Jeszcze kilka miesięcy temu o Beksińskich wiedziałem tyle, że był kiedyś malarz z takim nazwiskiem, który ponoć odniósł “jakiś tam” sukces na świecie, ale chyba “niezbyt wielki”, bo jakoś udało mi się przeżyć trzy dekady i nie zobaczyć żadnego jego obrazu. I to, że nie szukałem, nie powinno być wymówką. Jeśli ktoś jest uznawany za wybitnego artystę, w dodatku jest naszym rodakiem, wypadałoby, żeby w szkole tudzież w mediach coś o nim wspomnieli. Być może byłem akurat na wagarach, być może czytam nieodpowiednią prasę, w każdym razie udało mi się przetrwać wiele lat w słodkiej nieświadomości. Tak naprawdę o kalibrze rodziny Beksińskich dowiedziałem się dopiero przy okazji wydania książki o ich życiu, “Beksińscy. Portret podwójny”. Tytuł z miejsca wskoczył na listę bestsellerów, z kolei na “Lubimy czytać” zgarniał same pozytywne opinię, więc od razu w głowie zapaliła mi się lampka, że to chyba jakaś ważna pozycja. Obczaiłem ją w Empiku, ale szczerze mówiąc przytłoczyła mnie gabarytami. Stwierdziłem, że nie chce mi się przedzierać kilkaset stron tylko po to, żeby dostać męczącą historię o skomplikowanej relacji ojca i syna. Olałem. Z dzisiejszej perspektywy mogę stwierdzić, że byłem strasznym ignorantem. Po książkę ostatecznie sięgnąłem, jak tylko gruchnęło info, że będzie film i okazało się, że wciągnęła mnie bez reszty. Czasami trafiają się lektury, po przeczytaniu których treść wciąż dojrzewam w czytelniku i tak właśnie było z Beksińskimi. W zasadzie ta opowieść uwiera mnie do teraz, a dowodem niech będzie fakt, że po odłożeniu jej na półkę, spędziłem jeszcze dobre kilka godzin w necie na odsłuchiwaniu starych audycji radiowych Tomasza i oglądaniu reprodukcji obrazów Zdzisława. Można powiedzieć, że przeżywam chwilową fascynację Beksińskimi.
Ostatnia rodzina
Zacznijmy od tego, że “Ostatnia rodzina” nie jest typowym filmem biograficznym. Jeśli ktoś spodziewa się, że po jego obejrzeniu dowie się co nieco o początkach kariery Zdzisława Beksińskiego i drodze, jaką przeszedł, zanim został sławnym artystą, cóż, to się nie wydarzy. Film tylko delikatnie muska wątek malarski, niemal całkowicie skupiając się na pokazaniu relacji rodzinnych u Beksińskich. Na szczęście dla widza były one na tyle popieprzone, że bez problemu starczyło materiału na dwugodzinną opowieść. Beksińscy to trzy skrajne osobowości — introwertyczny, stroniący od ludzi ojciec Zdzisław, wyalienowany syn Tomasz — dorosły facet z metalnością rozwydrzonego bachora, który w kilka sekund potrafi przejść ze stanu totalnego wyciszenia do niekontrolowanych wybuchów agresji, doszczętnie demolując przy tym mieszkanie, a gdyby tego było mało, przejawia jeszcze skłonności samobójcze. Pośrodku tej szalonej dwójki stoi matka Zofia, czyli jedyna w miarę normalna osoba, która ze wszystkich sił stara się odganiać czarne chmury, zbierające nad rodziną Beksińskich. Można powiedzieć, że wykonuje syzyfową pracę.
