze­te­sto­wa­łem więk­szość kon­ku­ren­cji i jak dla mnie Tha­isty jest poza zasię­giem. Chcia­łym omó­wić teraz przy­naj­mniej poło­wę dań z ich kar­ty, ale praw­da jest taka, że zawsze bio­rę to samo. Pad Ka Prao, czy­li sie­ka­ny rost­bef z taj­ską bazy­lią, warzy­wa­mi i jaj­kiem sadzo­ny, w któ­rym zako­cha­łem się bez pamię­ci pod­czas wyjaz­du na Koh Samui. Smak tego dania w Tha­isty jest 1:1 do tego, któ­ry pamię­tam z Taj­lan­dii. Co praw­da wycho­dzi pra­wie czte­ry razy dro­żej, ale nadal jest to bar­dziej opła­cal­ne niż kup­no bile­tu na samo­lot. I jesz­cze waż­na infor­ma­cja — Pad Ka Prao nie bie­rze jeń­ców, jeśli cho­dzi o pikant­ność. Wie­cie, zro­szo­ne czo­ło, pali dwa razy i tego typu tema­ty. Poza tym por­cje kon­ret. 10/10

Madzia z kolei jest wier­na Ped Pad Ka Prao (nazwa nie­mal iden­tycz­na, ale spraw­dza­łem trzy razy i napraw­dę tak jest), czy­li pierś kacz­ki w tem­pu­rze, z taj­ską bazy­lią i warzy­wa­mi, ale testo­wa­ła też Pad Tha­ia, Czer­wo­ne Cur­ry, pie­roż­ki na parze i jakiś fiku­śny deser. Wszyst­ko było zarą­bi­ste, ale moje danie naj­lep­sze. Tha­isty ma dwa loka­le w War­sza­wie: na pla­cu Ban­ko­wym i na pla­cu Wil­so­na. Do obu cięż­ko wbić z uli­cy, ale ten na Pla­cu Ban­ko­wym przyj­mu­je rezer­wa­cje tele­fo­nicz­ne, więc da się to obejść. 

Restauracje Warszawa

Bar Pra­so­wy
Pra­so­wy to typo­wy bar mlecz­ny z ponad 50-let­nią histo­rą, któ­ry tak, jak inne tego typu loka­le, swe­go cza­su zaczął pod­upa­dać, na szczę­ście kil­ka lat temu, ktoś z pomy­słem, wziął go na warsz­tat i stwo­rzył hybry­dę baru mlecz­ne­go z hisp­te­row­nią. Wystrój niby jest kla­sycz­ny, ale po bliż­szych oglę­dzi­nach da się zauwa­żyć, że jest czy­sto, meble są z Ikei, a głów­ną klien­te­lę zamiast eme­ry­tów, klo­szar­dów i bied­nych stu­den­tów, sta­no­wią pano­wie w gajer­kach i boga­ci stu­den­ci z iPa­da­mi. Nie­ty­po­wa jest też kar­ta, bo poza kla­sy­ka­mi, czy­li mie­lo­nym i scha­bo­wym, ser­wo­wa­ne są jesz­cze wege­ta­riań­skie, bez­glu­te­no­we tar­ty i car­pa­cio z bura­ka. Za to jak na bar mlecz­ny przy­sta­ło, jest tanio, albo rela­tyw­nie tanio. Oso­bi­ście testo­wa­łem kil­ka zesta­wów obia­do­wych i przy­znam, że jakoś szcze­gól­nie nie zapa­dły mi w pamięć. Były OK, ale bez ochów i achów. Za to leni­we mają epic­kie. Dokła­da­nie takie, jak pamię­tam z dzie­ciń­stwa, czy­li cia­sto, twa­róg,  buł­ka tar­ta i maseł­ko. Tak to wła­śnie powin­no wyglą­dać, a nie jak w więk­szo­ści knajp, dają ci coś w sty­lu kopy­tek i uda­ją, że to leni­we. Bit­ches pliz. Spo­ko są też nale­śni­ki, klu­ski z tru­skaw­ka­mi i pomi­do­ro­wa, cho­ciaż czuć w niej tonę cukru. Jed­nak leni­we naj­lep­sze. Milion kalo­rii, ale warto. 

