Słyszeliście, że walki konsumenckie przeniosły się z Lidla do H&M? Nie wiem, nie znam się, nie orientuję się, ale doszły mnie słuchy, że w świecie mody jest taki ciepluch-wymiatacz, Olivier Rousteing, który jak zaprojektuje jakieś fatałaszki to nie ma chuja we wsi. Ponoć na ich widok wszystkie foczki z miejsca puszczają rynnę po nodze i CHCĄ. Chcą już, teraz, natychmiast. Jest jednak mały problem, kolo pracuje dla jakiejś uznanej marki Balmain (pierwsze słyszę) i z tego tytułu woła sobie bardzo, ale to bardzo dużo piniądzów za byle łacha. I kiedy mogłoby się wydawać, że moda by Balmain jest poza zasięgiem przeciętnego Kowalskiego, do gry wchodzi H&M. Podnajmuje gościa do zaprojektowania limitowanej kolekcji i wrzuca ją po promocyjnej cenie do swoich sklepów. Mówiąc promocyjne mam na myśli ceny ścięte z kilku tysi do “marnych” kilku stówek za t‑shirt o_O. Tyle wystarcza, żeby ludziom całkowicie puściły hamulce, schowali godność do kieszeni i poszli się napierdalać na śmierć i życie. Premiera kolekcji była przewidziana na dzisiaj na 10:00, tymczasem kolejka pod największym warszawskim H&M zaczęła formować się już wczoraj wieczorem. Do rana zebrał się taki tłum, że ludzie nie wytrzymali presji i wraz z otwarciem drzwi wybuchła masowa histeria. Szczęśliwcy, którym udało się wbić do salonów, totalnie nie zawracali sobie głowy takimi pierdołami jak fason, kolor, rozmiar, etc. i w amoku brali wszystko co się nawinie, byle tylko inni nie wzięli. Znamy ten scenariusz. Przerabialiśmy go przy okazji Lidlowych wyprzedaży Crocksów, ale wcale nie piszę tego, żeby ich oceniać. Wręcz przeciwnie. Kiedy czytałem o tym zamieszaniu, przypomniał mi się status jednego typa z facebooka, który szedł tak: “Jak odróżnić oryginalną torebkę Louis Vuitton od podróbki? Jeśli widzisz ją w autobusie to podróbka”. Tak sobie pomyślałem, że teraz w autobusach będzie można wypatrzyć sporo ludzi odzianych w Balmain, ale jeśli ktoś jest takim ignorantem jak ja, nawet się nie zorientuje i nie odda należnego szacunku. Byłaby szkoda, bo w końcu zarwali nockę na stanie w kolejce, wydali dużo kasiory i ryzykowali zdrowie żeby je zdobyć. Postanowiłem, że was trochę doszkolę i pokaże kilka ubranek z kolekcji, żebyście wiedzieli komu się kłaniać na mieście i o co to wielkie halo.
Na pierwszy ogień kombinezon z popeliny (LOL, lepiej bym tego materiału nie nazwał). Teraz już będziecie znać jego historię, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że gdybyście na nieświadomce kogoś w nim zobaczyli, uznalibyście, że to mechanik, który wraca do domu w roboczych ciuchach. Marne 349 zł.
Zdjęcie nr 2 to spodnie dresowe. Czy ja powiedziałem spodnie dresowe? Pardon, to oczywiście joggersy! Identyczne nosił Boczek w Kiepskich, tyle, że te kosztują prawie trzy stówy.
Propozycja nr 3 to zmechacony sweter z darów dla powodzian, z na stałe zamontowanym orderem uśmiechu i pięknymi heheheterosekualnymi guzikami na ramieniu. Całość za śmieszne 300 złotych.
Zdjęcie nr 4 to aksamitna kurtka z haftem. Ponoć Kiszczak dziś rano zobaczył ją w necie i sami wicie jaka była jego reakcja.
Nr 5 i w końcu coś dla kobiet, kozaki z wbudowaną nogawką. Zalety: nie trzeba martwić się o dół, zakłada się je po prostu do majtek. Wady: są tak bardzo modne, że zachodzi ryzyko, że Polska nie jest jeszcze na to gotowa. W najlepszym przypadku będą za wami wołać “faszyn from raszyn”. W najgorszym zaczną gwizdać i pytać po ile?
I na koniec piękna kurteczka zrobiona z modnych kiedyś BOA miotełek do kurzu. Szkoda, że 1 listopad już za nami, bo idealnie by się nadawała na grobbing, ale na pewno jeszcze niejedna okazja się trafi. Zwłaszcza jak ją połączyć z kozakami z wbudowaną nogawką. Jeśli coś z tej kolekcji wpadło wam w oko to niestety, ale wszystko już wyprzedane.
Brak komentarzy