Na pierwszy rzut oka “Ostatnia rodzina” jest filmem o dupie Maryni. W zasadzie nic się w nim nie dzieje. Przez dwie godziny oglądamy, jak Beksińscy jedzą obiad, oglądają telewizję, jeżdżą windą, tudzież rozmawiają o mało istotnych rzeczach, jednak jest w tym wszystkim coś fascynującego i hipnotyzującego. Tym czymś są emocje płynące z ekranu — ból, smutek, samotność, szaleństwo odrzucenie, bezradność, tego typu tematy. “Ostatnia rodzina” zdecydowanie porusza i angażuje. Największa w tym zasługa aktorów, którzy zagrali wręcz wybitnie. Czapki z głów dla Andrzeja Seweryna i Dawida Ogrodnika za niesamowite kreacje, ale aplauz należy się też Aleksandrze Koniecznej za rolę Zofii. Babeczka znana dotąd, jako żona Romana z Na Wspólnej, okazała się nie lada zaskoczeniem. Powiedzieć, że kradnie film to może zbyt wiele, ale na pewno bardzo dobrze go uzupełnia, dając przeciwwagę dla wyciszonego Zdzisława i wybuchowego Tomasza. Kolejne pochwały lecą w stronę osób odpowiedzialnych za przygotowanie scenografii. Film doskonale oddaje klimat z przełomu lat 80′ i 90′. Szare osiedla, bloki z wielkiej płyty, szklanki w metalowych koszyczkach, radia z wielgachnymi antenami, telefony stacjonarne i obleśne meblościanki, wszystko się tu zgadza, naprawdę dobra robota. Efekt jest na tyle udany, że po filmie zastanawialiśmy się z Madzią, jakim cudem twórcom udało się stworzyć plan z blokowiskami z wielkiej płyty, które były dopiero na etapie budowy? Przecież takich plenerów już nie ma. Odpowiedź znalazłem na jutubie. Okazuje się, że polski film wstaje z kolan nie tylko pod względem coraz lepszych scenariuszy #Smoleńsk i aktorstwa, ale też pod względem efektów specjalnych. Pamiętacie jak żałośnie wyglądał smok w serialowym “Wiedźminie”? To teraz obczajcie efekty z “Ostatniej rodziny”. Przeszliśmy długą drogę do tego miejsca, ale warto było czekać.
Kolejne zachwyty kieruję w stronę muzyki, która świetnie potęguje dramat rozgrywający się na ekranie. No i na koniec pochwała dla reżysera, Jana Matuszyńskiego, dla którego “Ostatnia rodzina” była debiutem. Gość zdecydowanie zaczął karierę z wysokiego C. Bardzo dobre ujęcia, sprawnie przeplata materiałem stylizowanym na nagrania ze starych kamer na kasety VHS, a dramat rodziny Bekińskich pieczętuje mocnym finałem, który nikgo nie pozstawi obojętnym. Jestem bardzo na tak i na standardowe pytanie “Iść czy nie iść?”, stanowczo odpowiadam iść! i to najlepiej jeszcze dziś. Daję 8⁄10. Dałbym nawet więcej, ale ostatecznie udało mi się wyłapać kilka nieścisłości. Po pierwsze błąd chronologiczny w wydarzeniach. Otóż dostajemy scenę, w której Zdzisław Beksiński po śmierci żony muruje ścianę na klatce przed swoim mieszkaniem. W filmie scena ta nie ma większego sensu, bo nie jest wytłumaczone dlaczego to robi. W rzeczywistości było tak, że po śmierci Tomasza (a nie Zofii), Zdzisław namówił sąsiadkę na zamianę mieszkań. Jej kawalerka w zamian za mieszkanie pozostawione po Tomaszu. Kiedy deal stał się faktem, Beksiński postanowił nie wyburzać ściany dzielącej mieszkania, a wybudowować nową i połączyć je korytarzem biegnącym przez klatkę schodową. Druga rzecz, która mi się nie podobała to wprowadzenie od czapy nowych postaci, mających wpływ na finałową sekwencję. Z filmu nie bardzo wynika, kim one są i dlaczego są blisko Zdzisława, tymczasem uzasadnienie ich obecności i motywacji ma kluczowe znaczenie dla zrozumienia dalszego rozwoju wydarzeń. Jeśli, ktoś nie wie, jak potoczyły się losy Zdzisława, lepiej niech dalej nie czyta, bo będzie SPOILER! Otóż, kiedy Beksiński został już sam na świecie (RIP Zofia, RIP Tomasz) zaprzyjaźnił się z Kazimierzem Handlerem, kolesiem, który m.in zbudował mu ścianę łączącą mieszkania oraz wykonywał drobne prace naprawcze, a w późniejszym czasie robił za kierowcę i załatwiał zakupy. Kazimierz często wpadał do Beksińskiego wraz z żoną i dziećmi. I to właśnie syn Kazimierza ostatecznie doprowadził Zdzisława do tragedii. Młodzian wpadł w złe towarzystwo, gdzie mocno sie za dłużył. Za każdy dzień zwłoki w spłacie zobowiązania, typy spod ciemnej gwiazdy naliczały mu lichwiarski procent, aż łącznie zebrało się tego 10 tysięcy złotych. Dzieciak chcąc przerwać tę spiralę zadłużenia, wpadł na pomysł, żeby pożyczyć pieniądze od Zdzisława Beksińskiego, uchodzącego za bogacza. Pojechał do niego rano 21 lutego 2005 roku, jednak ich rozmowa nie pootoczyła się zgodnie z planem. Zdzisław generalnie kazał mu spieprzać i zagroził, że zadzwoni do ojca, aby opowiedzieć o całej sytuacji, do czego chłopak nie chciał dopuscić. Uciszył Beksińskiego zadając 17 ran kłutych. I właśnie dla takich szczegółów odsyłam do rewelacyjnej książki “Beksińscy. Portret podwójny”. Dopiero po jej przeczytaniu historia stanie się kompletna.