Restauracje WarszawaRestauracje Warszawa

Stre­et
Stre­et to knaj­pa, któ­rą w pierw­szej kolej­no­ści poko­cha­łem za naj­lep­sze ever hap­py hour. W okre­ślo­nych godzi­nach (16:00–20:00), zama­wiasz dowol­ny alko­hol, a dru­gi taki sam dosta­jesz gra­tis. I nie ma w tym żad­ne­go haczy­ka, serio. W roz­ryw­ko­wych cza­sach “przed Bren­don­kiem”, bywa­ło że wpa­da­łem do Stre­eta z kum­pla­mi na 20 minut przed koń­cem pro­mo­cji i każ­dy z nas zama­wiał po 4 piwa, co w prak­ty­ce ozna­cza­ło po 8 piw, i kie­dy te wszyst­kie kufle rów­no­cze­śnie wjeż­dza­ły na stół, nam krę­ci­ła się łza w oku i czu­li­śmy się jak kró­lo­wie świa­ta. Pięk­ne to były cza­sy. Dru­gie zauro­cze­nie przy­szło, kie­dy spró­bo­wa­łem ich żebe­rek mio­do­wo-musz­tar­do­wych. Łoo panie, jaki to był hicior. God­na por­cja, mię­sko ide­al­nie odcho­dzi­ło od koste­czek i do tego ten sos mio­do­wy. Deli­szys <3. Nie­ste­ty, pew­ne­go pięk­ne­go dnia, ktoś z “góry” wpadł na głu­pi pomysł żeby żeber­ka z kar­ty wyrzu­cić. Od tej pory zaglą­da­my tam cza­sem na kacz­kę (pie­czo­na połów­ka kacz­ki, poda­wa­na na gorą­cym żeliw­nym tale­rzu, z pie­czo­ny­mi ziem­niacz­ka­mi, buracz­ka­mi, pie­czo­ny­mi jabł­ka­mi i żura­wi­ną), któ­ra też jest spo­ko, ale to już nie to samo. To zna­czy jest bar­dzo dobra i w ogó­le piał­bym z zachwy­tu, gdy­by nie fakt, że te żeber­ka były naj­lep­sze w całej galak­ty­ce. Nadal bywa­ją noce, kie­dy za nimi pła­czę. Na szczę­ście Hap­py Hour zosta­ło. No i maka­ro­ny w sumie też mają niezłe. 

Restauracje Warszawa

Noc­ny Market
O Noc­nym Mar­ke­cie pisa­łem już TU. Jeśli jesz­cze nie byli­ście, to spa­li­li­ście akcje, bo #noc­ny to impre­za sezo­no­wa i w tym roku już zakoń­czył dzia­łal­ność. Nie do koń­ca wia­do­mo też, co z nim będzie w kolej­nym sezo­nie. Podob­no ma prze­trwać, ale zmie­ni się loka­li­za­cja. Podob­no. W każ­dym razie dobra infor­ma­cja jest taka, że wszyst­kie budy, któ­re kar­mi­ły w week­en­dy na noc­nym, w tygo­dniu też funk­cjo­nu­ją, z tym że są roz­bi­te po całym mie­ście. Tu lokal sta­cjo­nar­ny, tam food­truck, ot taka nie­do­god­ność, ale zawsze lep­sze to niż nic. W każ­dym razie jak­by coś wam wpa­dło w oko z moje­go wpi­su, to nadal da się to namie­rzyć. A pole­ca­łem m.in.: kanap­ki bul­go­gi z Kore­an­ki, hot dogi z Dogi­dog <3, azja­tyc­kie żar­cie ze Zdro­wej Kon­ku­ren­cji (BTW Zdro­wa Kon­ku­ren­cja to knaj­pa tych samych wła­ści­cie­li co Tha­isty, mie­ści się po sąsiedz­ku do Tha­isty na pla­cu Ban­ko­wym, zaj­rzyj­cie tam na dim sumy), bur­ge­ry z Night Bur­ger (na codzień mają lokal na Gocła­wiu), bur­ger buri­to z Grin­go <3. Wszst­kie­go prze­te­sto­wać mi się nie uda­ło, więc może jakieś pereł­ki mnie omi­nę­ły. Tak czy siak, jak tyl­ko odpa­lą nowy sezon na wio­snę, to sta­wię się na dal­sze testy. 

