Kilka dni temu wróciłem z Islandii, czyli z kraju, który od dawna chodził mi po głowie, ale trochę słabo spinał się z budżetem. “Taaa, słabo się spinał, a jednak poleciałeś” — powiecie. I to akurat jest całkiem niezła historia. Wiecie, jak to jest, kiedy człowieka poniesie w rozmowie i kompulsywnie rzuci na odchodne tekst w stylu: “Musimy koniecznie się spotkać”, albo “Wpadaj do mnie na Islandię”? Właśnie tego typu dialog odbyłem rok albo i nawet dwa lata temu, z jednym czytelników blogaska. Nie, żebym o tym zapomniał, po prostu nie traktowałem tego serio. Ot uprzejmość. Tymczasem mija wspomniany rok, odpalam pocztę, a tam wiadomość: “To, co wpadasz?”. Tak w skrócie — było milion znaków zapytania i wątpliwości co do tej propozycji, ale z drugiej strony naszła mnie myśl: “A co jeśli, to jest ten moment, kiedy życie daje mi cytryny? No przecież ich nie wyrzucę. Rozsądniej będzie je wycisnąć, dolać alko i voila, cytrynówka”. I tym sposobem, dwa tygodnie później znalazłem się na Islandii. Totalny czad. Korzystając z okazji, że będę przez kilka dni przebywał w nietypowych okolicznościach przyrody i warunkach pogodowych, firma TP Link, zaproponowała mi przetestowane swojego najnowszego smartfona Neffos X9, który cenowo jest średnią półką, ale ma aspiracje, żeby zawalczyć z wyższym segmentem. I ja miałem sprawdzić, czy to faktycznie może się udać. Narazie powiem tylko, że zdjęcia naziemne z tego wpisu były robione właśnie Neffosem, a podsumowanie odczuć z użytkowania, zostawmy sobie na koniec. Teraz wróćmy do wrażeń z Islandii.
Seba, czyli czytelnik, który mnie ściągnął na wyspę, okazał się super ziomkiem. Nie tylko mnie nie zaciukał we śnie, ale przyjął jak swojaka, dokarmiał, obwoził, opowiadał i polewał welcome drinki. Baa raz nawet dał mi furę, żebym pojechał na solową wycieczkę. Złoty człowiek. Pozdro Seba dla Ciebie i rodzinki. Lecąc na Islandię, wiedziałem tylko tyle, że jest ona dość daleko od mojej chaty, ma ładne widoczki, więcej wodospadów niż profesjonalnych piłkarzy, liczy mniej więcej tylu mieszkańców, co Bydgoszcz, oraz, że Islandczycy to psychofani naszego Prince Polo, chociaż nie do końca ogarniają, że ich ulubione wafelki są z Polski.
A co mnie zaskoczyło już na miejscu?
Ciepło
Spodziewałem się konkretnych arktycznych mrozów, więc zapobiegawczo kupiłem oddychające kalesony i stertę odzieży softszelowej, a tu surprajsik, bo na miejscu było znacznie cieplej niż w Polsce. Pierwszego dnia zgodnie z wytycznymi z przewodnika, ubrałem się w siedem warstw, po czym zobaczyłem Sebę w dresach i niubalansikach. Pomyślałem wtedy, że to jednak niepoważny człowiek. Dopiero później, kiedy zacząłem intensywnie puszczać soki, zrozumiałem, że to ja przeszarżowałem. #SprzedamKalesony
Drożyzna
Wiedziałem, że Islandia jest droga, ale żeby aż tak? Ceny nachosów w Multikinie, to przy tym taniocha. Można powiedzieć, że jak na moje standardy podróżowania, wydałem górę szmalu, a przecież nie płaciłem ani za noclegi, ani za wynajem fury. No, ale jak tu ciąć koszty, skoro burgery to wydatek od 80 zł w górę i jest to jedna z tańszych szamek, jakie można trafić, przemierzając wyspę samochodem? Czekolada to koszt mniej więcej 15 zł, cola 17, hot dog na stacji 20, magnes na lodówkę 40. O whisky nawet nie pytajcie. Ile razy przeliczałem na złotówki, tyle razy musiałem udawać przed Sebą, że coś mi wpadło do oka, bo łzy leciały ciurkiem.
