Kiedyś moja firma się szarpnęła i zorganizowała dla pracowników kurs: “Rzucanie palenia metodą Allena Carra”. Oczywiście się zgłosiłem, bo primo fajnie byłoby rzucić palenie #zdrowie #oszczędności i secudno, na legalu przysługiwał dzień wolny, tzn. zamiast do roboty, szło się na szkolenie… a frajerzy bez nałogów nadal musieli siedzieć w tabelkach excelowych i zawijać cyferki w te sreberka #żal. W każdym razie zapisałem się i dostałem termin na za 3 miesiące, czyli taki mini NFZ (mini, bo miesiące, a nie lata). Tygodnie leniwie leciały, a ja przy każdym szlugu delektowałem się 10 razy bardziej niż zwykle, bo gdzieś z tyłu głowy była myśl, że to już ostatki. Wtem tydzień przed wyznaczonym terminem szkolenia spanikowałem. I tu warto pochylić się nad pokręconą logiką nałogowca — otóż poczytałem o tej metodzie Allena Carra, jaka to nie jest super skuteczna i jak to wszyscy po niej rzucają, i się autentycznie wydygałem, że mnie też zniechęci do palenia.… kiedy ja tak naprawdę nie byłem jeszcze gotowy psychicznie do odstawienia nikotyny. No bo niby, jak będę funkcjonował pozbawiony swoich rytuałów? Poranny energetyk / kawa bez szluga? Eeee to już nie to samo. Poza tym jak wyciągniesz z tego równania papierosa, to nieodwracalnie zaburzysz proces trawienny i później nawet activia nie pomoże. Albo co robić na przystanku, podczas oczekiwania na autobus? Czytać? Niby można, ale żadna książka nie przywołuje tak skutecznie autobusu, jak dopiero co odpalony papieros. No i co z weekendowymi drinami? Bez szluga to już nie ten klimacik. Bez sensu.
Dręczony takimi wizjami, próbowałem się wymiksować ze szkolenia, ale okazało się, że kto rezygnuje, musi pokryć koszty z własnej kieszeni. Chyba oczywiste, że poszedłem.
Zaczyna się szkolenie i babka prowadząca zapodaje tak: “Kurs trwa 8 godzin. Co godzinę robimy przerwę i możecie w jej trakcie palić, jak zwykle, bo metoda Allena Carra nie polega na sile woli. Po prostu za 8 godzin wstaniecie, sami z siebie rzucicie na środek sali wszystkie papierosy, które macie pokitrane w kieszeniach, po czym wyjdziecie i będziecie wolnymi ludźmi”.
Przez pierwsze 7 godzin nie odnotowałem niczego, co miałoby sprawić, że rzucę, ot samo pierdu pierdu, że palenie jest potrzebne człowiekowi, jak swini siodło, że jest niezdrowe i drogie w uj. Same tego typu argumenty leciały, czyli nic, czego bym wcześniej sam nie wydedukował. Mimo wszystko, na każdej przerwie paliłem po 3 sztuki. Tak na wszelki wypadek, bo a nuż w ostatniej godzinie wjedzie jakaś magia i mi się odmieni.
Taaaaki wał. Ostatnia godzina była podsumowaniem tego, co babka próbowała nam wkręcić przez cały dzień, po czym wstała i zapodała: “Czujecie to prawda? Ten bezsens palenia? No to teraz wstańcie, rzućcie swoje papierosy na środek sali i cieszcie się wolnością!”. Kuźwa wszyscy ruszyli jak przy promce w Lidlu i zaczęli rzucać. Dopiero koledze pierwszemu zadrżała ręka, ale ostatecznie przy trzecim podejściu, wypuścił paczkę z dłoni i ze łzami w oczach wybiegł z sali. Babka myślała, że to ze szczęścia, bo się uwolnił #LOL
Jeśli chodzi o mnie, to totalnie nie byłem przekonany, ale postąpiłem jak mój jeden ziomek, jak kiedyś wybrał się ze swoją mocno uduchowioną dziewczyną i jej rodziną na pielgrzymkę. Mówił, że szli lasami przez kilka godzin, aż w końcu doszli do polanki, gdzie ksiądź zajął centralne miejsce, a ludzie ustawili się do niego w kolejce, jak po opłatek.
— No i zaczynają pojedynczo podchodzić, ksiądz kładzie każdemu rękę na czole, coś tam bełkocze pod nosem, po czym wszyscy padają na glebę z wywróconymi gałkami ocznymi i tarzają się po ziemi, jakby doznali ataku epilepsji — opowiada ziomek.
— A Ty co zrobiłeś? — pytam.
— Też padłem i się wiłem.
— Ale poczułeś coś?
— No co ty! Ale co miałem zrobić? Powiedzieć księdzu, że spoko, dzięki za mizinięcie czoła i jak gdyby nigdy nic odejść? Nie wchodziło w grę, presja była zbyt wielka.
Miałem podobnie. Pod presją też rzuciłem na środek swoją paczkę… czego do dziś nie mogę odżałować… ale co tam ja. Edzia Górniak to jest dopiero agentka. Właśnie przeczytałem na Pudlu, że totalnie nie radzi sobie z uzależnieniem od kawy. Ponoć wypija już 5 filiżanek dziennie i żeby wyjść z nałogu, pojechała do specalistycznej kliniki w Singapurze, gdzie przeszła kilkunastodniowy detoks, za który zapłaciła 50 tysięcy złotych… po czym wróciła do Polski i już na Okęciu strzeliła podwójną Flat White w Starbuniu, a pod domem dobiła się jeszcze espresso z Costy. 50 koła poszło się chędożyć ooo tak <pstryk>. Mam nadzieję, że widoczki przynajmniej były ładne.
P.S. Od dnia szkolenia (jakieś 4 lata), nie zapaliłem już klasycznego szluga, ale Allen Carr nie miał na to wpływu. Siła woli i przesiadka na e‑szluga, czyli w sumie nadal jestem w dupie… jak Edzia.
P.S.S. Kumpel, któremu zadrżała ręka, wrócił do palenia tego samego dnia. Pozostali uczestnicy szkolenia też. Przynajmniej Ci, których kojarzę. Cholerny nałóg
Brak komentarzy