popKULTURA

Ostatnia rodzina. Iść czy nie iść?

10/10/2016

Jesz­cze kil­ka mie­się­cy temu o Bek­siń­skich wie­dzia­łem tyle, że był kie­dyś malarz z takim nazwi­skiem, któ­ry ponoć odniósł “jakiś tam” suk­ces na świe­cie, ale chy­ba “nie­zbyt wiel­ki”, bo jakoś uda­ło mi się prze­żyć trzy deka­dy i nie zoba­czyć żad­ne­go jego obra­zu. I to, że nie szu­ka­łem, nie powin­no być wymów­ką. Jeśli ktoś jest uzna­wa­ny za wybit­ne­go arty­stę, w dodat­ku jest naszym roda­kiem, wypa­da­ło­by, żeby w szko­le tudzież w mediach coś o nim wspo­mnie­li. Być może byłem aku­rat na waga­rach, być może czy­tam nie­od­po­wied­nią pra­sę, w każ­dym razie uda­ło mi się prze­trwać wie­le lat w słod­kiej nie­świa­do­mo­ści. Tak napraw­dę o kali­brze rodzi­ny Bek­siń­skich dowie­dzia­łem się dopie­ro przy oka­zji wyda­nia książ­ki o ich życiu, “Bek­siń­scy. Por­tret podwój­ny”. Tytuł z miej­sca wsko­czył na listę best­sel­le­rów, z kolei na “Lubi­my czy­tać” zgar­niał same pozy­tyw­ne opi­nię, więc od razu w gło­wie zapa­li­ła mi się lamp­ka, że to chy­ba jakaś waż­na pozy­cja. Obcza­iłem ją w Empi­ku, ale szcze­rze mówiąc przy­tło­czy­ła mnie gaba­ry­ta­mi. Stwier­dzi­łem, że nie chce mi się prze­dzie­rać kil­ka­set stron tyl­ko po to, żeby dostać męczą­cą histo­rię o skom­pli­ko­wa­nej rela­cji ojca i syna. Ola­łem. Z dzi­siej­szej per­spek­ty­wy mogę stwier­dzić, że byłem strasz­nym igno­ran­tem. Po książ­kę osta­tecz­nie się­gną­łem, jak tyl­ko gruch­nę­ło info, że będzie film i oka­za­ło się, że wcią­gnę­ła mnie bez resz­ty. Cza­sa­mi tra­fia­ją się lek­tu­ry, po prze­czy­ta­niu któ­rych treść wciąż doj­rze­wam w czy­tel­ni­ku i tak wła­śnie było z Bek­siń­ski­mi. W zasa­dzie ta opo­wieść uwie­ra mnie do teraz, a dowo­dem niech będzie fakt, że po odło­że­niu jej na pół­kę, spę­dzi­łem jesz­cze dobre kil­ka godzin w necie na odsłu­chi­wa­niu sta­rych audy­cji radio­wych Toma­sza i oglą­da­niu repro­duk­cji obra­zów Zdzi­sła­wa. Moż­na powie­dzieć, że prze­ży­wam chwi­lo­wą fascy­na­cję Beksińskimi. 