Restauracje Warszawa

Hala Gwar­dii
Hala Gwar­dii to w mia­rę świe­ży twór na mapie War­sza­wy. W odre­mon­to­wa­nej czę­ści Hali Mirow­skiej stwo­rzo­no coś podob­ne­go do Noc­ne­go Mar­ke­tu, tyl­ko że pod dachem i w więk­szo­ści ze sta­łym skła­dem restau­ra­cji. Raz na jakiś czas orga­ni­zu­ją też weekendy/ tygo­dnie tema­tycz­ne i wte­dy moż­na spró­bo­wać kuch­ni regio­nal­nych np. fran­cu­skiej. My do Hali Gwar­dii lubi­my wpaść na gru­ziń­skie pie­roż­ki chin­ka­li. Faj­ną opcją jest też kupo­wa­nie wina na kie­lisz­ki: pła­cisz 10 zł kau­cji za kie­li­szek i do nie­go dole­wa­ją Ci wybra­ne wino… a kie­li­szek jest tak faj­ny i fiku­śny, że tę dychę z góry możesz spi­sać na stra­ty, bo już go nie zwró­cisz 😉 Atmos­fe­ra luź­na, wspól­ne sto­ły, bez zadę­cia. Faj­na opcja na wypad ze zna­jo­my­mi. Cho­ciaż teraz teo­re­ty­zu­ję, bo żeby spraw­dzić to w prak­ty­ce, musiał­bym mieć jakichś zna­jo­mych, tym­cza­sem rów­no z Madzi powi­ciem, wszy­scy nagle się rozpłynęli 😉 

Restauracje WarszawaRestauracje Warszawa

Ed Red
Zaraz obok Hali Gwar­dii, w tym samym budyn­ku Hali Mirow­skiej, znaj­dzie­cie Ed Red, czy­li knaj­pę spe­cja­li­zu­ją­cą się w ste­kach i ogól­nie w woło­wi­nie. Obok szat­ni sto­ją kozac­kie sza­fy, w któ­rych sezo­nu­ją woło­wi­nę na sucho. Ostat­nio tyle krów widzia­łem w rekla­mie Mil­ki, tyle że te z rekla­my były tro­chę bar­dziej inte­rak­tyw­ne. Jak przy­sta­ło na sam­ca alfa, wsza­ma­łem krwi­ste­go stej­ka, w bar­dzo dobrym sosie pie­przo­wym, a Madzia stan­dar­do­wo poszła do świą­ty­ni woło­wi­ny, żeby zamó­wic coś z zupeł­nie innej baj­ki — kacz­kę z klu­secz­ka­mi. Z dru­giej stro­ny zawsze mogło być gorzej #Pierś z #Kur­cza­ka. Mię­cho mają napraw­dę extra, ale dodat­ki już bio­rą do buzi. No sor­ry, ale jeśli lokal tego kali­bru i na tym pozio­mie ceno­wym, jako doda­tek, ser­wu­je warzy­wa z mro­żon­ki hor­te­xo­wej, to coś tu jest nie halo. No i por­cje trosz­kę małe. Po kola­cji w Ed Red, wska­za­na jest dogryw­ka w macz­ku. Ale to mięsssss­so mmmmm. 