16 komentarzy
Właśnie w środę idę! Nie mogę powiedzieć, że mnie zachęciłeś, bo ten film po prostu powstał na moje specjalne, cicho wymarzone życzenie 😀 Beksińskiego uwielbiała moja mama- a ja, ciekawski dzieciak, trafiłam na album z jego obrazami w młodocianym wieku i nawet się nie zraziłam 😀 W szkole wielokrotnie interpretowałam jego dzieła, byłam na wystawie w moim mieście, tak jakoś zawsze mi się ten Beksiński przewijał, teraz wreszcie lepiej poznam jego losy, bo akurat biografii czytać nie lubię- ale oglądać już jak najbardziej.
Czyli jednak uczą w szkole o Beksińskim? Odszczekuje w takim razie. Pewnie za stary jestem, w końcu za moich czasów jeszcze żył, a trochę nietaktownie chwalić artystę przed ukończeniem ostatniej pracy 😉 Ogólnie wiele lat udawało mi się unikać tematu Beksińskiego, ale teraz, kiedy już wiem co i jak, poniekąd stałem się fanem. Jego obrazy naprawdę do mnie trafiają. Nie wiem za bardzo, co autor miał na myśli, ale podobają mi się. Mimo wszystko polecam Ci lekturę książki, bo z filmu nie dowiesz się, że Zdzisław nigdy nie jeździł na wernisaże swoich prac — tłum wywoływał u niego ekstremalne napady biegunek, że zaprojektował dla Autosanu kilka futurystycznych autobusów, ale tamtejsi inżynierowi nie umieli wygiąć blachy, tak jak na szkicach i nie dowiesz się o skomplikowanej relacji z Piotrem Dmochowskim, z którym jechali sobie w listach od najgorszych, ale w ostatnim zdaniu zawsze wysyłali uściski dla małżonki. Kawał rewelacyjnej lektury, który czyta się jak dreszczowiec.
Haha, po takiej rekomendacji może spróbuję, jak będę miała trochę pieniędzy do przehulania 😀 Hmmy, interpretowałam Beksińskiego na lekcjach, ale przyznam, że co osoba to inna wersja i opinia była- nie dało się określić jednoznacznie. Oglądając wystawę obrazów Beksińskiego na żywo skupiłam się na tym, jak Beksiński przedstawiał ludzi, jak ich widział, bo to wydało mi się najbardziej makabryczne i fascynujące, ale pełnej interpretacji jego obrazów nie jestem w stanie zrobić 😀
Jest taki fragment w książce, kiedy Piotr Domochowski przyjeżdza do Beksińskiego, siadają przy stole, włączają dyktafony i zaczynają rozmawiac o obrazach. Dmochowki prosi o wyjasnienie symboliki poszczególnych obrazów i twierdzi, że on to teraz nagra, żeby w przyszłości setka krytyków nie musiała zgadywać, co autor miał na myśli. Beksiński pyta, a co Ty tu widzisz?, na co pada odpowiedź, że jakaś postać jest metaforą samotności, wyciagnięta ręka symbolizuje walkę, bla bla bla, Beksiński w śmiech, po czym odpowiada, że w zasadzie te obrazy nie mają jakiegoś konkretnego przesłania, że po prostu maluje to, co przewija się w jego snach. Po przebudzeniu zaczyna szkicować, ale gdzieś w trakcie pracy wizja mu ucieka i wtedy improwizuje. Niektóre rzeczy sa totalnie nieplanowane, po prostu nie wyszła mu pierwsza koncepcja, zamalował ją, próbował raz jeszcze, znów zamalowywał, aż w końcu dochodził do czegoś, co w miarę mu się podobało, ale nie ma w tym drugiego dna. Nie chciał tez tytuować, ani podpisywac prac, co generowało dwa problemy — po pierwsze nie wiadomo było jak rozróżniać poszczególne obrazy i je skatalogować, a kiedy wybuch szał na Beksińskiego i rynek zaczęły zalewać podróbki, cieżko było zweyfikować czy to faktycznie praca Beksińskigo, czy naśladowcy. Ponoć kilka podróbek udało sie sprzedać za grubą kasę, pod pretekstem, że to stare prace Beksińskiego znalezione na strychu w jednej z sanockich kamienic.