Ostatnia rodzina

Zacznij­my od tego, że “Ostat­nia rodzi­na” nie jest typo­wym fil­mem bio­gra­ficz­nym. Jeśli ktoś spo­dzie­wa się, że po jego obej­rze­niu dowie się co nie­co o począt­kach karie­ry Zdzi­sła­wa Bek­siń­skie­go i dro­dze, jaką prze­szedł, zanim został sław­nym arty­stą, cóż, to się nie wyda­rzy. Film tyl­ko deli­kat­nie muska wątek malar­ski, nie­mal cał­ko­wi­cie sku­pia­jąc się na poka­za­niu rela­cji rodzin­nych u Bek­siń­skich. Na szczę­ście dla widza były one na tyle popie­przo­ne, że bez pro­ble­mu star­czy­ło mate­ria­łu na dwu­go­dzin­ną opo­wieść. Bek­siń­scy to trzy skraj­ne oso­bo­wo­ści — intro­wer­tycz­ny, stro­nią­cy od ludzi ojciec Zdzi­sław, wyalie­no­wa­ny syn Tomasz — doro­sły facet z metal­no­ścią roz­wy­drzo­ne­go bacho­ra, któ­ry w kil­ka sekund potra­fi przejść ze sta­nu total­ne­go wyci­sze­nia do nie­kon­tro­lo­wa­nych wybu­chów agre­sji, doszczęt­nie demo­lu­jąc przy tym miesz­ka­nie, a gdy­by tego było mało,  prze­ja­wia jesz­cze skłon­no­ści samo­bój­cze. Pośrod­ku tej sza­lo­nej dwój­ki stoi mat­ka Zofia, czy­li jedy­na w mia­rę nor­mal­na oso­ba, któ­ra ze wszyst­kich sił sta­ra się odga­niać czar­ne chmu­ry, zbie­ra­ją­ce nad rodzi­ną Bek­siń­skich. Moż­na powie­dzieć, że wyko­nu­je syzy­fo­wą pracę.

Na pierw­szy rzut oka “Ostat­nia rodzi­na” jest fil­mem o dupie Mary­ni. W zasa­dzie nic się w nim nie dzie­je. Przez dwie godzi­ny oglą­da­my, jak Bek­siń­scy jedzą obiad, oglą­da­ją tele­wi­zję, jeż­dżą win­dą, tudzież roz­ma­wia­ją o mało istot­nych rze­czach, jed­nak jest w tym wszyst­kim coś fascy­nu­ją­ce­go i hip­no­ty­zu­ją­ce­go. Tym czymś są emo­cje pły­ną­ce z ekra­nu — ból, smu­tek, samot­ność, sza­leń­stwo odrzu­ce­nie, bez­rad­ność, tego typu tema­ty. “Ostat­nia rodzi­na” zde­cy­do­wa­nie poru­sza i anga­żu­je. Naj­więk­sza w tym zasłu­ga akto­rów, któ­rzy zagra­li wręcz wybit­nie. Czap­ki z głów dla Andrze­ja Sewe­ry­na i Dawi­da Ogrod­ni­ka za nie­sa­mo­wi­te kre­acje, ale aplauz nale­ży się też Alek­san­drze Koniecz­nej za rolę Zofii. Babecz­ka zna­na dotąd, jako żona Roma­na z Na Wspól­nej, oka­za­ła się nie lada zasko­cze­niem. Powie­dzieć, że krad­nie film to może zbyt wie­le, ale na pew­no bar­dzo dobrze go uzu­peł­nia, dając prze­ciw­wa­gę dla wyci­szo­ne­go Zdzi­sła­wa i wybu­cho­we­go Toma­sza. Kolej­ne pochwa­ły lecą w stro­nę osób odpo­wie­dzial­nych za przy­go­to­wa­nie sce­no­gra­fii. Film dosko­na­le odda­je kli­mat z prze­ło­mu lat 80′ i 90′. Sza­re osie­dla, blo­ki z wiel­kiej pły­ty, szklan­ki w meta­lo­wych koszycz­kach, radia z wiel­gach­ny­mi ante­na­mi, tele­fo­ny sta­cjo­nar­ne i oble­śne meblo­ścian­ki, wszyst­ko się tu zga­dza, napraw­dę dobra robo­ta. Efekt jest na tyle uda­ny, że po fil­mie zasta­na­wia­li­śmy się z Madzią, jakim cudem twór­com uda­ło się stwo­rzyć plan z blo­ko­wi­ska­mi z wiel­kiej pły­ty, któ­re były dopie­ro na eta­pie budo­wy? Prze­cież takich ple­ne­rów już nie ma. Odpo­wiedź zna­la­złem na jutu­bie. Oka­zu­je się, że pol­ski film wsta­je z kolan nie tyl­ko pod wzglę­dem coraz lep­szych sce­na­riu­szy #Smo­leńsk i aktor­stwa, ale też pod wzglę­dem efek­tów spe­cjal­nych. Pamię­ta­cie jak żało­śnie wyglą­dał smok w seria­lo­wym “Wiedź­mi­nie”? To teraz obczaj­cie efek­ty z “Ostat­niej rodzi­ny”. Prze­szli­śmy dłu­gą dro­gę do tego miej­sca, ale war­to było czekać. 