Restauracje Warszawa

Pra­cow­nia Sushi Wola
Z Sushi Wola histo­ria jest o tyle śmiesz­na, że ich lokal przez lata mie­ścił się o rzut kamie­niem od nasze­go kwa­dra­tu (max 300 metrów) i przez ten czas nie byłem u nich ani razu. Baaa wte­dy nimi gar­dzi­łem. Sushi? Poje­baw­szy, prze­cież to hip­ster­stwo. Nie żebym hej­to­wał, ot tak. Robi­łem kil­ka podejść i nigdy szcze­gól­nie mnie nie urze­kło. Czło­wiek jed­nak musi doro­snąć do nie­któ­rych rze­czy. Jak jed­ne­go dnia mi zasko­czy­ło z sushi, tak trzy­ma mnie do dzi­siaj. Jak na złość, oka­za­ło się, że naj­lep­sze ser­wu­je buda z moje­go sąsiedz­twa, z tym, że kie­dy już sta­łem się fanem suro­wej ryby, to aku­rat prze­nie­śli lokal hen hen dale­ko. Na szczę­ście mają dowóz, z cze­go chęt­nie korzy­stam i raz na jakiś czas strze­lę sobie set 100+ kawał­ków. Zesta­wy mają róż­ne, więc jeśli żaden goto­wiec Ci nie pod­pa­su­je, zawsze możesz skom­po­no­wać wła­sną wer­sję. Do tego faj­ne przy­staw­ki np. kre­wet­ki w tem­pu­rze czy chiń­skie pie­roż­ki. Zresz­tą sami wie­cie, co tego typu loka­le mają w kar­cie. Ja tu przy­sze­dłem tyl­ko powie­dzieć, że ten kon­kret­ny, rolu­je naj­le­piej. Dodat­ko­wy plus za ład­ne opa­ko­wa­nia. Pre­zen­cja w sam raz na Instagram. 

Restauracje Warszawa

​​Zachod­ni Brzeg
O tej kanj­pie był kie­dyś osob­ny wpis (TU). To oni odpo­wia­da­ją za zro­bie­nie ze mnie hip­ste­ra i fakt, że sta­łem się ultra­sem hum­mu­su. Oczy­wi­ście oprócz hum­mu­su zje­cie tam inne kozac­kie rze­czy, z tym, że ich menu jest moc­no sezo­no­we i przy­kła­do­wo mój fawo­ryt, czy­li gicz jagnię­ca, aktu­al­nie jest nie­do­stęp­na. Jest za to kofta jagnię­ca, policz­ki woło­we, stek rib eye i pide, czy­li piz­za turec­ka, ale aku­rat o piz­zy w tym wpi­sie mia­ło nie być, wiec uda­je­my, że tego nie napi­sa­łem. Kolej­ne plu­sy tego przy­byt­ku, to jedy­ny i nie­po­wta­rzal­ny widok na Sta­dion Naro­do­wy + ele­ganc­kie prom­ki na lun­che, wróć na brun­che. Kur­ła ja napraw­dę lubię hum­mus, ale sło­wo “brunch” nadal mnie zawsty­dza.  BTW teraz jak piszę o Zachod­nim Brze­gu, to już wiem, że na dniach do nich ude­rzę. Stę­sk­ni­łem się. 

Restauracje Warszawa

Madras
Madras to kuch­nia indyj­ska. Nigdy nie byłem u nich w loka­lu, ale regu­lar­nie zama­wia­my przez por­ta­le z dosta­wą pod drzwi. Powiem tyle, jak Madzia cza­sa­mi zarzu­ci przez mesen­dże­ra pomysł, żeby­śmy dzi­siaj zamó­wi­li obiad z Madra­su, to ja już wiem, że to będzie dobry dzień i nic mi go nie popsu­je. Cza­sa­mi eks­pe­ry­men­tu­je z róży­mi dania­mi z ich kar­ty, ale do tej pory nie zna­lazł się moc­ny na kla­sy­kę, czy­li But­ter Chic­ken i Chi­ken Tik­ka Masa­la. Dobra przy­znam się — mam taką fan­ta­zję ero­tycz­ną,  w któ­rej wła­mu­ję im się do loka­lu, krad­nę z kuch­ni gar Tik­ka Masa­li, po czym bary­ka­du­ję się w domu z łyż­ką i Net­fli­xem. Pro tip dla cebu­la­ków: Zama­wiaj­cie tyl­ko mię­cho z sosem, a ryż ugo­tuj­cie sobie sami… i cyk 816 zeta w kieszeni 😉