Wiatr
Na Islandii okazało się, że to, co do tej pory uważałem za wiatr, to tak naprawdę tylko lajtowy zefirek. Jednego dnia pojechaliśmy nad południowy brzeg oceanu, aby obejrzeć wrak amerykańskiego samolotu (ponoć rozbił się z braku wachy, ale ja twierdzę, że go zwiało). Dopiero tam przekonałem się, czym jest prawdziwy wiatr. Dmuchawa taka, że głowy urywało. Mało tego, trzeba było chodzić tyłem, bo co jakiś czas sypało kamulcami, a ostatecznie lepiej dostać kamieniem w pośladek niż w twarz. Ja ze swoją starannie wypracowaną masą, jeszcze jako tako dawałem radę przeciwstawić się żywiołowi. Gorzej miały drobne Azjatki, które, aby nie odlecieć, musiały być prowadzone pod ramiona przez dwóch słusznej postury chłopów. I w sumie dopiero przy takim wietrze poczułem to zimno, przed którym ostrzegały przewodniki. Niestety na tym etapie, softszel wrócił już do walizki. Najgorsze jednak w tych wichurach było to, że uniemożliwiały latanie dronem. Damn it, a takie miałem plany. W sumie tylko dwie miejscówki obleciałem.
Krótki dzień
Latem na Islandii panuje zjawisko białych nocy, czyli słońce niby zachodzi, a mimo to dalej jest jasno. Jednak równowaga w naturze musi być zachowana, więc aby się wyrównało, zimą słońce świeci tylko przez 6 godzin. Mniej więcej od 10 do 16. Strasznie to frustrujące, kiedy jedziesz przez wyspę i co chwilę mijasz coś super epickiego. Chciałbyś się zatrzymać i pocykać fotki, ale nie możesz, bo masz już na dzisiaj zaplanowaną konkretną atrakcję, oddaloną o 200 kilometrów i wiesz, że jeśli zatrzymasz się o jeden raz za dużo, to do miejsca docelowego dotrzesz już po zmroku. A jak na Islandii robi się ciemno, to jest już po zabawie. Wzdłuż dróg nie ma latarni, więc jedziesz w takiej czerni, że nawet nie wiesz, czy przejeżdżasz właśnie nad urwiskiem, czy wzdłuż rzeki, a kto wie, być może mijasz akurat najśliczniejszy wodospad ever. Niestety przy tak krótkim dniu trzeba chadzać na kompromisy.
Pogodowy miszmasz
Islandzka pogoda zmienna jest niczym kobieta, co sprawia, że jednego dnia można zaliczyć wszystkie pory roku. Był to akurat dzień, kiedy wybrałem się na samotny trip na północ wysyp, żeby zobaczyć nietypową skałkę, wystającą z wody. W miejscu, z którego ruszałem, miałem eleganckie słońce i bezchmurne niebo. Normalnie lato w pełni… gdyby nie fakt, że temperatura ledwo na plusie. Kilkanaście kilometrów dalej zaczęły się mgły i ulewy, czyli jesień. Do miejsca docelowego dojeżdżałem już w pełnej zimie. Śnieg tak dawał w szybę, że czułem się, jakbym siedział w kokpicie Sokoła Millenium. Z kolei w drodze powrotnej znowu słońce, dookoła zieleń i ćwierkające ptaszki. Ot typowa wiosna. To było naprawdę dziwne.
Inna planeta (tyle, że jest na niej woda)
Już mnie nie dziwi, że hollywoodzcy reżyserzy, obrali sobie Islandię, jako plan zdjęciowy do filmów sci-fi. Tamtejszy surowy krajobraz naprawdę wygląda jak z innej planety. Olbrzymie, praktycznie pozbawione drzew pustkowia, do tego góry, ale nie takie szare, jak w Tatrach, czy Alpach, tylko czarne, albo czerwone, albo w jakichś rudawych odcieniach. Serio, nie byłbym ani trochę zaskoczony, gdybym za jednym z zakrętów ujrzał zbierającego ziemniaki Matta Damona w marsjańskim kombinezonie. Podświadomie cały czas go wyczekiwałem. Odczucia potęguje brak jakiejkolwiek infrastruktury na wielokilometrowych odcinkach. Pustki jak po atomówce.