Kolej­ne zachwy­ty kie­ru­ję w stro­nę muzy­ki, któ­ra świet­nie potę­gu­je dra­mat roz­gry­wa­ją­cy się na ekra­nie. No i na koniec pochwa­ła dla reży­se­ra, Jana Matu­szyń­skie­go, dla któ­re­go “Ostat­nia rodzi­na” była debiu­tem. Gość zde­cy­do­wa­nie zaczął karie­rę z wyso­kie­go C. Bar­dzo dobre uję­cia, spraw­nie prze­pla­ta mate­ria­łem sty­li­zo­wa­nym na nagra­nia ze sta­rych kamer na kase­ty VHS, a dra­mat rodzi­ny Bekiń­skich pie­czę­tu­je moc­nym fina­łem, któ­ry nik­go nie pozsta­wi obo­jęt­nym. Jestem bar­dzo na tak i na stan­dar­do­we pyta­nie “Iść czy nie iść?”, sta­now­czo odpo­wia­dam iść! i to naj­le­piej jesz­cze dziś. Daję 810. Dał­bym nawet wię­cej, ale osta­tecz­nie uda­ło mi się wyła­pać kil­ka nie­ści­sło­ści. Po pierw­sze błąd chro­no­lo­gicz­ny w wyda­rze­niach. Otóż dosta­je­my sce­nę, w któ­rej Zdzi­sław Bek­siń­ski po śmier­ci żony muru­je ścia­nę na klat­ce przed swo­im miesz­ka­niem. W fil­mie sce­na ta nie ma więk­sze­go sen­su, bo nie jest wytłu­ma­czo­ne dla­cze­go to robi. W rze­czy­wi­sto­ści było tak, że po śmier­ci Toma­sza (a nie Zofii), Zdzi­sław namó­wił sąsiad­kę na zamia­nę miesz­kań. Jej kawa­ler­ka w zamian za miesz­ka­nie pozo­sta­wio­ne po Toma­szu. Kie­dy deal stał się fak­tem, Bek­siń­ski posta­no­wił nie wybu­rzać ścia­ny dzie­lą­cej miesz­ka­nia, a wybu­do­wo­wać nową  i połą­czyć je kory­ta­rzem bie­gną­cym przez klat­kę scho­do­wą. Dru­ga rzecz, któ­ra mi się nie podo­ba­ła to wpro­wa­dze­nie od cza­py nowych posta­ci, mają­cych wpływ na fina­ło­wą sekwen­cję. Z fil­mu nie bar­dzo wyni­ka, kim one są i dla­cze­go są bli­sko Zdzi­sła­wa, tym­cza­sem uza­sad­nie­nie ich obec­no­ści i moty­wa­cji ma klu­czo­we zna­cze­nie dla zro­zu­mie­nia dal­sze­go roz­wo­ju wyda­rzeń. Jeśli, ktoś nie wie, jak poto­czy­ły się losy Zdzi­sła­wa, lepiej niech dalej nie czy­ta, bo będzie SPOILER! Otóż, kie­dy Bek­siń­ski został już sam na świe­cie (RIP Zofia, RIP Tomasz) zaprzy­jaź­nił się z Kazi­mie­rzem Han­dle­rem, kole­siem, któ­ry m.in zbu­do­wał mu ścia­nę łączą­cą miesz­ka­nia oraz wyko­ny­wał drob­ne pra­ce napraw­cze, a w póź­niej­szym cza­sie robił za kie­row­cę i zała­twiał zaku­py. Kazi­mierz czę­sto wpa­dał do Bek­siń­skie­go wraz z żoną i dzieć­mi. I to wła­śnie syn Kazi­mie­rza osta­tecz­nie dopro­wa­dził Zdzi­sła­wa do tra­ge­dii. Mło­dzian wpadł w złe towa­rzy­stwo, gdzie moc­no sie za dłu­żył. Za każ­dy dzień zwło­ki w spła­cie zobo­wią­za­nia, typy spod ciem­nej gwiaz­dy nali­cza­ły mu lichwiar­ski pro­cent, aż łącz­nie zebra­ło się tego 10 tysię­cy zło­tych. Dzie­ciak chcąc prze­rwać tę spi­ra­lę zadłu­że­nia, wpadł na pomysł, żeby poży­czyć pie­nią­dze od Zdzi­sła­wa Bek­siń­skie­go, ucho­dzą­ce­go za boga­cza. Poje­chał do nie­go rano 21 lute­go 2005 roku, jed­nak ich roz­mo­wa nie pooto­czy­ła się zgod­nie z pla­nem. Zdzi­sław gene­ral­nie kazał mu spie­przać i zagro­ził, że zadzwo­ni do ojca, aby opo­wie­dzieć o całej sytu­acji, do cze­go chło­pak nie chciał dopu­scić. Uci­szył Bek­siń­skie­go zada­jąc 17 ran kłu­tych. I wła­śnie dla takich szcze­gó­łów odsy­łam do rewe­la­cyj­nej książ­ki “Bek­siń­scy. Por­tret podwój­ny”. Dopie­ro po jej prze­czy­ta­niu histo­ria sta­nie się kompletna.