Gospo­da Zbójnicka
Przy­zna­ję bez bicia, że w tej restau­ra­cji do tej pory byłem tyl­ko raz, ale wystar­czy­ło, żebym wyrył im na sto­le “PigO­ut + Gospo­da Zbój­nic­ka = WSM. To tak jak­by wziąć dobrą gospo­dę z Zakop­ca i prze­nieść na war­szaw­skie Bie­la­ny. Jest góral­ski kli­mat, bar­dzo dobre jedze­nie i prze­ogrom­ne por­cje, czy­li wszyst­ko się zga­dza. Przy­kła­do­wo zama­wiasz żurek i kotle­ta Kowa­la, wtem przy­no­szą ci na roz­grzew­kę pół bochen­ka chle­ba i solid­ną por­cję smal­cu. Nie­śmia­ło pró­bu­jesz i stwier­dzasz: “O kur­ła, dosko­na­ły sma­lec, od lat takie­go nie jadłem”. Wcią­gasz cały, po czym na stół wjeż­dza żurek, ale nie jakiś tam gorą­cy kubek, tyl­ko praw­dzi­wy żur, poda­ny w 5‑litrowej misce i z kon­kret­ną wstaw­ką. Zja­dasz i w tym momen­cie jesteś już full, tym­cza­sem wła­śnie przy­no­szą danie głów­ne, czy­li kotle­ta Kowa­la. Sku­ba­ny zaj­mu­je cały talerz, więc dodat­ki dono­szą na kolej­nym, a ty wyjeż­dzasz do kel­ner­ki tak: “Prze­pra­szam, czy może Pani zapa­ko­wać na wynos?”, a bab­ka: “Tak myśla­łam, pojem­ni­ki już cze­ka­ją”. Sza­nu­ję tę knaj­pę. Oczy­wi­ście przed­sta­wio­na sytu­acja doty­czy prze­cięt­ne­go Homo Sapiens. Ja wia­do­mix, zja­dłem przy­staw­kę, zupę, swo­je­go kotle­ta i jesz­cze doja­da­łem po Madzi.

Set­ka Warszawa
Moje naj­now­sze odkry­cie. Zaczę­ło się podob­nie jak ze Stre­etem, czy­li zade­cy­do­wa­ły argu­men­ty alko­ho­lo­we — dobry lokal na piwo, dri­na i setę — po czym z ziom­ka­mi zaczę­li­śmy testo­wać pod­kła­dy i oka­za­ło się, że mają bar­dzo faj­ne jedze­nie w przy­stęp­nych cenach — śnia­da­nia, lun­che, prze­ką­ski, etc. Oso­bi­ście obró­ci­łem dwie kanap­ki z szar­pa­ną świ­nią (szto­sik), Redzi wcią­gnął pie­ro­gi i scha­bosz­cza­ka, Madzia skrzy­deł­ka z kur­cza­ka i pie­ro­gi z mię­sem, a jesz­cze jeden ziom pla­cek po zbój­nic­ku. O dzi­wo wszyst­ko weszło jak zło­to. Do tego kil­ka­na­ście szo­tów i boom, nagle zro­bi­ła się pół­noc. Bar­dzo dobrze wspo­mi­nam ten lokal i na pew­no będę do nie­go wra­cał. Dodat­ko­we punk­ty za loka­li­za­cję — ul. Świę­to­krzy­ska, czy­li pijac­ka mekka. 

Restauracje WarszawaRestauracje Warszawa

Swe­et Home
Wia­do­mo, że mię­so jest naj­waż­niej­sze, ale zróż­ni­co­wa­na die­ta wyma­ga też ser­nicz­ka. Tak, ser­ni­czek to moja wiel­ka sła­bość. I jak na złość (z punk­tu widze­nia sze­ścio­pa­ku) nie­da­le­ko cha­ty otwo­rzy­li mi chy­ba naj­lep­szą cukier­nię w calut­kiej War­sza­wie. Ok, zaraz się przy­cze­pi­cie, że nie moge tak mówić, bo nie byłem we wszyst­kich. Praw­da, ale mimo wszyst­ko lek­kie roze­zna­nie mam i z całą odpo­wie­dzial­no­ścią mówię, że w żad­nej nie widzia­łem takie­go food por­na, jak w Swe­et Home. Wbi­jasz do środ­ka, patrzysz co mają za szyb­ką i z miej­sca miek­ną Ci kola­na. Te kolo­ry, for­my, dodat­ki, no obłęd po pro­stu. Zde­cy­do­wa­nie pole­cam adres, a poza ser­ni­ka­mi, reko­men­du­ję babecz­ki bez­owe. OMG, nie­bo w gębie. Ale uwa­ga: Uza­leż­nia­ją od pierw­sze­go gryza. 