Prawie prohibicja
Zakup alkoholu na Islandii należy planować z wyprzedzeniem, bo to wcale nie jest taka prosta misja. W spożywczaku ani w markecie nie kupisz. Na stacji owszem, ale tylko piwo i to w wersji light, z alko na poziomie 2,5%, czyli trochę bez sensu. Trunki wyskokowe kupuje się w Vinbudinach (coś jak nasze monopolowe). Problem jednak jest taki, że są one otwarte tylko do 18, a w niedziele w ogóle zamknięte na cztery spusty. Jeśli człowiek się nie wyrobi, pozostają mu tylko dwie opcje — zostać na jeden dzień mnichem (no chyba, że to sobota, to na dwa), lub wejść na forum internetowe i kupić coś z czarnego rynku, oczywiście z doliczoną prowizją. Im większa desperacja nabywcy, tym wyższy haracz sprzedawcy. Niby z góry wiadomo co i jak, więc łatwo się dostosować, a jednak dwa razy jechaliśmy na sygnale i Seba wyskakiwał z jeszcze toczącego się auta, bo na zegarze wybijała już 17:55. Facet trzy lata mieszka na Islandii i nadal się nie nauczył. Rada jest taka — dla pewności kup więcej niż pierwotnie planowałeś.
No i w sumie to tyle. Ot mogę jeszcze dodać, że przy gejzerach niesamowicie cuchnie zjełczałym jajem, oraz że Islandia jest jedynym znamym mi krajem, gdzie McDonald’s postanowił zwinąć interes i wycofać się z rynku. Natomiast z rzeczy podsłyszanych, że w islandzkich kinach, w połowie seansu następuje 15 minutowa przerwa na siku i papierosa, że jak islandzykowi spodoba się jakaś dziunia, to najpierw sprawdza w specjalnej apce, czy przypadkiem nie jest to jego siorka, albo kuzynka (wiecie, hermetyczna, 300-tysięczna społeczność, kisząca się we własnym sosie), oraz że dzieci w tamtejszych szkołach mają obowiązkowe zajęcia z szycia i gotowania. To chyba na wypadek, gdyby apka cały czas wskazywała, że kolejne kandydatki na żonę, są jednak spokrewnione i ostatecznie kolo będzie zmuszony do samodzielnego parzenia sobie herbaty i cerowania bokserek.
Czy Islandia zrobiła na mnie wrażenie? Skubana tak mnie zaczarowała, że nadal mam zakwasy od robienia “wow”. Na pewno jeszcze na nią wrócę, tym bardziej że mamy rachunki do wyrównania — nie udało mi się zobaczyć zorzy, maskonurów, ani wielorybów, plus zabrakło czasu, żeby wypluskać się w gorącym źródle. Niech tylko świnka skarbonka odpowiednio spuchnie.