A to widziałeś?

16 komentarzy

  • Reply Hipis 10/10/2016 at 18:52

    Wła­śnie w śro­dę idę! Nie mogę powie­dzieć, że mnie zachę­ci­łeś, bo ten film po pro­stu powstał na moje spe­cjal­ne, cicho wyma­rzo­ne życze­nie 😀 Bek­siń­skie­go uwiel­bia­ła moja mama- a ja, cie­kaw­ski dzie­ciak, tra­fi­łam na album z jego obra­za­mi w mło­do­cia­nym wie­ku i nawet się nie zra­zi­łam 😀 W szko­le wie­lo­krot­nie inter­pre­to­wa­łam jego dzie­ła, byłam na wysta­wie w moim mie­ście, tak jakoś zawsze mi się ten Bek­siń­ski prze­wi­jał, teraz wresz­cie lepiej poznam jego losy, bo aku­rat bio­gra­fii czy­tać nie lubię- ale oglą­dać już jak najbardziej.

    • Reply PigOut 10/10/2016 at 22:40

      Czy­li jed­nak uczą w szko­le o Bek­siń­skim? Odszcze­ku­je w takim razie. Pew­nie za sta­ry jestem, w koń­cu za moich cza­sów jesz­cze żył, a tro­chę nie­tak­tow­nie chwa­lić arty­stę przed ukoń­cze­niem ostat­niej pra­cy 😉 Ogól­nie wie­le lat uda­wa­ło mi się uni­kać tema­tu Bek­siń­skie­go, ale teraz, kie­dy już wiem co i jak, ponie­kąd sta­łem się fanem. Jego obra­zy napraw­dę do mnie tra­fia­ją. Nie wiem za bar­dzo, co autor miał na myśli, ale podo­ba­ją mi się. Mimo wszyst­ko pole­cam Ci lek­tu­rę książ­ki, bo z fil­mu nie dowiesz się, że Zdzi­sław nigdy nie jeź­dził na wer­ni­sa­że swo­ich prac — tłum wywo­ły­wał u nie­go eks­tre­mal­ne napa­dy bie­gu­nek, że zapro­jek­to­wał dla Auto­sa­nu kil­ka futu­ry­stycz­nych auto­bu­sów, ale tam­tej­si inży­nie­ro­wi nie umie­li wygiąć bla­chy, tak jak na szki­cach i nie dowiesz się o skom­pli­ko­wa­nej rela­cji z Pio­trem Dmo­chow­skim, z któ­rym jecha­li sobie w listach od naj­gor­szych, ale w ostat­nim zda­niu zawsze wysy­ła­li uści­ski dla mał­żon­ki. Kawał rewe­la­cyj­nej lek­tu­ry, któ­ry czy­ta się jak dreszczowiec.