Restauracje Warszawa

War­szaw­ski Lukier
Dałem się zła­pać na hajp na tę knaj­pę na insta­gra­mie i z miej­sca zama­rzył mi się ich sexy dese­rek. Teraz tro­chę żału­ję, bo jed­nak da się o wie­le lepiej skon­su­mo­wać 2500 kalo­rii, np. pakie­tem: potrój­ny bur­ger + golon­ka + żeber­ka + litro­wy psze­nicz­niak. Zamiast tego wybra­łem szej­ka z dodat­kiem masła orze­cho­we­go, kawał­ka­mi snic­ker­sa, popcor­nem, bitą śmie­ta­ną i pącz­kiem. Pró­bo­wa­łem też wer­sji Raf­fa­el­lo. Ani nie był to jakiś super szejk, bo w maku mają lep­sze, ani nie porwał mnie pączek, któ­ry był czer­stwy, jak żar­ty w fami­lia­dzie, z kolei Snic­kers jak to Snic­kers, na pro­spie, ale taka ilość cukru to prze­gię­cie nawet dla mnie. Po takim strza­le węglo­wo­da­no­wym przez pół godzi­ny bie­ga się po ścia­nach, po czym nastę­pu­je odcię­cie prą­du i scho­dzi 3‑godzinna kim­ka pokar­mo­wa. Jestem na nie. Dru­gi raz już bym nie zamó­wił. Ponad­to dają pla­sti­ko­we słom­ki, więc zaraz będzie imba, że zamor­do­wa­łem jakieś zwie­rząt­ko w oce­anie, czy­li prze­gryw pod każ­dym wzglę­dem. To jest jedy­ny lokal w zesta­wie­niu, o któ­rym tro­chę szep­cze się na mie­ście, ale ja go odradzam. 

Restauracje Warszawa

+ Bonus: Śnia­da­nia na złotówkę

Jaki jest plus sie­dze­nia na urlo­pie rodzi­ciel­skim? Albo bycia bez­ro­bot­nym blo­ge­rem? Ano to, że moż­na wbić do kil­ku nie­złych knajp w War­sza­wie, zjeść śnia­da­nie i zapła­cić za nie zło­tów­kę. No dobra, może nie do koń­ca 1 PLN, bo to tyl­ko taki chwyt mar­ke­tin­go­wy. Wcze­śniej musisz zamó­wić kawę za oko­ło dycha­cza, co nie zmie­nia fak­tu, że ceno­wo nadal jest nie­źle. Pyta­nie brzmi, czy gra jest war­ta świecz­ki? Otóż nie, jeśli masz wstać o nie­ludz­kiej porze, czy­li zazwy­czaj mię­dzy 7 a 10, i lecieć przez pół mia­sta, żeby zjeść śnia­da­nie wiel­ko­ści Hap­py Meala, a w nie­któ­rych knaj­pach odcze­kać jesz­cze godzin­ną kolej­kę. Do tego docho­dzi jesz­cze pro­blem z par­ko­wa­nie. Bez sen­su. Jak­bym był przy takiej knaj­pie przy oka­zji, to jesz­cze jesz­cze, ale jechać tyl­ko na śnia­da­nie, zde­cy­do­wa­nie się nie opy­ka. W każ­dym razie w ramach testu odwie­dzi­łem trzy loka­le i o to, czym mnie uraczono. 

Orzo
Do tej knaj­py robi­łem dwa podej­ścia, bo kolej­ki jak za komu­ny. Menu śnia­da­nio­we zmie­nia­ją co jakiś czas, ale już od kil­ku mie­się­cy utrzy­mu­je się w nim Eggs Nero Bur­ger, któ­re­go wzią­łem na warsz­tat. Hmm z bur­ge­rem nie miał zbyt wie­le wspól­ne­go, ot buł­ka z jajecz­ni­cą #Nothing #Spe­cial. Madzia z kolei pró­bo­wa­ła jakiś hip­ster­ski wyna­la­zek, któ­ry sma­ko­wał, jak kok­tajl owo­co­wy z płat­ka­mi śnia­da­nio­wy­mi i gofra­mi. Ogól­ni­ne nie­źle, ale minus za tłu­my i utra­tę god­no­ści pod­czas cze­ka­nia w kolej­sce. No i por­cje takie, że wcze­śniej lepiej zjeść śnia­da­nie w domu. 