Nieźle zgłębiłeś temat 🙂
Ja czekam aż jakoś samo przyjdzie to, że przeczytam książki o Beksińskim, które póki co znoszę do domu żonie.
Cóż, na głosie Beksińskiego wychowałem się jeszcze z czasów radiowej Trójki i jego audycji. Potem przyszły jego tłumaczenia filmów i to co najbardziej niedościgłe — tłumaczenia Monty Pythonów. Gdzieś w tle widziałem obrazy Beksińskiego — w miesięczniku “Fantastyka”. I to właśnie dla mnie była Fantastyka, przez wielkie “F”.
A nie tak dawno byłem w Nowej Hucie (!) na przedstawieniu opartym na twórczości Beksińskiego, przy okazji po raz pierwszy widziałem galerię Beksińskiego. I tu dopiero poczułem moc jego obrazów. Tytuł był nieistotny, stałem przed obrazami jak dzieciak przed akwarium z piraniami. Trudno było się oderwać, trudno też było nie zadawać sobie pytania skąd taki obraz się wziął i co trzeba było mieć w głowie, żeby go namalować.
Najlepsze było to, że obrazy budzą jakieś podejrzane echo w głowie. Aż strach dociekać czego.
O Panie, dzięki Twojemu komentarzowi przeczytałem ten tekst jeszcze raz i dopiero teraz, z perspektywy czasu dostrzegam, że ta recka to chyba jedyny przypadek w historii, kiedy podszedłem do tematu na poważnie, bez heheszków. Aż jestem w szoku.
Abstrachując od niewątpliwego telentu Zdziśka i jego syna, w książce o Beksińskich fascynuje mnie aspekt “poznania się na talencie”. Ile to Zdzisiek musiał się najeżdzić i nakobinować, żeby zarobić na malowaniu, ile wernisaży skończyło się klapą i ile jeden koleś z Francji, który bardzo szybko wyczuł w Beksińskim potencjał, musiał wyłożyć pieniędzy, żeby go wypromować, to aż strach liczyć. W pewnym momencie był już zadłużony po uszy, mimo wszystko brnął w to dalej i dziś tapla się w hajsie. Może nasze pisanie tez kiedyś ktoś dostrzeże 😉
Właśnie w środę idę! Nie mogę powiedzieć, że mnie zachęciłeś, bo ten film po prostu powstał na moje specjalne, cicho wymarzone życzenie 😀 Beksińskiego uwielbiała moja mama- a ja, ciekawski dzieciak, trafiłam na album z jego obrazami w młodocianym wieku i nawet się nie zraziłam 😀 W szkole wielokrotnie interpretowałam jego dzieła, byłam na wystawie w moim mieście, tak jakoś zawsze mi się ten Beksiński przewijał, teraz wreszcie lepiej poznam jego losy, bo akurat biografii czytać nie lubię- ale oglądać już jak najbardziej.
Czyli jednak uczą w szkole o Beksińskim? Odszczekuje w takim razie. Pewnie za stary jestem, w końcu za moich czasów jeszcze żył, a trochę nietaktownie chwalić artystę przed ukończeniem ostatniej pracy 😉 Ogólnie wiele lat udawało mi się unikać tematu Beksińskiego, ale teraz, kiedy już wiem co i jak, poniekąd stałem się fanem. Jego obrazy naprawdę do mnie trafiają. Nie wiem za bardzo, co autor miał na myśli, ale podobają mi się. Mimo wszystko polecam Ci lekturę książki, bo z filmu nie dowiesz się, że Zdzisław nigdy nie jeździł na wernisaże swoich prac — tłum wywoływał u niego ekstremalne napady biegunek, że zaprojektował dla Autosanu kilka futurystycznych autobusów, ale tamtejsi inżynierowi nie umieli wygiąć blachy, tak jak na szkicach i nie dowiesz się o skomplikowanej relacji z Piotrem Dmochowskim, z którym jechali sobie w listach od najgorszych, ale w ostatnim zdaniu zawsze wysyłali uściski dla małżonki. Kawał rewelacyjnej lektury, który czyta się jak dreszczowiec.