      • Reply Hipis 11/10/2016 at 08:43

        Haha, po takiej reko­men­da­cji może spró­bu­ję, jak będę mia­ła tro­chę pie­nię­dzy do prze­hu­la­nia 😀 Hmmy, inter­pre­to­wa­łam Bek­siń­skie­go na lek­cjach, ale przy­znam, że co oso­ba to inna wer­sja i opi­nia była- nie dało się okre­ślić jed­no­znacz­nie. Oglą­da­jąc wysta­wę obra­zów Bek­siń­skie­go na żywo sku­pi­łam się na tym, jak Bek­siń­ski przed­sta­wiał ludzi, jak ich widział, bo to wyda­ło mi się naj­bar­dziej maka­brycz­ne i fascy­nu­ją­ce, ale peł­nej inter­pre­ta­cji jego obra­zów nie jestem w sta­nie zrobić 😀

        • Reply PigOut 12/10/2016 at 12:33

          Jest taki frag­ment w książ­ce, kie­dy Piotr Domo­chow­ski przy­jeż­dza do Bek­siń­skie­go, sia­da­ją przy sto­le, włą­cza­ją dyk­ta­fo­ny i zaczy­na­ją roz­ma­wiac o obra­zach. Dmo­chow­ki pro­si o wyja­snie­nie sym­bo­li­ki poszcze­gól­nych obra­zów i twier­dzi, że on to teraz nagra, żeby w przy­szło­ści set­ka kry­ty­ków nie musia­ła zga­dy­wać, co autor miał na myśli. Bek­siń­ski pyta, a co Ty tu widzisz?, na co pada odpo­wiedź, że jakaś postać jest meta­fo­rą samot­no­ści, wycia­gnię­ta ręka sym­bo­li­zu­je wal­kę, bla bla bla, Bek­siń­ski w śmiech, po czym odpo­wia­da, że w zasa­dzie te obra­zy nie mają jakie­goś kon­kret­ne­go prze­sła­nia, że po pro­stu malu­je to, co prze­wi­ja się w jego snach. Po prze­bu­dze­niu zaczy­na szki­co­wać, ale gdzieś w trak­cie pra­cy wizja mu ucie­ka i wte­dy impro­wi­zu­je. Nie­któ­re rze­czy sa total­nie nie­pla­no­wa­ne, po pro­stu nie wyszła mu pierw­sza kon­cep­cja, zama­lo­wał ją, pró­bo­wał raz jesz­cze, znów zama­lo­wy­wał, aż w koń­cu docho­dził do cze­goś, co w mia­rę mu się podo­ba­ło, ale nie ma w tym dru­gie­go dna. Nie chciał tez tytu­ować, ani pod­pi­sy­wac prac, co gene­ro­wa­ło dwa pro­ble­my — po pierw­sze nie wia­do­mo było jak roz­róż­niać poszcze­gól­ne obra­zy i je ska­ta­lo­go­wać, a kie­dy wybuch szał na Bek­siń­skie­go i rynek zaczę­ły zale­wać pod­rób­ki, cież­ko było zwey­fi­ko­wać czy to fak­tycz­nie pra­ca Bek­siń­ski­go, czy naśla­dow­cy. Ponoć kil­ka pod­ró­bek uda­ło sie sprze­dać za gru­bą kasę, pod pre­tek­stem, że to sta­re pra­ce Bek­siń­skie­go zna­le­zio­ne na stry­chu w jed­nej z sanoc­kich kamienic.