A jak wypadł Neffos X9? Mój pomysł na test był prosty — nie zawracam sobie głowy ilością gigaherców, pikseli i rodzajem procesora. Po prostu sprawdzam go w akcji i daję feedback, czy sobie poradził. Zadanie całkiem wymagające, bo w moim przypadku, telefon robi nie tylko za odtwarzacz filmów, audiobooków, książek, blogów, instagramów i fejsbuków, ale też za GPS, pilota do drona, co już jest dość mocno drenujące, oraz za główny aparat, bo jakoś nigdy nie miałem feelingu z lustrzankami. Test wydawał się bezpieczny, bo w razie wtopy, w obwodzie miałem swój prywatny telefon. I wtedy zdarzyła się rzecz, której w życiu bym nie przewidział. W moim cywilnym telefonie uszkodziło się gniazdo ładowania #PrawoMurphyego. Dramat straszny, bo smartfon nie miał ani slotu kart SD, ani ładowania indukcyjnego, a to oznaczało, że wraz z rozładowaniem baterii, stracę wszystkie ważne rzeczy. Tak więc wyłączyłem go, aby w Polsce, przerzucić co się da na chmurę, zanim zgaśnie na wieki. Tymczasem Neffos stał się moją jedyną opcją. Stresik lekki był, nie powiem. Na szczęście poradził sobie bardzo dobrze. Dzięki slotowi na dwie karty sim mogłem swobodnie śmigać na islandzikim interncie mobilnym (w LTE), nie odnotowałem żadnych lagów ani komplikacji, kiedy używałem go, jako pilot do drona, no i w kwestii zdjęć też dał radę w mojej opinii. Chociaż to już wy musicie ocenić na podstawie powyższych fotek, pamiętając przy okazji, że żaden ze mnie fotograf. Co mi się podobało? Osobiście najbardziej szanuję opcję rozmazywania tła na zdjęciach. Fachowo nazywa się to bokeh i Istangram to kocha (najlepiej się sprawdza w portretach i przy fotach jedzenia), a Madzia do dziś nie może się pogodzić, że jej telefona z jabłkiem i numerkiem 8, tak nie potrafi (dopiero 8S umie #ból). Ponadto urzekł mnie czytnik linii papilarnych osadzony na pleckach. Bardzo szybki i intuicyjny do znalezienia. U siebie, czytnik mam na froncie i to trochę słabiej się sprawdza. Jeśli chodzi o wady, to na pewno kiepska jakość zdjęć przy słabym oświetleniu, ale z tym akurat nie radzi sobie też mój fon, który był ponad dwa razy droższy. Za to u mnie jest lepsza rozdzielczość ekranu. Nie, żebym to szczególnie odczuł podczas oglądania seriali, ale ikonki na pulpicie mam mniejsze i tutaj nie mogłem się przyzwyczaić, że są takie duże. Poza tym ciężko mi się do czegoś przyczepić, bo ani się nie wieszał, ani nie odstraszał wyglądem, bateria bez problemu wytrzymywała cały dzień, a i 6‑calowy ekran robił robotę. W sumie mam go od miesiąca i przyzwyczaiłem się na tyle, że najchętniej już bym go nie zwracał. Zwłaszcza teraz, kiedy czekam, aż mój wróci z serwisu. Jeśli szukacie telefonu, który dużo potrafi, a niewiele kosztuje, macie moje błogosławieństwo na Neffosa. Przetrwał Islandię to w Polsce też da radę.
11 komentarzy
No ja Ci powiem, że aż sobie kliknąłem sprawdzić po ile toto cudo jest, bo właśnie młodemu udało się skasować komórczaka (i to w domu, a tefon w domu i w futerale — tzn. jego wersja jest taka). Dronami nie steruje, ale gada non stop z kumplami podczas grania, albo steruje robotem. To może być całkiem dobry zakup urodzinowy…
To może być naprawdę dobry strzał. W razie potrzeby służę szerszą informacją 🙂
Post bardzo ciekawy, jedyne czego mi brakuje to rozpiski bądź mapki co odwiedzales po kolei:)
Słuszna sugestia. Uzupełnię wpis o mapkę.
O panie! Czym te zdjęcia robiłeś?? Są przecudne! <3
No właśnie zdjęcia ot tak z budżetowego telefonu #Neffos i cztery ujęcia z drona. Da się bez lustrzanki 😉
Pierwsze słyszę o tej marce, ale widać przepłącamy za wypromowane brandy.
Średnia półka jest już w stanie zoaferować Ci wszytko, czego potrzebujesz. Nawet filtry psich uszu są 🙂 Jak się nie ma za dużo forsy, to warto wziąć takiego Neffosa na testy, bo potrafi pozytywnie zaskoczyć
Zapamiętam to sobie :).
Chciałabym coś napisać, ale taki wkur%^ mnie chwyta, że nie mogę. Czy nie wydaje Ci się że co najwyżej mając małe dziecko to tramwajem na Pragę powinieneś się wybrać??????? I to powinna być przygoda ekstremalna?????? Albo do Nakła???? No ja walę!!! Islandia!!!
Madzia sama pakowała mi walizki. Od roku siedzimy sobie non stop na głowie 🙂 Ona w zamian ma sobie do spa jechać 😉 Ale do Torunia to zawsze razem jeździmy 😉