Restauracje Warszawa

Kieł­ba w gębie

Lokal w Hali Koszy­ki. Menu śnia­da­nio­we bez prze­gię­cia, czy­li kom­bi­na­cja jajek i kieł­ba­sy w kil­ku wer­sjach. Może nie jest to poda­ne jak w Momu (brak szlacz­ka z sosu sojo­we­go i her­ba­ta w papie­ro­wym kub­ku), ale przy­naj­mniej nikt nie stoi Ci nad gło­wą i gło­śno nie sapie, cze­ka­jąc aż zjesz i zwol­nisz sto­lik. Wszyst­kie zesta­wy w cenie 10 PLN i moż­na dostać nie tyl­ko kawę, ale i her­bat­kę. I to się chwa­li, bo kawy nie pijam. Za dycha­cza cał­kiem spo­ko opcja i bez kolejek. 

Restauracje Warszawa

Momu

Naj­lep­sza pre­zen­cja śnia­da­nia pośród wszyst­kich odwie­dzo­nych loka­li. W sma­ku też na prop­sie, zwłasz­cza fran­kur­ter­ki, ale por­cyj­ki mikro­sko­pij­ne. Ja rozu­miem, że pro­mo­cja żądzi się swo­imi pra­wa­mi, ale z tego co zauwa­ży­łem, te same śnia­da­nia są też w regu­lar­niej kar­cie i kosz­tu­ją oko­ło 20 zło­tych… i wte­dy już bym miał ból tyłka. 

Restauracje WarszawaRestauracje Warszawa

A to widziałeś?

3 komentarze

  • Reply Jacek eM: dizajnuch 19/10/2018 at 13:51

    Kró­wa, jak ja nie lubię, jak poda­ją picie jakieś w sło­icz­kach uje­ba­nych dooko­ła pole­wą i potem nie wia­do­mo, czy ten sło­ik obli­zy­wać z tej cze­ko­la­dy, czy mieć wyje­ba­ne i potem zain­we­sto­wać w dobry odpla­miacz. A jesz­cze bar­dziej nie lubię, że cza­sy zli­zy­wa­nia cze­ko­la­dy z hip­ster­skich sło­icz­ków już minę­ły i to se ne vra­ti, bo po takiej ilo­ści cukru dostał­bym albo zapa­ści, albo zagło­so­wał na PiS.

    • Reply PigOut 19/10/2018 at 14:16

      Z tymi uwa­lo­ny­mi kubecz­ka­mi zbłą­dzi­łem gru­bo, ale już w trak­cie sza­ma­nia przy­szła reflek­sja: “Boszh, kim ja się sta­łem?”. Hum­mu­su nie­ste­ty już się nie wyprę, ale resz­ta jest prawilna 😉

  • Reply Rzepka 20/10/2018 at 09:23

    Sza­nu­je za dłu­gość wpi­su (czy zda­rzy­ło ci sie kie­dyś koń­czyć wpis i mieć zwie­chę kom­pa?), ale głów­nie poświę­cam swój cen­ny czas na koment­ke :), aby przy­bić piąt­kę w tema­cie piąt­ku: wię­cej razy koń­czy­łem die­tę w pia­tek o 20:00 niż rzu­ca­łem faj­ki. Teraz tyl­ko smu­tecz­ko­wo jest to, ze palić nie pale, a szes­cio­pa­ka wciąż sie nie doro­bi­łem.
    Ps. Z knajp indyj­skich pole­cam jesz­cze w wawie na Moko­to­wie, nie pamie­tam nazwy, ale jak będziesz chciał wyjsć ze stre­fy kom­for­tu to pew­nie dowiesz sie gdzie to jest 🙂

  • Leave a Reply