          • Bookworm 14/03/2017 at 21:29

            Nie­źle zgłę­bi­łeś temat 🙂
            Ja cze­kam aż jakoś samo przyj­dzie to, że prze­czy­tam książ­ki o Bek­siń­skim, któ­re póki co zno­szę do domu żonie.
            Cóż, na gło­sie Bek­siń­skie­go wycho­wa­łem się jesz­cze z cza­sów radio­wej Trój­ki i jego audy­cji. Potem przy­szły jego tłu­ma­cze­nia fil­mów i to co naj­bar­dziej nie­do­ści­głe — tłu­ma­cze­nia Mon­ty Pytho­nów. Gdzieś w tle widzia­łem obra­zy Bek­siń­skie­go — w mie­sięcz­ni­ku “Fan­ta­sty­ka”. I to wła­śnie dla mnie była Fan­ta­sty­ka, przez wiel­kie “F”.
            A nie tak daw­no byłem w Nowej Hucie (!) na przed­sta­wie­niu opar­tym na twór­czo­ści Bek­siń­skie­go, przy oka­zji po raz pierw­szy widzia­łem gale­rię Bek­siń­skie­go. I tu dopie­ro poczu­łem moc jego obra­zów. Tytuł był nie­istot­ny, sta­łem przed obra­za­mi jak dzie­ciak przed akwa­rium z pira­nia­mi. Trud­no było się ode­rwać, trud­no też było nie zada­wać sobie pyta­nia skąd taki obraz się wziął i co trze­ba było mieć w gło­wie, żeby go namalować.
            Naj­lep­sze było to, że obra­zy budzą jakieś podej­rza­ne echo w gło­wie. Aż strach docie­kać czego.

          • PigOut 15/03/2017 at 11:27

            O Panie, dzię­ki Two­je­mu komen­ta­rzo­wi prze­czy­ta­łem ten tekst jesz­cze raz i dopie­ro teraz, z per­spek­ty­wy cza­su dostrze­gam, że ta rec­ka to chy­ba jedy­ny przy­pa­dek w histo­rii, kie­dy pod­sze­dłem do tema­tu na poważ­nie, bez hehesz­ków. Aż jestem w szoku.
            Abs­tra­chu­jąc od nie­wąt­pli­we­go telen­tu Zdziś­ka i jego syna, w książ­ce o Bek­siń­skich fascy­nu­je mnie aspekt “pozna­nia się na talen­cie”. Ile to Zdzi­siek musiał się najeż­dzić i nako­bi­no­wać, żeby zaro­bić na malo­wa­niu, ile wer­ni­sa­ży skoń­czy­ło się kla­pą i ile jeden koleś z Fran­cji, któ­ry bar­dzo szyb­ko wyczuł w Bek­siń­skim poten­cjał, musiał wyło­żyć pie­nię­dzy, żeby go wypro­mo­wać, to aż strach liczyć. W pew­nym momen­cie był już zadłu­żo­ny po uszy, mimo wszyst­ko brnął w to dalej i dziś tapla się w haj­sie. Może nasze pisa­nie tez kie­dyś ktoś dostrzeże 😉

  • Reply Hipis 10/10/2016 at 18:52

    Wła­śnie w śro­dę idę! Nie mogę powie­dzieć, że mnie zachę­ci­łeś, bo ten film po pro­stu powstał na moje spe­cjal­ne, cicho wyma­rzo­ne życze­nie 😀 Bek­siń­skie­go uwiel­bia­ła moja mama- a ja, cie­kaw­ski dzie­ciak, tra­fi­łam na album z jego obra­za­mi w mło­do­cia­nym wie­ku i nawet się nie zra­zi­łam 😀 W szko­le wie­lo­krot­nie inter­pre­to­wa­łam jego dzie­ła, byłam na wysta­wie w moim mie­ście, tak jakoś zawsze mi się ten Bek­siń­ski prze­wi­jał, teraz wresz­cie lepiej poznam jego losy, bo aku­rat bio­gra­fii czy­tać nie lubię- ale oglą­dać już jak najbardziej.

    • Reply PigOut 10/10/2016 at 22:40

      Czy­li jed­nak uczą w szko­le o Bek­siń­skim? Odszcze­ku­je w takim razie. Pew­nie za sta­ry jestem, w koń­cu za moich cza­sów jesz­cze żył, a tro­chę nie­tak­tow­nie chwa­lić arty­stę przed ukoń­cze­niem ostat­niej pra­cy 😉 Ogól­nie wie­le lat uda­wa­ło mi się uni­kać tema­tu Bek­siń­skie­go, ale teraz, kie­dy już wiem co i jak, ponie­kąd sta­łem się fanem. Jego obra­zy napraw­dę do mnie tra­fia­ją. Nie wiem za bar­dzo, co autor miał na myśli, ale podo­ba­ją mi się. Mimo wszyst­ko pole­cam Ci lek­tu­rę książ­ki, bo z fil­mu nie dowiesz się, że Zdzi­sław nigdy nie jeź­dził na wer­ni­sa­że swo­ich prac — tłum wywo­ły­wał u nie­go eks­tre­mal­ne napa­dy bie­gu­nek, że zapro­jek­to­wał dla Auto­sa­nu kil­ka futu­ry­stycz­nych auto­bu­sów, ale tam­tej­si inży­nie­ro­wi nie umie­li wygiąć bla­chy, tak jak na szki­cach i nie dowiesz się o skom­pli­ko­wa­nej rela­cji z Pio­trem Dmo­chow­skim, z któ­rym jecha­li sobie w listach od naj­gor­szych, ale w ostat­nim zda­niu zawsze wysy­ła­li uści­ski dla mał­żon­ki. Kawał rewe­la­cyj­nej lek­tu­ry, któ­ry czy­ta się jak dreszczowiec.

