Zdradzę wam mój największy problem, jaki mam z Warszawą — otóż jest to brak fajnych miejscówek w okolicy, gdzie można by sobie siupnać i odmoczyć nogi. Całą młodość spędziłem Do 18-nastki mieszkałem w Nakle Nad Notecią, a tam, w którą stronę by się człowiek nie zapuścił, w końcu trafi na jezioro i nie będzie to dalej niż 30 kilometrów. Nie macie pojęcia, jak mi tego brakuje. Zwłaszcza w takie upały jak teraz, kiedy człowiek w mieszkaniu kisi się jak ogór. Masakra.
Teoretycznie blisko Warszawy jest Zalew Zegrzyński, ale niestety do mnie nie przemawia. Za duży zlot Sebixów i taaaa woda, w której bałbym się odmoczyć choćby mały palec od stopy. Nope, mam za duże traumy po licealnym trądziku, żeby teraz ot tak ryzykować atopowe zapalenie skóry. Liszajowi mówimy stanowcze nie! W pobliżu są jeszcze jeziora w okolicach Piaseczna, Dziekanowa Leśnego oraz świeżo otwarty Zalew Żyrardowski, niestety żadne nie spełnia moich kryteriów, bo jeśli akurat woda nie jest żyburą, to są przepełnione ludźmi, przez co nie mogę jechać tam z psem. Churchill jest dzikusem i jak widzi ludzi, to mu odwala. Z nim są tylko dwie opcje — lajtowa, czyli będzie oszczekiwał każdego, kto się napatoczy (że niby taki chojrak), albo niezręczna — pójdzie krok dalej i zacznie obwąchiwać im krocza, czyli afera gwarantowana.
Przedłużające się afrykańskie upały sprawiły, że postanowiłem zwiększyć promień poszukiwań jakiegoś spoko spotu na weekendowy chillout, do 100 km. I znalazłem. 85 km od chawiry. Bardzo fajna miejscówka, z ładnymi widoczkami, osobistą przestrzenią i wodą, w której bez strachu można zamoczyć stopę. W pierwszej chwili stwierdziłem, że zostawiam ją tylko dla siebie, bo najazd ludzi, w 5 sekund pozbawi ją magii. Z drugiej strony, sam poluję w necie na takie cynki, więc czas się zrewanżować. Poza tym nie przesadzajmy, nie mam aż tak dużych zasięgów. Tak więc powiem, ale umówmy się, że zostaje to w naszym wąskim, pigoutowym gronie. Nie możecie nikomu mówić, ani zabierać więcej niż 5 osób. Niech to będzie taki Fight Club — tylko dla wtajemnicznonych. Nie możecie też tam zrobić syfu, więc żadne grille, ani bezprzewodowe głośniki JBL, które grają głośniej niż dyskoteki w Mielnie, nie wchodzą w grę. Tylko wy i lazy bagi (są zajebiste, polecam). A po wszystkim zabieracie ze sobą śmieci i do domu. Deal? Git! W takim razie tą super miejscówką jest rzeka Liwiec, a konkretnie -> “Punkt Widokowy Sowia Góra”. Tak wpiszcie w GiPSa.
Dobijacie na miejsce i macie taki widok, jak na poniższych zdjęciach. Interesują was te piaszczyste wysepki. Patrzycie które są jeszcze bezludne i jedną taką sobie zaklepujecie. Nastepnie rozstawiacie lazy baga i gotowe, chillujecie. Ewentualnie dzwonicie do typa z pobliskiej wioski i prosicie, żeby przywiózł wam kajaeczk. No i to w sumie tyle. Nie ma za co.
Brak komentarzy