Haha, po takiej rekomendacji może spróbuję, jak będę miała trochę pieniędzy do przehulania 😀 Hmmy, interpretowałam Beksińskiego na lekcjach, ale przyznam, że co osoba to inna wersja i opinia była- nie dało się określić jednoznacznie. Oglądając wystawę obrazów Beksińskiego na żywo skupiłam się na tym, jak Beksiński przedstawiał ludzi, jak ich widział, bo to wydało mi się najbardziej makabryczne i fascynujące, ale pełnej interpretacji jego obrazów nie jestem w stanie zrobić 😀
Jest taki fragment w książce, kiedy Piotr Domochowski przyjeżdza do Beksińskiego, siadają przy stole, włączają dyktafony i zaczynają rozmawiac o obrazach. Dmochowki prosi o wyjasnienie symboliki poszczególnych obrazów i twierdzi, że on to teraz nagra, żeby w przyszłości setka krytyków nie musiała zgadywać, co autor miał na myśli. Beksiński pyta, a co Ty tu widzisz?, na co pada odpowiedź, że jakaś postać jest metaforą samotności, wyciagnięta ręka symbolizuje walkę, bla bla bla, Beksiński w śmiech, po czym odpowiada, że w zasadzie te obrazy nie mają jakiegoś konkretnego przesłania, że po prostu maluje to, co przewija się w jego snach. Po przebudzeniu zaczyna szkicować, ale gdzieś w trakcie pracy wizja mu ucieka i wtedy improwizuje. Niektóre rzeczy sa totalnie nieplanowane, po prostu nie wyszła mu pierwsza koncepcja, zamalował ją, próbował raz jeszcze, znów zamalowywał, aż w końcu dochodził do czegoś, co w miarę mu się podobało, ale nie ma w tym drugiego dna. Nie chciał tez tytuować, ani podpisywac prac, co generowało dwa problemy — po pierwsze nie wiadomo było jak rozróżniać poszczególne obrazy i je skatalogować, a kiedy wybuch szał na Beksińskiego i rynek zaczęły zalewać podróbki, cieżko było zweyfikować czy to faktycznie praca Beksińskigo, czy naśladowcy. Ponoć kilka podróbek udało sie sprzedać za grubą kasę, pod pretekstem, że to stare prace Beksińskiego znalezione na strychu w jednej z sanockich kamienic.
Nieźle zgłębiłeś temat 🙂
Ja czekam aż jakoś samo przyjdzie to, że przeczytam książki o Beksińskim, które póki co znoszę do domu żonie.
Cóż, na głosie Beksińskiego wychowałem się jeszcze z czasów radiowej Trójki i jego audycji. Potem przyszły jego tłumaczenia filmów i to co najbardziej niedościgłe — tłumaczenia Monty Pythonów. Gdzieś w tle widziałem obrazy Beksińskiego — w miesięczniku “Fantastyka”. I to właśnie dla mnie była Fantastyka, przez wielkie “F”.
A nie tak dawno byłem w Nowej Hucie (!) na przedstawieniu opartym na twórczości Beksińskiego, przy okazji po raz pierwszy widziałem galerię Beksińskiego. I tu dopiero poczułem moc jego obrazów. Tytuł był nieistotny, stałem przed obrazami jak dzieciak przed akwarium z piraniami. Trudno było się oderwać, trudno też było nie zadawać sobie pytania skąd taki obraz się wziął i co trzeba było mieć w głowie, żeby go namalować.
Najlepsze było to, że obrazy budzą jakieś podejrzane echo w głowie. Aż strach dociekać czego.
O Panie, dzięki Twojemu komentarzowi przeczytałem ten tekst jeszcze raz i dopiero teraz, z perspektywy czasu dostrzegam, że ta recka to chyba jedyny przypadek w historii, kiedy podszedłem do tematu na poważnie, bez heheszków. Aż jestem w szoku.
Abstrachując od niewątpliwego telentu Zdziśka i jego syna, w książce o Beksińskich fascynuje mnie aspekt “poznania się na talencie”. Ile to Zdzisiek musiał się najeżdzić i nakombinować, żeby zarobić na malowaniu, ile wernisaży skończyło się klapą i ile jeden koleś z Francji, który bardzo szybko wyczuł w Beksińskim potencjał, musiał wyłożyć pieniędzy, żeby go wypromować, to aż strach liczyć. W pewnym momencie był już zadłużony po uszy, mimo wszystko brnął w to dalej i dziś tapla się w hajsie. Może nasze pisanie tez kiedyś ktoś dostrzeże 😉
Muszę przyznać, że z wiedzą o Beksińskim u mnie na bakier. Ale zachęciłeś.
U mnie też tak było zanim nie przeczytałem książki. Szczerze polecam i film i książkę.
Muszę przyznać, że z wiedzą o Beksińskim u mnie na bakier. Ale zachęciłeś.
U mnie też tak było zanim nie przeczytałem książki. Szczerze polecam i film i książkę.