      • Reply Hipis 11/10/2016 at 08:43

        Haha, po takiej reko­men­da­cji może spró­bu­ję, jak będę mia­ła tro­chę pie­nię­dzy do prze­hu­la­nia 😀 Hmmy, inter­pre­to­wa­łam Bek­siń­skie­go na lek­cjach, ale przy­znam, że co oso­ba to inna wer­sja i opi­nia była- nie dało się okre­ślić jed­no­znacz­nie. Oglą­da­jąc wysta­wę obra­zów Bek­siń­skie­go na żywo sku­pi­łam się na tym, jak Bek­siń­ski przed­sta­wiał ludzi, jak ich widział, bo to wyda­ło mi się naj­bar­dziej maka­brycz­ne i fascy­nu­ją­ce, ale peł­nej inter­pre­ta­cji jego obra­zów nie jestem w sta­nie zrobić 😀

        • Reply PigOut 12/10/2016 at 12:33

          Jest taki frag­ment w książ­ce, kie­dy Piotr Domo­chow­ski przy­jeż­dza do Bek­siń­skie­go, sia­da­ją przy sto­le, włą­cza­ją dyk­ta­fo­ny i zaczy­na­ją roz­ma­wiac o obra­zach. Dmo­chow­ki pro­si o wyja­snie­nie sym­bo­li­ki poszcze­gól­nych obra­zów i twier­dzi, że on to teraz nagra, żeby w przy­szło­ści set­ka kry­ty­ków nie musia­ła zga­dy­wać, co autor miał na myśli. Bek­siń­ski pyta, a co Ty tu widzisz?, na co pada odpo­wiedź, że jakaś postać jest meta­fo­rą samot­no­ści, wycia­gnię­ta ręka sym­bo­li­zu­je wal­kę, bla bla bla, Bek­siń­ski w śmiech, po czym odpo­wia­da, że w zasa­dzie te obra­zy nie mają jakie­goś kon­kret­ne­go prze­sła­nia, że po pro­stu malu­je to, co prze­wi­ja się w jego snach. Po prze­bu­dze­niu zaczy­na szki­co­wać, ale gdzieś w trak­cie pra­cy wizja mu ucie­ka i wte­dy impro­wi­zu­je. Nie­któ­re rze­czy sa total­nie nie­pla­no­wa­ne, po pro­stu nie wyszła mu pierw­sza kon­cep­cja, zama­lo­wał ją, pró­bo­wał raz jesz­cze, znów zama­lo­wy­wał, aż w koń­cu docho­dził do cze­goś, co w mia­rę mu się podo­ba­ło, ale nie ma w tym dru­gie­go dna. Nie chciał tez tytu­ować, ani pod­pi­sy­wac prac, co gene­ro­wa­ło dwa pro­ble­my — po pierw­sze nie wia­do­mo było jak roz­róż­niać poszcze­gól­ne obra­zy i je ska­ta­lo­go­wać, a kie­dy wybuch szał na Bek­siń­skie­go i rynek zaczę­ły zale­wać pod­rób­ki, cież­ko było zwey­fi­ko­wać czy to fak­tycz­nie pra­ca Bek­siń­ski­go, czy naśla­dow­cy. Ponoć kil­ka pod­ró­bek uda­ło sie sprze­dać za gru­bą kasę, pod pre­tek­stem, że to sta­re pra­ce Bek­siń­skie­go zna­le­zio­ne na stry­chu w jed­nej z sanoc­kich kamienic.

          • Paweł |Bookworm on the Run 14/03/2017 at 21:29

            Nie­źle zgłę­bi­łeś temat 🙂
            Ja cze­kam aż jakoś samo przyj­dzie to, że prze­czy­tam książ­ki o Bek­siń­skim, któ­re póki co zno­szę do domu żonie.
            Cóż, na gło­sie Bek­siń­skie­go wycho­wa­łem się jesz­cze z cza­sów radio­wej Trój­ki i jego audy­cji. Potem przy­szły jego tłu­ma­cze­nia fil­mów i to co naj­bar­dziej nie­do­ści­głe — tłu­ma­cze­nia Mon­ty Pytho­nów. Gdzieś w tle widzia­łem obra­zy Bek­siń­skie­go — w mie­sięcz­ni­ku “Fan­ta­sty­ka”. I to wła­śnie dla mnie była Fan­ta­sty­ka, przez wiel­kie “F”.
            A nie tak daw­no byłem w Nowej Hucie (!) na przed­sta­wie­niu opar­tym na twór­czo­ści Bek­siń­skie­go, przy oka­zji po raz pierw­szy widzia­łem gale­rię Bek­siń­skie­go. I tu dopie­ro poczu­łem moc jego obra­zów. Tytuł był nie­istot­ny, sta­łem przed obra­za­mi jak dzie­ciak przed akwa­rium z pira­nia­mi. Trud­no było się ode­rwać, trud­no też było nie zada­wać sobie pyta­nia skąd taki obraz się wziął i co trze­ba było mieć w gło­wie, żeby go nama­lo­wać.
            Naj­lep­sze było to, że obra­zy budzą jakieś podej­rza­ne echo w gło­wie. Aż strach docie­kać czego.

          • PigOut 15/03/2017 at 11:27

            O Panie, dzię­ki Two­je­mu komen­ta­rzo­wi prze­czy­ta­łem ten tekst jesz­cze raz i dopie­ro teraz, z per­spek­ty­wy cza­su dostrze­gam, że ta rec­ka to chy­ba jedy­ny przy­pa­dek w histo­rii, kie­dy pod­sze­dłem do tema­tu na poważ­nie, bez hehesz­ków. Aż jestem w szo­ku.
            Abs­tra­chu­jąc od nie­wąt­pli­we­go telen­tu Zdziś­ka i jego syna, w książ­ce o Bek­siń­skich fascy­nu­je mnie aspekt “pozna­nia się na talen­cie”. Ile to Zdzi­siek musiał się najeż­dzić i nakom­bi­no­wać, żeby zaro­bić na malo­wa­niu, ile wer­ni­sa­ży skoń­czy­ło się kla­pą i ile jeden koleś z Fran­cji, któ­ry bar­dzo szyb­ko wyczuł w Bek­siń­skim poten­cjał, musiał wyło­żyć pie­nię­dzy, żeby go wypro­mo­wać, to aż strach liczyć. W pew­nym momen­cie był już zadłu­żo­ny po uszy, mimo wszyst­ko brnął w to dalej i dziś tapla się w haj­sie. Może nasze pisa­nie tez kie­dyś ktoś dostrzeże 😉

  • Reply Marek | Siemano z rana 21/10/2016 at 10:28

    Muszę przy­znać, że z wie­dzą o Bek­siń­skim u mnie na bakier. Ale zachęciłeś.

    • Reply PigOut 24/10/2016 at 13:53

      U mnie też tak było zanim nie prze­czy­ta­łem książ­ki. Szcze­rze pole­cam i film i książkę.

  • Reply Marek | Siemano z rana 21/10/2016 at 10:28

    Muszę przy­znać, że z wie­dzą o Bek­siń­skim u mnie na bakier. Ale zachęciłeś.

    • Reply PigOut 24/10/2016 at 13:53

      U mnie też tak było zanim nie prze­czy­ta­łem książ­ki. Szcze­rze pole­cam i film i książkę.

    Leave a Reply